2153. Po dziewięciu miesiącach od ślubu jednym rodzą się dzieci, a inni...

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 tydzień temu
W czerwcu ubiegłego roku dwójka znajomych wzięła śluby. O jednym z nich, tym, na którym byłam, pisałam. Drugi wzięła moja koleżanka z roku (nauki o rodzinie). Od tego momentu minęło około 9 miesięcy. Dorcia i Robcio (czyli ci, u których byłam) na dniach spodziewają się córeczki, Weronisi. Angela, czyli moja koleżanka, chce się rozstać i już chodzi po wykładowcach związanych z prawem kościelnych i podpytuje, w jaki sposób najlepiej unieważnić sakrament małżeństwa.
A wszystko było tak piękne i łatwe - kilkuletnie chodzenie ze sobą, bajeczny ślub, wymarzona podróż poślubna. Były jednak i małe ryski - dziewczyna nie chciała wraz z narzeczonym chodzić na nauki przedmałżeńskie (bo według niej to niepotrzebna strata czasu, a ona jest na naukach o rodzinie i wie, co i jak). Pomoc zaproponowała jej nasza była-Starościna, która niby miała pracować w poradni przedmałżeńskiej. Niby, bo okazało się finalnie, iż to nie prawda, a pieczątkę wykradła z kancelarii i bezpodstawnie przybiła na zaświadczeniu o odbyciu kursu. Jak to usłyszałam to się załamałam (bardziej z powodu oszustwa), ale dobra, nie moja sprawa. Angela się cieszyła i nie zwracała na to uwagi.
Czerwiec to było przedślubne szaleństwo, przenoszenie egzaminów, dopinanie różnych spraw i snucie dalekosiężnych planów. Dobra, każdy ma do tego prawo, ale coś mi w tym wszystkim nie grało. Miałam choćby wrażenie, iż w tym wszystkim miłość schodziła na dalszy plan. Tym bardziej, iż obserwowałam przygotowania moich znajomych do ślubu, obserwowałam wcześniej przygotowania mojej siostry i mojego kuzynowstwa. I w tym przygotowaniu Angeli brakowało mi tej iskry.
Potem od października do grudnia słuchanie jak było, oglądanie filmików z wesela, słuchanie opowieści o życiu rodzinnym. Trochę raziło mnie z jaką czasami pogardą opowiada o swoim mężu i jego niedoskonałościach, ale ogólnie wszystko raczej im się układało. Do teraz.
Dzisiaj bowiem na zajęciach oznajmiła, iż nie jest szczęśliwa w małżeństwie, iż nie dogadują się z chłopem, iż nie pasują do siebie i iż w ogóle to małżeństwo to była jakaś jej życiowa pomyłka. Czyli przez cały okres znajomości (w tym kilku lat wspólnego mieszkania) nie dostrzegali swoich wad, a teraz nagle zaczęli je widzieć. Ona też ma swój charakterek, więc...
Jakoś tak boli mnie to, jak ludzie nie mają szacunku do sakramentu małżeństwa i jego wagi, jak bardzo go lekceważą. Jak nie potrafią walczyć o przetrwanie związku. Jak bardzo gubi ich pewność siebie (jestem na naukach o rodzinie, więc wiem wszystko). Jak nienależycie się do niego przygotowują. Przecież mogliby wziąć ślub cywilny, zwłaszcza iż dziewczyna sama przyznała, iż nie przykłada wagi do wiary, a jej mąż to w ogóle ateista. Więc po co przysięgali sobie przed ołtarzem? Dla ładnych zdjęć? Dla gości? Dla rodziny? Dla mnie to bez sensu. Tak samo, jak załatwienie wielu spraw "na skróty". Ale dobra, nie znam się na tym, może tak działa aktualny świat - byle jak, byle szybko.
Pozytywnie napala mnie myśl, iż powyższa sytuacja nie jest regułą, iż są jeszcze małżeństwa zawierane w dojrzały i przemyślany sposób, które ze sobą rozmawiają, kiedy mają kryzys.
Idź do oryginalnego materiału