Chyba dawno już żadna nowa kadencja wydziałowego samorządu studenckiego nie rozpoczynała się od Mszy Świętej sprawowanej w intencji owocnego jej działania. Dlatego ucieszyłam się, kiedy jego nowa przewodnicząca napisała o tej inicjatywie na naszej grupie. Ergo, choćby zdobyłam się na odwagę i zapytałam, czy byłaby jakaś możliwość czynnego zaangażowania się w nią. Ku mojemu zaskoczeniu, bo nauczona doświadczeniem nie spodziewałam się pozytywnej odpowiedzi w stosunku do mnie, przeczytałam, iż jak chcę, to mogę przygotować Pierwsze Czytanie. Moja odpowiedź była raczej przewidywalna, aż chciałam krzyczeć: Yuupii! Chociaż z drugiej strony niczego nie mogłam być pewna, mając w pamięci chociażby takie sytuacje.
Dzisiejszego dnia zajęcia dłużyły mi się niesamowicie - najpierw na pedagogice, potem na Naukach o Rodzinie. W wydziałowej kaplicy Msze są od wtorku do piątku, w czasie tzw. "przerwy obiadowej", czyli od 13:10. A więc przed nią miałam trzy bloki zajęciowe. Los mi sprzyjał o tyle, iż prowadząca Metodyczne aspekty asystentury rodzin zapowiedziała, iż dzisiaj wyjątkowo robi przerwę (zwykle jej nie ma), bo w tym czasie mają zebranie w sprawie zatwierdzania tytułów prac dyplomowych (w tym i mojej magisterki z NoRek). Dalsze zajęcia miały być dopiero o 13:45. Trochę mnie denerwowało to, iż nie skończyła równo z planem o 13:00, tylko dalej gadała o wszystkim i o niczym. W końcu wyszłam z sali o 13:05. Wiem, iż to niegrzecznie, ale...
Szybko zbiegłam trzy piętra w dół i wylądowałam przed kaplicą, przy której wszyscy zainteresowani już się zbierali. Plus wszystkiego był taki, iż Msze wydziałowe są naprawdę kameralne i nie ma na nich tłumów. Jak dla mnie - sytuacja wymarzona. Fragment Listu do Hebrajczyków, choć nie był krótki, to odczytałam go na zupełnym luzie i myślę, iż każdy go zrozumiał - jeżeli nie całość, to większość. W krótkim kazaniu ksiądz Kris, którego znacie z relacji o Duszpasterstwie Akademickim, zachęcał nas, społeczników, abyśmy każdą trudną sprawę przychodzili przemodlić właśnie w tym miejscu. A jednocześnie życzył nam, aby takich spraw było jak najmniej.
Msza zakończyła się dokładnie z chwilą, w której rozpoczynał się blok zająć po przerwie obiadowej (ach to kazanie). Nie zdążyliśmy więc wypić zapowiedzianej kawy / herbaty, ale na gwałtownie udało nam się zrobić tej części samorządu studenckiego, której udało się na nią przybyć.

A potem szybciutko pobiegłam na trzecie piętro wydziału, aby napisać zaległe kolokwium z łaciny. Poszło mi ono najgorzej z dotychczasowych, tak iż na koniec semestru mam 4,5. Mnie jednak cieszy ten wynik. Zwłaszcza, iż nie było mnie na większości zajęć i musiałam sama nadrabiać materiał, co przy moim antytalenciu do języków obcych nie było taką łatwą sprawą. Mam tylko nadzieję, iż kolejny semestr będzie ciut łaskawszy pod kątem planów zajęć i będę mogła być częściej na tej nieszczęsnej łacinie. Bo teraz prowadząca wykazała naprawdę dużo cierpliwości i wyrozumiałości wobec mojej absencji na zajęciach.