Hasłem tegorocznych rorat zaproponowanych przez "Małego Gościa Niedzielnego" był "Franciszkowy plac budowy" nawiązujący do przypadającego w tym roku 800-lecia powstania pierwszej szopki. Nie każdy wie, ale to właśnie Franciszek z Asyżu wpadł na pomysł, aby w tak w zasadzie banalny sposób przybliżyć ludziom historię Bożego Narodzenia. Pierwsza szopka stanęła we włoskim Greccio. Kolejną ciekawostką, jaką usłyszałam podczas tegorocznych spotkań roratnich, było to, iż zabrakło w niej żłóbka z figurką Dzieciątka. Zamiast tego znalazł się ołtarz, miejsce gdzie Jezus Chrystus codziennie przychodzi na świat w postaci Chleba i Wina i rodzi się w sercach wiernych. Pomysł się przyjął, z czasem coraz więcej kościołów podchwytywało go. Dzięki temu szopki zawitały na różne kontynenty i tam też pozostały aż po dzień dzisiejszy. Jak co roku "MGN" wraz z Magdą Anioł przygotował piosenkę, która nawiązywała do tematyki rorat. Tym razem nosiła tytuł "Cuda dzieją się":
Nie będę ukrywać, iż szczególnie przemówiły do mnie słowa "Zbudujemy stajeneczkę, jakiej jeszcze tu nie było". Teoretycznie wiem, co autor miał na myśli, iż chodzi tutaj o budowę stajenki w swoim własnym sercu. Ja jednak myślałam o jakiejś ciekawej i niebanalnej stajence od strony wizualnej. Dlatego po którymś nabożeństwie roratnim podeszłam na zakrystię i wprost zapytałam księdza Niosącego Światła, czy zbuduje taką stajenkę, jakiej jeszcze nie było w tej parafii. I iż można dodać do niej niecodziennego i nieoczywistego. Coś z budowy. Spojrzał na mnie rozbawiony. "Jest dobrze" - przemknęło mi przez głowę. Dodałam, iż wszędzie pewnie będą tradycyjne szopki, a ich będzie się czymś wyróżniać. No, z żywą szopką u Franciszkanów na Górce nie wygramy, ale przynajmniej ta będzie interesująca od innej strony.
- Widzę, iż nie lubisz kiczu i monotonii - przyznał hamując śmiech. Przytaknęłam, tym bardziej, iż hasło tegorocznych rorat daje takie możliwości, iż aż żal ich nie wykorzystać.
- Pocieszę cię Lolku, ja też nie lubię kiczu w kościele. Coś wymyślimy. I może choćby na dźwig znajdzie się miejsce - ostatnie zdanie wypowiedział puszczając do mnie oko. Do końca mu nie wierzyłam, bo jednak dźwig na ołtarzu wydawał mi się zbyt abstrakcyjny i niebywały.
Jednak w ten wtorek przed Mszą ksiądz podszedł do mnie z kartką papieru.
- Coś ci pokażę - szepnął tajemniczo, rozwijając ją przede mną. Moim oczom ukazał się szkic szopki. Z dźwigiem. - Będzie dźwig, tak jak mówiłem.
Budowa rozpoczęła się w środę po roratach i trwała kilka dni. Wbrew pozorom to nie takie proste zbudować stajenkę wznoszącą się ponad ołtarz, a już postawienie dźwigu skonstruowanego z rurek wymagało nie lada zręczności, a przede wszystkim współpracy kilkunastu osób. Ku mojemu zaskoczeniu choćby ja się tutaj przydałam, oceniając, czy owy dźwig stoi prosto, czy też nie. Ciekawie by było, gdyby tak na pasterce wszystko runęło na odprawiających ją księży. Już widziałam jak ksiądz Paul odrywa podczas głoszenia kazania taką rurką. No chyba, iż sprawialiby Eucharystię w kaskach - nie, tutaj moja wyobraźnia zaczęła już szaleć. Mimo wszystko uznałam, iż o ile wszystko przetrwa do ranka następnego dnia, to przetrwa i na późniejszy czas.
W czwartek kończyli budowę samej stajenki, tzn. pokrywali jej dach słomą i robili ostatnie dokrętki. Akurat na tej części mnie nie było, bo w tym samym czasie byłam na spotkaniu piekarnika z Duszpasterstwa Akademickiego. Przyszłam za to w piątek, kiedy dzieci miały ubrać choinkę w przynoszone przez siebie przez cały adwent ozdoby. Ale też trzeba było ustawić figurki w szopce. Czyli to było coś, co kocham robić, choćby bardziej od ubierania choinek. A iż chętnych do tej czynności nie było, postanowiłam zostać i trochę pomóc tym dwóm paniom, które się za to zabrały.
Ale najpierw trzeba było przynieść figurki z kantorka. Jeszcze pamiętam sytuację z mojej parafii z zeszłego roku, gdzie Jezus stał się Janem Chrzcicielem (opisywałam ją >>tu<<) robiłam to z największą ostrożnością. I nie brałam do rąk czegoś, co mogłabym z całą pewnością upuścić i potłuc. Dopiero wtedy, gdy wszystko zostało przyniesione, można było puścić wodzę fantazji i układać wszystko wedle tego, co podpowiadała wyobraźnia.
- Lolek, nie denerwuj się. Widzę, iż się denerwujesz - słyszałam co chwilę uspokajający głos księdza Niosącego Światła. Tylko iż ja się nie denerwowałam, bo i nie miałam czym. A wręcz przeciwnie - mogłam podpowiadać, gdzie co postawić, poszukać w Ewangeliarzu fragmentu opowiadającego o narodzeniu Pańskim (to na nim będzie leżało Dzieciątko w myśl słów: "A słowo stało się ciało"), zdecydować, która figurka Dzieciątka będzie najodpowiedniejsza, podawać bale z sianem. Jednym słowem mieć pewną decyzyjność, chociaż to choćby nie jest moja parafia.
Już po skończonej budowie odeszłam kilka kroków od ołtarza, aby z dalsza obejrzeć to co powstało. Chwilę potem stanął obok mnie ksiądz Niosący Światło wraz z Paulem. Nieśmiało szepnęłam, iż chyba się udało.
- Udało się Lolku, udało - potwierdził ksiądz Niosący Światło obejmując mnie swoim ramieniem - mam nadzieję, iż spełniłem Twoje budowlane normy.
- Yhm. Takiej stajenki chyba nikt nie ma - przyznałam patrząc w górę na konstrukcję dźwigu. W ślad za mną poszli obydwaj kapłani. Nie wiem, co oni sobie myśleli, ale mnie po głowie przeleciała jedna myśl: "Taka mała, taka lichutka, stajeneczka, nic wielkiego, ale jednak ugościła Boga samego! Taki mały, taki słabiutki, nowo narodzone Dziecię, a jednak Wszechmogący, Raduj się świecie. Cuda dzieją się...". O tak, cuda dzieją się, te duże i te małe, czego doświadczyłam nie raz i nie dwa podczas tegorocznego adwentu.