Mniej więcej tak się czułam po dzisiejszych zajęciach z "Opieki nad małym dzieckiem". Pewnie zupełnie niesłusznie, pewnie z powodu głupiego błędu systemowego, pewnie w innych okolicznościach jeszcze bym się z tego śmiała. A tak wyszło jak wyszło.
Mieliśmy właśnie drugie zajęcia ze wspomnianego przedmiotu (mamy go co 2 tygodnie). Po raz drugi nie zostało wyczytane moje nazwisko podczas sprawdzania obecności. Za pierwszym razem jeszcze myślałam, iż to albo przeoczenie, albo po prostu nie odczytała, ale zaznaczyła, iż jestem. Teraz jednak trochę mnie to zaniepokoiło, więc grzecznie zwróciłam jej uwagę, iż mnie nie wyczytała. Bez pretensji, bez oskarżania, po prostu "Przepraszam, pominęła mnie pani doktor podczas wyczytywania obecności". Tylko tyle, i, jak się okazało - aż tyle.
Babce zwężyły się te jej oczka, których boję się od pierwszych chwil, kiedy się z nią zetknęłam na pierwszym roku licencjatu. I najbardziej chłodnym z możliwych głosów oznajmiła mi, iż ona ma listę wydrukowaną z USOSa i skoro nie ma mnie na niej, to pewnie nie ma mnie w systemie, a skoro nie ma mnie w systemie, to może zostałam skreślona z listy studentów, a skoro zostałam skreślona z listy studentów, to nie powinno mnie być na zajęciach. Zrobiło mi się przykro, poczułam się jak oszustka, zwłaszcza, iż nie mam sobie nic do zarzucenia. Zresztą, z tego co mi wiadomo, póki trwa sesja poprawkowa nikt nikogo nie może skreślić. No, chyba iż na moją własną prośbę.
Co prawda od początku czuję, iż ta wykładowczyni mnie nie toleruje, ale bez przesady. Przypomniała mi się sytuacja z AWFu, gdzie babka od angielskiego też przez kilka semestrów próbowała mnie zniszczyć i udało jej się to. Kurczę, wiem, iż jestem specyficznym studentem, ale ta moja specyficzność wynika z niepełnosprawności, a nie np. złośliwości. A iż np. dłużej piszę manualnie od innych albo potrzebuję dłuższej chwili na wypowiedź, to nie do końca moja wina. Z drugiej strony, u jej małżonka piszę pracę i jest w porządku, tak samo jak podczas zaliczania przedmiotów. Więc o co chodzi?
Zresztą nie tylko mnie brakuje na liście. Koleżanka trochę mniej łagodnie to zgłosiła i została bez problemu dopisana do niej. Tak samo druga. Więc o co chodzi? Hm... miałam do prowadzącej podejść z kartą z warunkami zaliczenia (nie mogę być na wszystkich zajęciach), ale tak się przeraziłam jej niezrozumiałą dla mnie reakcją, iż nie zrobiłam tego. Za to do końca dnia chodzę rozbita. I na studiach, i w pracy. Na szczęście dzisiaj nie miałam bierzmowanych, a zamiast tego poszłam na trening. Co prawda przez zapalenie stawów kolanowych nie pobiegałam, ale powyżywałam się podczas kuli. Tak, iż już wieczorem na "Kręgu Biblijnym" było w miarę dobrze z moją wewnętrzną stabilizacją.
A po powrocie do domu z ciekawości zerknęłam na listy z tego przedmiotu na USOSie. I jak myślicie, co się okazało? Oczywiście, iż jestem na nich, i to jako "aktywna". Ale przecież to "mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa", iż nie ma mnie na tych jej. Boszszsz... przetrwać tych 13 tygodni (mniej więcej tyle zostało mi do końca), obronić magistra i zamknąć ten interes. O ile ta kobieta nie będzie mi rzucać kłód pod nogi, bo to nigdy nic nie wiadomo.