2138. Internetowy lot błykawicy

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 13 godzin temu
Żyjemy w czasach, kiedy informacje przemieszczają się błyskawicznie, głównie za sprawą Internetu. Ma to swoje dobre strony, ponieważ możemy w jednej chwili znaleźć interesujące nas wiadomości, np. na temat sytuacji na Ukrainie w danym dniu (wybaczcie, ale to już chyba takie zboczenie związane z pisaniem pracy magisterskiej). Ale ma też i gorsze. Na przykład większość moich znajomych ze studiów zamiast na zajęciach notować na laptopach to co mówi wykładowca, to np. przegląda facebooka. Wiem, powiecie, iż takie czasy nastały. A ja jeszcze pamiętam moje zupełnie pierwsze studia, na których laptopy miały 2-3 osoby w grupie, głównie z niepełnosprawnością, Internet był głównie w domach, a cała reszta notowała grzecznie w zeszytach. Oczywiście zawsze przesyłaliśmy im notatki, ale świat nie był jeszcze tak bardzo przeniesiony do technologii, jak teraz. I tak jak kiedyś byłam jedną z nielicznych posiadających laptopa na zajęciach, tak teraz jestem jedyna, która na studiach nie ma dostępu do Internetu...
Inną negatywną rzeczą jest to, iż jesteśmy wręcz bombardowani z każdego portalu mniej lub bardziej istotnymi informacjami. Przykład pierwszy z brzegu - stan zdrowia papieża. Rozumiem, iż świat z uwagą śledzi to, co dzieje się w Watykanie, wszak ważą się losy głowy Kościoła Katolickiego. Ale co druga wiadomość na tablicy fb o treści, iż z Watykanu nadeszły niepokojące wiadomości, iż papież spokojnie przespał noc, iż pewnie zaraz abdykuje, podobnie jak Benedykt XVI mnie poraża. W dodatku niejednokrotnie te wiadomości wykluczają się wzajemnie swoją treścią. Już choćby przestałam je czytać. Nie będę nabijać licznika odsłonięć treści, które są tylko spekulacjami, niejednokrotnie grającymi na uczuciach ludzkich. Już tylko czekam na to, aż przedwcześnie "uśmiercą" Franciszka, tak jak 20 lat temu Jana Pawła II. Co prawda moment jego agonii przypadł na najgorszy okres, czyli początek kwietnia i związany z tym prima aprilis, tak więc nie było wiadomo, czy to co mówią dziennikarze jest prawdą, czy też nie. I niby człowiek wiedział, iż Jan Paweł II jest w krytycznym stanie i mało prawdopodobne jest, iż z tego wyjdzie, a jednak liczył na ten cud. Cud, który się nie wydarzył.
Dwadzieścia lat temu to, co się działo w Watykanie śledziłam w telewizyjnych programach informacyjnych, prasie, a w szkole w audycjach radiowych, które dla nas były tym, czym dla współczesnych nastolatków są media społecznościowe. Dzisiaj niemal wszystkie informacje mam za kliknięciem myszką w odpowiedni link. Z tym, iż muszę z tym czekać na powrót do domu. I ćwiczyć się w cnocie cierpliwości.

Kilka dni temu pisałam o nieodpowiedzialności rodziców, którzy w zeszłym roku zaprzestali skutecznej terapii przeciwnowotworowej swojego synka na rzecz alternatywnych metod leczenia (ziółka, naturalne soczki itp.). Jasne, mieli takie prawo. I może miałyby jakieś zastosowanie jako wspieranie leczenia farmakologicznego. A nie jako samodzielna terapia. Jednak na przełomie listopada i grudnia białaczka z którą mierzył się chłopiec wróciła ze zdwojoną siłą. I tak z jednej strony przeżywali nawrót choroby, co w sumie było normalną reakcją, a z drugiej ciągali dzieciaka w zimny dzień w góry, bo chcieli przeżyć romantyczną randkę w dzień zakochanych. Teraz, równe dwa tygodnie od realizacji zamierzenia, nadeszła wiadomość, iż chłopiec zmarł. Nie dożył trzynastych urodzin, które miał mieć w maju. Myślę, iż rodzicom zabrakło pokory i może też wyobraźni. Że może gdyby wtedy dokończyli chemioterapię, to Młody miałby powikłania, ale może i pokonałby chorobę (miał aż połowę szans). Że może gdyby te dwa tygodnie temu nie wyszli w nim w góry, kiedy dzień wcześniej pisali o słabej odporności synka, to nie osłabiliby go jeszcze bardziej. Postawa dziwi tym bardziej, iż matka jest ratownikiem medycznym. I tylko chłopca żal...
Idź do oryginalnego materiału