2119. Co się odwlecze... to lepiej "smakuje"

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 miesiąc temu
Rok temu z wolontariatu na "Zimowym Biegu Zbója" w B.-B. wyeliminowała mnie choroba. Było mi przykro, zwłaszcza tego, iż nie spotkam się z dobrymi znajomymi, z którymi znam się od lat. No, ale cóż było zrobić - musiałam pogodzić się z zaistniałą sytuacją. A przy okazji z tym, iż ominie mnie naprawdę interesujący dzień w górskiej aurze. Na pocieszenie obejrzałam oczywiście wszystkie zdjęcia, jakie wykonano na imprezie, aby chociaż trochę poczuć atmosferę, jaka tam panowała.
Na szczęście w tym roku nie miałam podobnych problemów zdrowotnych. Jedyne co mogło popsuć moje niedzielne plany była zbliżająca się wielkimi krokami sesja. No, ale z drugiej strony, nie można cały czas siedzieć nad notatkami i książkami, bo prędzej się zwariuje niż czegoś nauczy. Tak więc decyzja zapadła dosyć gwałtownie - w niedzielę jadę pomagać podczas "Zimowego Biegu Zbója". I nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Zwłaszcza, iż choćby udało mi się znaleźć kogoś, kto w niedzielny poranek jechał ze Śląska w góry. Co prawda musiałam dotrzeć na 5 rano do Tychów, ale to akurat dało się ogarnąć.
I tak w niedzielę, dosłownie w środku nocy (bo tak można nazwać godzinę 2) pojechałam najpierw do Kato, stamtąd do Tych, a z Tych do Bielska. Ku mojemu zdziwieniu w tym roku biuro zawodów było na terenie jakiegoś miejskiego centrum handlowego (zazwyczaj było ono na Błoniach). Ale z tego co się dowiedziałam, to na Uniwersytecie przylegającym do miejsc zielonych była jakaś konferencja, w związku z czym cały przylegający do nich parking był zajęty. Zawodnicy mogli jednak skorzystać z parkingu należącego do centrum handlowego, a na miejsce biegu byli zawożeni specjalnymi autobusami.
Moja pierwsza część działania opierała się właśnie na biurze zawodów, gdzie pomagałam w wydawaniu pakietów startowych zawodnikom, czyli czegoś w czym naprawdę się sprawdzam. Bo tak adekwatnie bieganie po obiekcie w poszukiwaniu odpowiedniej reklamówki jest tym, co naprawdę lubię. A czasami, dla odmiany, można postać przy stole i poodhaczać tych, którzy odebrali już swoje pakiety. Mogę też śmiało powiedzieć, iż na tym stanowisku nie da się nudzić, bo zawsze jest coś do roboty. A kiedy jest się zmęczonym bieganiem po pakiety, można odpocząć stając przy stole.
Tradycyjnie powitano mnie z otwartymi ramionami. Ale tak to już jest, kiedy współpracuje się od kilku lat z tą samą ekipą. Niby nie widzimy się miesiącami, a jak już dojdzie do naszego spotkania, to wprost nie możemy się sobą nacieszyć. Miło jest człowiekowi, kiedy ma poczucie, iż jest członkiem nieformalnej rodzinki.
A potem pojechaliśmy wszyscy na Błonia, gdzie rozdzieliliśmy się do stałych zadań, jakie większość z nas ma przypisanych od wielu poprzednich edycji. Osobiście debiutowałam, dzięki Bacy, na strefie medalowej (wiedział z "Maratonu Trzech Jezior", iż daję radę na takim stanowisku, toteż na "Zbóju" naprzód ulokował mnie na nim, biuro zawodów to była moja własna inicjatywa). Na strefie medalowej dzieje się sporo - jak sama nazwa mówi, wręcza się na niej medale tym, którzy przekroczyli linię mety. To tak naprawdę wielogodzinna praca, bo co rusz ktoś kończył swój bieg, czy to na 13, czy to na 18 kilometrów. Wiecie co, jestem pełna podziwu dla wszystkich z nich, zwłaszcza, iż część trasy wyglądała właśnie tak:
Mówcie sobie co chcecie, ja bym chyba nie dała rady w takich warunkach biec. I to jeszcze taki dystans. A oni wytrwale parli do przodu. I z tego co wiem - nikt nie zrezygnował po drodze, ani nikomu nic się nie stało.
Limity czasowe jednego i drugiego dystansu były tak ustawione, iż koniec biegu planowany był na godzinę 14:00. Tak też się stało, chociaż wiadomo, iż mała obsuwa czasowa zawsze jest dozwolona. Między jednym, a drugim zawodnikiem znalazł się choćby czas na wykonanie pamiątkowego zdjęcia prawie całej naszej zbójeckiej rodzinki.
To był naprawdę udany dzień spędzony w doborowym towarzystwie. I odpoczęłam, i nabrałam sił, i na chwilę oderwałam myśli od wszystkiego co złe. W zasadzie to po co mi joga i inne techniki relaksacyjne, skoro ja mam swoje własne, autorskie metody na wyciszenie się i nabranie wszelkich sił o charakterze fizycznym i psychicznym. Bo ja naprawdę lubię to robić, choćby o ile taki wolontariat związany jest z jakimiś poświęceniami czy też wyrzeczeniami. Za to wszystko mi rekompensuje związana z tym satysfakcja i niepowtarzalna atmosfera.
A teraz to już tylko przeżyć jakoś maraton egzaminacyjny. To jeden z bardziej wymagających, jakie miałam - zdarzają się dni kiedy mam choćby i 3 egzaminy. Pierwsze są już za mną i naprawdę cieszy mnie, iż wyszłam z nich wygrana, niczym bokser po walce. Nie muszę ich wszystkich zdać w pierwszym terminie, ważne, aby mieć ich jak najmniej w sesji poprawkowej.
Idź do oryginalnego materiału