Tydzień temu Archanioł poinformował mnie i Madziałka, iż na dzisiaj zaplanowano spotkanie Koła Naukowego Nauk o Rodzinie połączone z spotkaniem wielkanocnym. Madziałek od razu stwierdziła, iż odkąd jest w Kole naukowym Teologów, nie czuje związku z Kołem Naukowym NoRek, do którego pierwotnie należała. No, ja też działam i w jednym, i w drugim kole na tyle, na ile pozwalają mi obowiązki. Bo w zasadzie zawsze można coś interesującego wynieść. I tylko żałuję, iż moje zobowiązania i czas nie pozwalają mi na to, abym działała w Kołach tak często, jak tylko bym tego chciała.
W związku z tym, iż miało to być spotkanie świąteczne, zdeklarowałam się, iż zrobię mazurek. Archanioł mi oczywiście powiedział, iż nie muszę, iż nasza opiekunka obiecała, iż kupi coś na słodko. Ale wiecie, co domowe ciasto to domowe ciasto. A chyba nic tak nie kojarzy mii się z Wielkanocą, jak mazurek. Poza tym ja tak lubię piec, a tak tylko dla siebie to dla mnie nie ma sensu. No i rok temu na spotkaniu wielkanocnym z Duszpasterstwa Akademickiego wszyscy zachwycali się moim mazurkiem. Mam sprawdzony przepis, co do którego jestem pewna, iż na 90% wyjdzie. Doszło do tego, iż kiedy Madziałek dowiedział się, iż piekę mazurka, to przyznała, iż może zastanowi się czy nie wpaść. Co prawda bardziej ją ciągło na późniejsze spotkanie Koła Teologów, ale...
Jeszcze wczoraj przejrzałam moje zapasy w kuchennych szafkach oceniając co mam, a co muszę dokupić. Potrzebne produkty kupiłam w drodze powrotnej do domu. Na szczęście większość produktów miałam. Po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu wzięłam się za wypiek. Tym bardziej, iż nigdy nie wstrzeliwuję się w ramy czasowe i zawsze mi wszystko idzie wolniej. Chociaż nie, tym razem pieczenie ciasta i wykonanie czekoladowej masy zajęło mi jedyne 3 godziny. Nie najgorzej. Po wszystkim wypiek trafił do lodówki, a ja po ogarnięciu rozgardiaszu miałam jeszcze chwilę dla siebie.
Niedawno kupiłam sobie specjalny pojemnik do transportu ciast, który właśnie zaliczył swój debiut. I sprawdził się znakomicie, bo bez problemu zawiozłam wypiek do Kato, a potem przeniosłam między wydziałami. Bo rano jeszcze miałam zajęcia na pedagogice.
Spotkanie Koła Naukowego było na tzw. długiej przerwie - jest to ok. 45 minutowa przerwa w środku dnia przeznaczona w dużej mierze na konsultacje ciała profesorskiego ze studentami. Ale można podczas niej robić wiele innych ciekawszych rzeczy. Jeszcze w zeszłym tygodniu Archanioł postarał się o to, żeby jedna z sal było wolnych, i żeby to w niej odbyło się nasze kameralne, bo zaledwie 8-osobowe spotkanie. Było przyjemnie, bo rozmowa toczyła się nie tylko wokół naszej nauki, ale i planów co dalej. Wszak wielu z nas już w tym roku kończy swoją przygodę ze studiowaniem. I pomyśleć, iż czwórka z nas po jednym dniu spędzonym na Wydziale została wysłana na nauczanie zdalne, na którym tkwiła przez pierwszy rok. Ale jakoś przebrnęliśmy i przez różne kwarantanny, i przez licencjat, i przez magisterium. Ostatnie kilka tygodni przed nami. Och, chyba jednak ten czas przyspieszył w niebezpieczny sposób.
Ale dobrze, iż mamy taką szansę na tego typu spotkania z okazji świąt. Mazurek wszystkim przypadł do gustu, co bardzo mnie cieszy, tym bardziej, iż sama nie mogę jeść tego typu rzeczy. Tak sobie myślę, iż na tegoroczne wielkanocne spotkanie w Duszpasterstwie Akademickim też go upiekę. Bo się sprawdza. Madziałek niestety nie dotarł na spotkanie Koła. Zachęcała mnie, abym przyszła na spotkanie Koła Teologów, które z kolei odbywały się po zajęciach. Czyżby liczyła na kawałek ciasta? Niestety, to co zostało to rozdałam na zajęciach na NoRkach. Na tym drugim Kole nie zostałam - co prawda miałam wolne w pracy, ale jutro mamy dwa ciężkie kolokwia, materiał sam się nie ogarnie, a i mój powrót do domu nie należy do najszybszych. Z tego samego powodu nie poszłam na spotkanie Duszpasterstwa Akademickiego w S-cu, chociaż bardzo chciałam. Czasami jednak trzeba z czegoś zrezygnować, aby osiągnąć coś innego.