2130. Niezapomniani

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 2 dni temu
Chciałabym powiedzieć, iż sesję mam już za sobą. Ale nie mam. Zostały mi dwa zaliczenia, które przeniosłam na sesję poprawkową. Jednak trzy egzaminy na dzień, i to takie naprawdę wymagające, w połączeniu z dwoma seriami antybiotyków, okazały się dla mnie ponad siły. Chociaż podejrzewam, iż gdyby nie owe antybiotyki, to dałabym radę. Niestety, byłam po nich tak zmęczona, iż nie miałam siły się uczyć wszystkiego. Na szczęście miałam możliwość przełożenia ich bez konsekwencji. Pociesza mnie też to, iż to ostatni tak zawirowany semestr. Bo przyszły, przynajmniej na Naukach o Rodzinie, będzie luźniejszy i bez egzaminów. Poza tym najważniejszym - magisterskim. Czy wytrwam? Daj Boże. Szkoda, iż na pedagogice tak nie ma, ale jakoś się to przeżyje. Zwłaszcza, iż nie mogę doczekać się kilku przedmiotów. Bo czyż Podstawy pedagogiki osób uzdolnionych i wybitnie zdolnych nie brzmią wspaniale? Zwłaszcza, iż moja praca magisterska dotyczy pracy z właśnie takimi uczniami z niepełnosprawnością. Masa wniosków z przeprowadzonych badań własnych na ten temat. choćby mojemu promotorowi się podoba.
Teraz chwila odpoczynku. Jestem już po rozmowie w sprawie praktyk. O jej rezultacie napiszę w następnym wpisie. A po rozmowie poszłam do jednego z supermarketów po składniki potrzebne do "ciasta leniwej teściowej". Jednym z nich był ekstrakt z wanilii znajdujący się poza zasięgiem moich rąk. Poprosiłam więc pierwszą lepszą osobę o pomoc w ściągnięciu go. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, iż była to... jedna z nauczycielek z mojej szkoły, która od razu mnie poznała mimo upływu lat (czyli ok. 19, bo gimnazjum skończyłam w 2006 r.). Od razu oczywiście zaczęła wypytywać się co i jak u mnie słychać. Pewnie normalnie by mnie to denerwowało, ale teraz nie, teraz było mi niezmiernie miło, iż po tylu latach dalej wzbudzam zainteresowanie u byłych nauczycieli. Oczywiście dostałam zaproszenie do szkoły, ale po jej przeprowadzce w nowe miejsce po prostu źle się w niej czuję - szkoła straciła swoją kameralność, ciepło, duszę. Nie potrafię odnaleźć się w tej nowej siedzibie i nic na to nie poradzę.
Po powrocie do domu miałam wolny czas aż do treningu, więc postanowiłam upiec wspomniane ciasto, które było moim skromnym piekarniczym debiutem. Potrzebne mi były do niego: Na ciasto: 250 g mąki pszennej, 200 g cukru, 1 jajko, 200 ml śmietany 18%, 100 g masła, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, 1 łyżeczka cukru wanilinowego; Na nadzienie: 500 g twarogu półtłustego, 100 g cukru, 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego, 1 jajko oraz 1 łyżka mąki ziemniaczanej.
Wykonanie ciasta w zasadzie jest w miarę proste: Na początek przygotujemy ciasto. W misce mieszamy mąkę, cukier, proszek do pieczenia i cukier wanilinowy. Dodajemy jajko, śmietanę oraz roztopione masło i zagniatamy ciasto, aż będzie gładkie i elastyczne. Ciasto dzielimy na dwie części – jedną większą, którą wyłożymy na dno formy, i mniejszą, która trafi na wierzch ciasta. W międzyczasie przygotowujemy nadzienie. Twaróg dokładnie mieszamy z cukrem, jajkiem, ekstraktem waniliowym i mąką ziemniaczaną, aż masa stanie się jednolita. Formę o wymiarach 25x25 cm wykładamy papierem do pieczenia i rozwałkowujemy większą część ciasta, wykładając nią dno. Na ciasto rozsmarowujemy przygotowane nadzienie twarogowe, a następnie przykrywamy je cienką warstwą ciasta z mniejszej części. Piekarnik nagrzewamy do 180°C i pieczemy ciasto przez około 40-45 minut, aż wierzch będzie złocisty, a ciasto wypieczone.
Jeszcze nie próbowałam. Ale mam nadzieję, iż może choć trochę się udało...
Idź do oryginalnego materiału