Obiecałam sobie, iż nie będę zamęczać Księdza Niosącego Światło przynajmniej do momentu operacji, jaką ma przejść w tym tygodniu. Niech sobie spokojnie odpoczywa, wypoczywa i nabiera sił, skoro ma ku temu okazję. A jednak wczoraj nie mogłam się powstrzymać i po wieczornym treningu pobiegłam do niego na oddział. adekwatnie w ostatniej chwili, bo lada moment miał być on zamknięty dla odwiedzających. Musiałam mu bowiem podziękować za to, iż pozwolił mi się zaangażować w ich szkolny koncert kolęd i pastorałek, a to znowu pociągnęło za sobą kolejne konsekwencje, które okazały się dla mnie jak najbardziej pozytywne.
W przyszłym semestrze mam w planie studiów z pedagogiki odbycie 60 godzin praktyk. Mamy co prawda kilka możliwości do wyboru, ale: a) nie można robić w takim samym charakterze placówki oświatowej, w jakiej było się do tej pory, z wyjątkiem szkoły; 2) w przypadku praktyki szkolnej musi to być inne stanowisko, niż poprzednio (czyli, o ile było się w świetlicy szkolnej, to trzeba aplikować do pedagoga szkolnego i na odwrót). Dotychczas byłam na praktyce w Młodzieżowym Pałacu Kultury w Katowicach oraz w Poradni Psychologiczno - Pedagogicznej. Chociaż mogłabym jeszcze iść np. do internatu, co byłoby dobrym wyjściem w mojej sytuacji, albo do ośrodka wychowawczego / socjoterapeutycznego, ale to na tych szkolnych najbardziej mi zależało. Tym bardziej, iż to tak naprawdę ostatnia szansa, aby zrobić je w szkole.
I tutaj pojawił się szkopuł - chciałam iść na praktyki z przedmiotu WDŻ w szkole podstawowej. Wszędzie mnie zbywali. Niektórzy mówili to wprost, inni między zdaniami, ale ich głównym argumentem było to, iż z góry przewidzieli, iż sobie nie poradzę. Tylko, iż według mnie, praktyki pod okiem opiekuna są właśnie po to, aby się sprawdzić. Nic się nie traci, najwyżej nie zostaną one zaliczone. No, ale z dyrekcją nie wygra się. Dlatego miałam na względzie ewentualność, iż tym razem będzie tak samo.
Na oku miałam jakichś 5 szkół w moim mieście. To z mojego osiedla odpadło w przebiegach. Coś mi nie pójdzie, cała okolica będzie wiedziała. W drugiej najbliższej dyrektorką jest mama znajomej ze scholi. Tą zostawiłam na ostatek, jakbym nigdzie indziej się nie dostała. Zostały mi więc 4 w promieniu 4 kilometrów, które brałam pod uwagę, w tym ta, w której uczy Ksiądz Niosący Światło. I to do niej poszłam w pierwszej kolejności, nie spodziewając się adekwatnie niczego. choćby nie zakładałam, iż uda się za pierwszym razem. A tutaj dyrektorka przyjęła mnie z uśmiechem na twarzy, wysłuchała o co mi chodzi i stwierdziła, iż nie ma problemu, iż była wzruszona koncertem kolęd i pastorałek i wie, iż sobie poradzę. Zapytała tylko, czy wolę być u pedagoga, czy na świetlicy. Osobiście wolałabym zaznajomić się z pracą pedagoga szkolnego, ale bardziej do ogarnięcia pod kątem czasowym byłaby dla mnie świetlica. I tam właśnie mam trafić, muszę tylko donieść skierowanie i porozumienie z uczelni.
Sama byłam zdziwiona, iż poszło tak gładko i gwałtownie i iż nie musiałam bezskutecznie tłumaczyć, iż dam radę mimo wszystko. Ale z drugiej strony, i na próbach, i na samym koncercie jakoś sobie radziłam, co może nie umknęło jej uwadze. A wszystko przez, a może dzięki, Księdzu Niosącemu Światło, który z jednej strony biadolił, iż spadł mu na głowę ten koncert, a z drugiej, wiedząc, iż przez lata śpiewałam w parafialnej scholi, pewnie żartobliwie, uznał, iż mogłabym mu pomóc w tym wszystkim. Nawet, o ile tylko tak powiedział, to jego słowa nabrały mocy sprawczej.
Dlatego nie zważając na zmęczenie i mróz szczypiący w nos i policzki, a także lód pod nogami, pobiegłam wieczorem na oddział, gdzie leży ksiądz. Po drodze zdałam sobie sprawę, iż ostatni raz widziałam go pół miesiąca temu i nie wyglądał wtedy najlepiej. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Na szczęście trochę już doszedł do siebie. I chyba choćby ucieszył się na mój widok. A przynajmniej nieźle udawał. Powiedziałam mu, co się wydarzyło, na co żartując stwierdził, iż jeszcze będzie musiał męczyć się ze mną w szkole. A jednocześnie uznał, iż cieszy się, iż będzie miał jakiegoś następcę. Hm... jak już, to dopiero za jakiś czas. O ile dotrwam do tego czasu. Przy okazji zaczął mnie wypytywać o sesje, egzaminy, zaliczenia. W zasadzie sesja poszła mi dobrze, jak na ogrom materiału, jaki miałam do opanowania. Nie powiedziałam mu tylko o logice, jedynie wie, iż ją zdałam. On miał z niej czwórkę, jeszcze by się zdenerwował, iż go prześcignęłam. No i pominęłam dwa przedmioty, które umówiłam się z wykładowcami, iż zdam je w sesji poprawkowe. Niech myśli, iż wszystko jest dobrze. I niech dochodzi do siebie. A na następny raz obiecałam mu góry. Mam nadzieję, iż uda mi się wyskoczyć w sobotę w Beskidy i wejść choćby na najmniejszą z nich, porobić zdjęcia i mu pokazać. Akurat będzie po tej całej operacji, więc może choć trochę lepiej się poczuje.
Tym razem siedziałam u niego tylko chwilkę, bo jednak dwudziesta zbliżała się w nieubłagalnym tempie. Ogólnie miałam ochotę go ochrzanić, iż doprowadził się do takiego stanu, ale z drugiej strony, może i dobrze, iż trafił do tego szpitala. o ile miałby się zagłodzić, to raczej szczęście w nieszczęściu, iż to wszystko tak się skończyło. Zrobili mu badania, "odkarmili", wiedzą jak mu pomóc i co dalej robić. Będzie dobrze, musi być. Wierzę w to tak samo, jak on wierzy we mnie. Bo chyba troszeczkę wierzy...