Witam Was w drugiej połowie stycznia. Uwierzycie, iż już za chwilkę minie pierwszy miesiąc tego 2025 roku? Bo ja dalej mam wrażenie, iż to jeszcze jego początek, iż dopiero wszystko się rozpędza. Tymczasem ten rozpęd już nabrał swojego tempa i toczy się swoim rytmem, którego nie do końca mogę pojąć.
Może dziwnie to zabrzmi, ale lubię zimę. Głównie za przepiękne zorze, którymi mienią się niektóre poranki. Co prawda nie wszystkie, ale czy faktycznie zachwycalibyśmy się nimi, gdybyśmy każdego dnia mogli je oglądać? Myślę, iż mimo wszystko, mimo ich piękna i zapierających dech w piersiach kolorach prędzej czy później by się nam one znudziły. A tak, budzimy się wczesnymi rankami, wyglądamy przez okno i od czasu do czasu widzimy tak piękne niebo, jakim podzieliłam się z Wami kilkanaście dni temu. Prawie jak w bajce, przynajmniej w moich oczach i wyobraźni.
Stopniał więc śnieg, stopniał też i lód, który jest dla mnie jeszcze bardziej uciążliwy niż śnieg. Upadek na śnieg mimo wszystko nie jest tak bardzo bolesny, jak na lód. A dla człowieka z problemami z zachowaniem równowagi takie wywrotki są chlebem powszednim. Ale to nic - przecież lód kiedyś stopnieje, a siniaki i związana z nimi bolesność w końcu zniknie. Nie ma już zbyt dużo śniegu, po lodzie pozostało tylko wspomnienie. Ustąpiły one miejsca szronowi, który od rana pokrywał wszystkie drzewa i krzewy, które spotkał na swojej drodze. Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale dotąd to zjawisko nie wywoływało we mnie większych emocji. Aż do teraz, kiedy to podczas powrotu do domu miałam możliwość na dłużej zatrzymać się przy przyblokowych skwerach i ogródkach i uważniej przyjrzeć się białym kompozycjom, które stworzył.
Jakoś nie mam presji posiadania przy sobie non stop mojej kompaktówki, chociaż jest ona niewielkich rozmiarów i z powodzeniem mieści się w kieszeni kurtki. Dzisiaj jednak coś mnie tknęło i zabrałam ją ze sobą. I wcale tego nie żałuję, bo chociaż mróz szczypał mnie w ręce, to wydaje mi się, iż zrobiłam całkiem niezłe zdjęcia, jak na moje możliwości. Może powinnam częściej zabierać ze sobą aparat, bo czasem naprawdę jest coś niezwykłego i niebanalnego do utrwalenia. I tak jakoś z automatu przyszedł mi do głowy kolejny "kulawy" wiersz:
Nieoczywiste piękno
Mróz ponownie przeszedł przez świat,
wydechami znacząc swoją drogę.
Pozostawiając ślady w postaci szronu,
nie tak jak ludzie na ziemi.
Łodygi pokryte chłodnym pyłem,
kłaniają się niczym poddani na dworze.
Gałęzie odziane w białe igiełki,
otulone jakby futrem z białych lisów.
Świat nabiera jasnych kolorów,
co rozjaśniają szarość ulicy.
A szron siedzi w ukryciu z pędzlem w dłoni,
rozdając swoje piękno wybranym.
A teraz schodzę już na ziemię i wracam do wertowania moich (albo i nie moich) notatek. Mimo wszystko Tatarkiewicz sam się nie przeczyta, zadania z logiki same nie zrobią, prace zaliczeniowe nie napiszą. Warto jednak od czasu do czasu oderwać się od rutyny i chociaż na chwilę zachwycić tym, co ma nam do zaoferowania przyroda, choćby w środku ogromnego miasta.