To pewnie w moim blogu nie wybrzmiało aż tak bardzo, ale wydarzenia które miały miejsce pięć lat temu w Gdańsku, nie były dla mnie obojętne. I pewnie gdyby nie wylot na Światowe Dni Młodzieży do Panamy, który zbiegł się w czasie z informacją o śmierci prezydenta Pawła Adamowicza, to pewnie i ten temat pojawiłby się na blogu. Tym bardziej, iż choćby będąc na drugiej półkuli naszej Ziemi starałam się w miarę na bieżąco śledzić tą sprawę.
Pomimo upływu lat jeszcze jak żywe mam obrazy, które 13 stycznia 2019 roku w wieczornych godzinach obiegły o ile nie telewizję, to na pewno sieć. Miała być euforia z kolejnego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy organizowanego w Gdańsku, tymczasem na oczach zgromadzonego tłumu wydarzyła się prawdziwa tragedia.
Powiedzmy sobie szczerze, porzucając wszelkie nasze sympatie i antypatie do tej czy tamtej partii politycznej - to co miało wtedy miejsce nie powinno się nigdy ani nigdzie wydarzyć. W jednej chwili okazało się jak kruche i nieprzewidywalne bywa życie, jak bardzo jesteśmy zależni od reakcji innych, ale też odpowiedzialni za czyjeś życie. Przecież to co się stało nad morzem równie dobrze mogło mieć miejsce w każdej innej miejscowości, w której odbywały się podobne imprezy. W każdym innym miejscu, ale też czasie.
Potem była niecała doba niepewności. Szczerze powiedziawszy, to w poniedziałkowy poranek z drżeniem serca włączyłam telewizję, żeby zobaczyć jak wygląda cała sytuacja. Tym bardziej, iż kiedy poprzedniego dnia kładłam się spać, to krążyła informacja, iż stan Pawła Adamowicza jest krytyczny i nie wiadomo, czy przeżyje noc. Żył, stan był w dalszym ciągu krytyczny, ale żył. Praktycznie cały czas szedł program informacyjny, na który rzucało się oko co jakiś czas.
Aż nadszedł ten ostatni briefing na temat zdrowia prezydenta Gdańska przed szpitalem. Odbył się on wcześniej niż zapowiadano. Akurat pakowaliśmy z tatą ostatnie rzeczy do plecaka, z którym leciałam na ŚDM w Panamie. Przez myśl mi przeleciało, iż pewnie Adamowicz zmarł. Jak się okazało chwilę później - nie myliłam się. Pewnie domyślacie się, iż do Panamy leciałam z mieszanymi uczuciami - euforią (kto by się nie cieszył?), ale i pewnym smutkiem, a może choćby strachem z powodu tego, co się wydarzyło kilka godzin wcześniej.
Ktoś by powiedział - zginął prezydent miasta, ktoś inny - zginął członek Platformy Obywatelskiej. A ja powiem co innego - zginął przede wszystkim człowiek, czyjś syn, mąż, ojciec, brat, znajomy czy też przyjaciel. Prawdopodobnie wiele można mu zarzucić, chociaż nie mnie to oceniać, bo po prostu nie interesuję się polityką, zwłaszcza "uprawianą" na drugim końcu Polski. Mogło mu to odebrać szacunek w oczach innych. Ale nic nie mogło odebrać mu jednego - ludzkiej godności, taką jaką posiada każdy z nas.
Po tym zdarzeniu w mediach rozgorzała dyskusja na temat bezpieczeństwa podczas tego typu imprez, sensowności istnienia i funkcjonowania WOŚP, czy można było uniknąć tej sytuacji. Już na początku oskarżano Owsiaka za zaistniałą sytuację, a nawet... PiS (chociaż Stefan W. w swojej "mowie" wyraźnie wskazał PO jako główny powód zaistniałej sytuacji). Nie jestem zwolennikiem żadnej partii politycznej, ale naprawdę, dziwnie się czytało tekst, którego autor zarzucał partii rządzącej nagonkę, która właśnie w taki sposób się zakończyła. Można być przeciwnikiem jakiejś partii, ale gdzieś są granicę! Ludzie poczuli się niczym sędziowie i wydawali wyroki na tych, którzy im nie pasowali. Zwietrzyli okazję i postanowili ją bezceremonialnie wykorzystać. Z jednej strony wychodzili na ulice w białych marszach, przychodzili na Msze święte, być może uczestniczyli w ceremonii pogrzebowej, albo śledzili ją w mediach, ale z drugiej wykorzystali tą bądź co bądź tragedię do własnych celów, gierek i wyładowania frustracji.
Wyrok na zabójcy Pawła Adamowicza zapadł w sądzie, jedynym miejscu, które posiadało ku temu odpowiednie kompetencje. Wyrok surowy, ale sprawiedliwy. Chociaż żaden wyrok nie wynagrodzi utraty ludzkiego życia.
Ale, iż to już minęło 5 lat od mojego udziału w Światowych Dniach Młodzieży w Panamie? Przecież mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Kiedy to zleciało?