1825. "W tej wspólnocie jesteśmy Kościołem"

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 10 miesięcy temu
Zadanie z metodyki pracy wychowawczo - opiekuńczej polegające na sporządzeniu i opracowaniu socjogramu wzajemnych sympatii w grupie osób oraz nauka słówek z języka angielskiego na jutrzejsze kolokwium z uzależnień i współuzależnień (przy moim antytaleciu w dziedzinie uzdolnień lingwistycznych), a także infekcja z którą zmagam się od paru dni sprawiły, iż moje plany na wieczór uległy całkowitemu przeorganizowaniu. W normalnych warunkach czas od 18:30 do 22:00 spędziłabym na formowaniu mojej osobowości oraz wiary w ramach spotkania w Duszpasterstwie Akademickim. Czasami jednak sytuacja nas zmusza do zmiany planów i czy tego chcemy, czy też nie, to musimy (powinniśmy) się temu podporządkować. Tak też się stało, a ja zamiast spędzić wieczór na dyskusji na temat tego w co i jak wierzę, poświęciłam go na ostatnie dopracowania prac zaliczeniowych, powtórzenie słówek oraz próbie reperowania mojego zdrowia.
Ach ta socjometria
Ogólnie socjometria sama w sobie jest bardzo prosta i przyjemna (jak dla mnie). Jak myślicie co mnie chciało "pokonać"? Socjogram, a raczej same te koła. Niezwykle pracochłonna czynność. W normalnych warunkach pewnie narysowałabym je dzięki cyrkla, ale nigdy nie udało mi się opanować tej umiejętności w zadowalającym mnie stopniu. Na szczęście dało się wykonać taki wykres bezpośrednio w edytorze tekstu, chociaż trwało to kilka dni. Pewnie są programy komputerowe, dzięki których można coś takiego stworzyć, ale za pewne też płatne. Nie marudzę, bo zadanie wykonałam i mam nadzieję, iż zostanie mi zaliczone.
Na ten sam przedmiot mieliśmy przygotować scenariusz zajęć świetlicowych. Szczerze powiedziawszy to przerobiłam jeden z moich autorskich konspektów zajęć z miejsca pracy. Nie mogłam się też powstrzymać i nie zamieścić jednej z moich ulubionych kolęd, która tym razem przybrała postać "Kolędy Katowickiej" (była już Złoczowska, Dąbrowska i Wadowicka)
A tak mniej więcej wyglądała sprawa słówek i zdań w języku angielskim.
To tylko 1/5 materiału, który musiałam opanować
Trzeba sobie radzić na różne sposoby (karteczki wykonane przez znajomą)
Mam nadzieję, iż zadania zostaną pozytywnie ocenione, a kolokwium zaliczone (na szczęście nie jest ono na ocenę, a jedynie na wspomniane zaliczenie). Kolejne rzeczy miałabym z głowy, a czas mogłabym poświęcić na naukę następnych partii materiału.
Chociaż nie byłam na spotkaniu Duszpasterstwa Akademickiego, to od czasu do czasu mimowolnie moje myśli krążyły wokół wigilijnemu spotkaniu wspólnotowym, które miało miejsce w minioną niedzielę. Na początku nie za bardzo chciałam na nie iść, bo jednak w duszpasterstwie jestem stosunkowo krótko, ale po rozmowie z księdzem Krzysztofem odpowiedzialnym za DA, jedną z animatorek "piekarnika" oraz "szantażowana" przez znajomą z WTL-u skapitulowałam i zapisałam się na nie. choćby zadeklarowałam, iż zrobię sałatkę, o której wspominałam >>tutaj<<. Zwarta i gotowa pojechałam w niedzielne popołudnie drugi już raz do Kato (najpierw byłam na przedstawieniu "Pewnego razu w Greccio").
W tym roku jako miejsce spotkani wigilijnego wybrano znajdujący się w podziemiach Archikatedry Chrystusa Króla Panteon Górnośląski. Miejsce samo w sobie dosyć nietypowe i naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać (zwłaszcza, iż jeszcze w nim nie byłam). Tym czasem okazało się ono dosyć przytulne, a stuosobowa grupa osób skupiona we wspólnocie czuła się raczej w nim dobrze. Tak, tak, dobrze czytacie, była nas setka, a to i tak 2/3 całego duszpasterstwa. Był czas na życzenia, jedzenie, rozmowy, jasełka, na kolędowanie (ach, aż zatęskniłam za naszymi parafialnymi koncertami kolęd i pastorałek, za rok trzeba za wszelką cenę spróbować to zmienić, choćby kosztem konfliktu z Panią Dyrygent i to koniecznie z kolędą "Mizerna, cicha" w bardzo żywiołowy wykonaniu), a także na grupowe zdjęcie. Na nim najlepiej widać ile nas było:
Po spotkaniu, w kaplicy WTL-u, odbyła się uroczysta Msza święta prymicyjna zaprzyjaźnionego z Duszpasterstwem ojca Antoniego, który swoje święcenia w Kalwarii Zebrzydowskiej. Śmiałam się nawet, iż gdybyśmy przełożyli wycieczkę do Wadowic i właśnie do Kalwarii Zebrzydowskiej o tydzień, to moglibyśmy wziąć w niej udział. Ojciec Antoni był głównym koncelebrantem sprawowanej Eucharystii i to on wygłosił okolicznościowe kazanie. Nawiązywało ono do przeżywanej tego dnia Niedzieli Chrztu Świętego. Myślę, iż można je śmiało je streścić w tych oto dwóch punktach:
1. przez chrzest święty jesteśmy Dziećmi Bożymi - Synostwo Boże jest tym, co stanowi fundament naszej tożsamości, bo wszyscy ochrzczeni są "kimś jednym w Chrystusie". Obmycie z grzechów mówi o naszej jedności. Chrzest jest więc czymś, co czyni nas wspólnotą.
2. Podczas chrztu świętego każdy otrzymał zadatek Ducha Świętego. Jest to niesłychanie ważne dla wszystkich chrześcijanina, ponieważ stanowi to treść jego życia. Można to porównać do zapalonego płomienia, który został nam powierzony, abyśmy go podtrzymywali. Ten ogień może oczywiście przygasnąć, ale ta jedność z Bogiem jest czymś tak silnym, iż nikt nie może nam tego odebrać, choćby my sami. Chrzest jest niepowtarzalny, nie da się go cofnąć ani zmazać. Co jednak zrobić, aby ten płomień się palił (żeby nie zgasł)?
a) każdy płomień potrzebuje trochę tlenu - owym tlenem tutaj jest modlitwa. Chrześcijanin nie jest tylko osobą, która tylko w jakiś sposób uczestniczy w życiu charytatywnym, czy też nie jest tylko dobrym człowiekiem. To jest osoba, która się modli, która ma więź z Bogiem. I choćby gdy jest trudno, gdy mamy momenty oschłości, to taka cicha wierność w modlitwie podtrzymuje nasz płomień.
b) aby ogień się palił potrzebny jest opał, który mogą symbolizować sakramenty święte: Eucharystia, spowiedź, a także to, co z nich wypływa, czyli nasze życie, dobre czyny, które z pomocą łaski Bożej są przez nas wypełniane (np. dzielimy się z innymi ludźmi złożonym w nas dobrem).
c) płomień należy chronić - jesteśmy wezwani do tego, aby chronić powierzone nam w chrzcie świętym dobro. Można to robić na wiele sposobów. W sobie, ale też w drugim człowieku. Mamy chronić choćby to niepozorne dobro, które przydarza się w codziennym życiu, aby nie zostało ono zapomniane. Aby dobro wszystkich tych, którzy patrzą na nas, i nasze dobro były bezpieczne.
Na Mszy pojawiło się o wiele więcej osób niż jest w stanie pomieścić kaplica, co widać na poniższym zdjęciu wykonanej po skończonej Eucharystii (kilkorga osób z poprzedniego nie ma, kilkoro osób doszło na Mszę):
Śmiałyśmy się z Madziałkiem, iż takie z nas gorliwe studentki, iż jesteśmy na wydziale choćby wtedy, gdy jest on teoretycznie zamknięty 😁
Niektórzy z nas siedzieli na krzesłach ustawionych przed wejściem do kaplicy, inni wprost na podłodze. Nikt chyba jednak nie narzekał na warunki, a śliczne śpiewy kolęd intonowane przez scholę wynagradzały wszelkie niewygody.
Po wykonaniu zdjęcia można było otrzymać prymicyjne błogosławieństwo, z czego oczywiście skorzystałam. A choćby dostałam je jako pierwsza. Dopiero po tym zdecydowałam się wracać do domu.
A ponieważ tego dnia na nowo spadł śnieg, postanowiłam utrwalić to na schowanym w plecaku aparacie cyfrowym.
Czekając na autobus jadący w stronę DG
Tak sobie myślę, iż może wtedy przemarzłam i skończyło się to kolejnym przeziębieniem. Sama nie wiem. W każdym razie - podobało mi się, a w mojej pamięci przywołane zostały obrazy wszystkich tych wspólnotowych wigilii, w których brałam udział. No i co one komu przeszkadzały, iż nie możemy do nich wrócić po pandemii? Ech, chyba sprawdza się teza mamy jednej z naszych scholistek, iż we wspólnotach poza naszą parafią szukamy po prostu tego, czego nie możemy dostać w tych funkcjonujących u nas.
Idź do oryginalnego materiału