Od trzech lat 8 grudnia jest wydziałowym Dniem Skupienia. Najpierw dotyczył on tylko kleryków tworzących wspólnotę w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym (WŚSD), jednak ktoś tam uznał, iż to trochę nie fair, aby tylko oni mieli tego dnia wolne, a reszta wydziały musiała przychodzić na zajęcia. Dlatego trzy lata temu dziekan rozszerzył Dzień Skupienia na całą wydziałową społeczność. Tak więc już trzeci raz z rzędu mury uniwersytetu na mury WŚSD, a wykłady na konferencję oraz Mszę świętą.
Chociaż stwierdzenie, iż tego dnia nie byłam na Wydziale byłoby błędem, bo przecież rano o 6:40 miały miejsce nasze roraty akademickie. Dla mnie o tyle niezwykłe, iż udało mi się przekonać osoby odpowiedzialne za nie do tego, abym przeczytała Pierwsze Czytanie przewidziane na uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Przypominam, iż przez 15 lat mojego uczęszczania na scholę, jeszcze się to nie zdarzyło (tzn. abym przeczytała Pierwsze Czytanie jako jej przedstawiciel*), Modlitwę Wiernych pierwszy raz pozwolono mi przeczytać po jakichś 7 latach uczęszczania**, zaś pierwszy raz w ogóle Czytanie czytałam w wieku 25 lat (pisałam o tym >>tutaj<<). A tutaj, w duszpasterstwie, już po kilka ponad miesiącu przynależności, nikt nie powiedział "nie", mimo iż wybór lektorów jest o wiele większy, niż w scholi. Przez moje wnętrze przewinęła się cała gama uczuć od wiadomej radości, po niepewność, a choćby strach, iż zaśpię, nie zdążę na odpowiedni autobus, nie dojadę na czas przez zdarzenie losowe. Ta ostatnie uczucie wcale nie było takie bezpodstawne - prawdopodobnie mam najdalszy dojazd spośród wszystkich uczestników. Finał tego wszystkiego był taki, iż na uczelnię dotarłam już o 6:20. choćby się nie zastanawiam co pomyślała sobie na mój widok pani z recepcji.
Trochę się bałam, ale tylko trochę. I to nie tylko tego, iż w czasie czytania będę miała atak kaszlu. Też tego, czy mnie zrozumieją, czy się nie "zatnę", czy będę w stanie odczytać poszczególne słowa, czy ksiądz Krzysztof nie będzie zły za to wszystko, czy... Czułam niepewność potęgowaną nieobecnością Madziałki, która miała przeczytać Drugie Czytanie, I tak aż do momentu, kiedy "Słowo stało się Ciałem". A raczej, kiedy nadeszła chwila odczytania fragmentu Księgi Rodzaju. I wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Teoretycznie ksiądz Krzysztof powinien na ten czas usiąść. Ale tego nie zrobić. Co więcej, stał przy mnie przez cały czas, oświetlając mi tekst blaskiem świecy***. Czułam wdzięczność połączoną ze wzruszeniem, nie mogłam jednak dać się ponieść emocjom, bo przecież musiałam doczytać tekst do końca.
Po roratach w tak szczególnym dniu nie mogło zabraknąć zdjęcia z ikoną Matki Bożej |
Jednak po roratach nie mogłam mu nie podziękować za ten niepozorny, aczkolwiek bardzo istotny i istotny gest. Roześmiał się serdecznie i przyznał, iż kiedy zobaczył jak idę z tym moim lampionem (gdybym miała świece to z pewnością polałabym karty lekcjonarza woskiem, lampion wydawał mi się bezpieczniejszy pod tym względem), to pomyślał sobie, iż mogę mieć problem z odczytaniem w panującej ciemności tekstu. I dlatego postanowił trochę mi pomóc. Poza tym stwierdził, iż moje czytanie było bardzo dobre, co było bardzo miłe. Myślę, iż na tym jednym razie się nie skończy, tylko muszę nabrać odwagi, aby umieć o to prosić.
Wiedziałam, iż to nie było jedyne spotkanie z księdzem Krzysiem w tym dniu, ponieważ miał on jeszcze w seminarium wygłosić dla nas konferencję oraz powiedzieć kazanie podczas Mszy świętej. Sam Dzień Skupienia rozpoczynał się o godzinie 9:30. Trochę musiałam więc zaczekać, najpierw na Wydziale, a potem przeszłam sobie do budynku seminaryjnego. Stopniowo zaczęli się też schodzić inni uczestnicy spotkania. A iż nie było ono obowiązkowe, to nie było nas nie wiadomo ile. I gdyby nie klerycy, to w zasadzie byłoby nas bardzo mało. A tak to nadrabiali liczebność. Ksiądz Krzysztof gwałtownie uznał, iż jak na taką liczbę osób, to przydzielona mu sala jest za duża i zmienił ją na mniejszą aulę.
- Pamiętam, jak za moich czasów, kiedy byliśmy tutaj za głośno, to ludzie z bloków naprzeciwko dzwonili po straż miejską - wspominał.
- Tak głośno żeście się modlili? - zdziwił się jeden z kleryków.
- Nie, oglądaliśmy tu mecze...
Można i tak.
Jako temat swojego wystąpienia kapłan wybrał słuchanie w duchu ostatniego Synodu powszechnego. w uproszczeniu polegał on na tym, iż każdy jego uczestnik miał tyle samo czasu w swoją wypowiedź, nie mógł też bezpośrednio krytykować wypowiedzi przedmówców, ale mógł się do nich odnieść. Nie wiem czy wiecie, bo ja np. nie wiedziałam, nie jest to nowatorski pomysł, a wywodzi się od św. Ignacego Loyoli. Czyli ma wielowiekową tradycję. Kapłan przekonywał, dlaczego słuchanie i w ogóle komunikacja międzyludzka, podając konkretne przykłady. Na koniec przedstawiciele DA, Zosia i Bartek, opowiedzieli, jak wygląda komunikacja w duszpasterskiej wspólnocie.
Ksiądz mówi o komunikacji w duchu ostatniego Synodu |
Zosia i Bartek opowiadają o dialogu w Duszpasterstwie Akademickim |
Po konferencji mieliśmy tzw. przerwę kawową, które sprzyjała wymianie przemyśleń na temat tego, co usłyszeliśmy w bardzo przyjaznej atmosferze. Do dyskusji włączył się ksiądz wraz z Zosią i Bartkiem, wyjaśniając wiele naszych wątpliwości.
O 11:30 miała miejsce Msza święta koncelebrowana przez wielu kapłanów wykładających na naszym wydziale, ale też księdza Krzysztofa, który nie jest wykładowcą, ale który miał wygłosić kazanie. Przewodniczył jej nowy rektor seminarium. Pierwotnie miał to być arcybiskup Adrian Galbas i on też miał wygłosić do nas homilię, niestety, miał już zajęty ten termin.
Szczerze powiedziawszy, to trochę się obawiałam, iż ksiądz Krzysztof powtórzy słowa z porannych rorat, albo z konferencji, ale nie, tym razem skupił się na trzech aspektach słuchania, jeszcze raz podkreślając, jak ważne jest, aby robić to z uwagą. Nie na darmo mamy dwoje uszu i jeden język. Mszę świętą zakończyliśmy nieco spóźnionym odmówieniem modlitwy Anioł Pański.
Naszą grupę reprezentowaliśmy wraz z Archaniołem, a po mojej drugiej stronie siedzi pani promotor mojego licencjatu |
Takim zwieńczeniem całości był wspólny, bardzo smaczny obiad, w refektarzu seminaryjnym. Jak nam mówił diakon Paweł, kiedyś jadało tutaj ponad sto kleryków. Dzisiaj jest ich niespełna 30. To był też czas na luźne rozmowy. Ksiądz Krzysztof oczywiście żartował, iż on to się zaczyna o mnie martwić, iż od 4:45 jestem już na nogach, ale też pochwalił mnie za dwie Msze święte. Zdradziłam mu, iż zamierzam iść jeszcze wieczorem u mnie. Tym razem to diakon Paweł rozwalił system komentując to tak, iż z tymi trzema Mszami jestem lepsza od niejednego księdza w niedzielę. Pozostawię to bez mojego komentarza.
Prawda jest jednak taka, iż gdybyśmy mieli normalnego proboszcza, to pewnie ten dzień obchodzony by był uroczyście, wszak to ósmy grudzień uważa się za dzień założenia pierwszego Oratorium salezjańskiego przez ks. Jana Bosko. Ale tak nie jest. Dlatego też wolałam iść do parafii księdza Niosącego Światło, posłuchać o świętym Franciszku, zobaczyć, czy z księdzem wszystko w porządku. Ale też skonfrontować Pierwsze Czytanie. Bo to odczytane na Mszy o 11:30 było dłuższe niż to moje poranne. I okazało się, iż to tam też było dłuższe o dwa zdania. I miało inne wyrazy. No ale ja po prostu czytałam to, co miałam na kartce. Dlaczego to była inna od innych wersja? Nie mam pojęcia. I ksiądz Niosący Światło też nie potrafił mi powiedzieć, dlaczego tak się stało. No dobrze, nie ważne, jak długie było to czytanie i jakie miało wyrazy, dla mnie dużo ważniejsze jest, iż mogłam je przeczytać, iż "Cuda dzieją się...", i iż będą się działy.
* Próbowałam to wynegocjować przez lata, ale Pani Dyrygent zawsze miała jakąś wymówkę, aż w końcu skapitulowałam. Szkoda moich nerwów i zawodu
** A na kolejną szansę czekałam kolejne dwa lata...
***Akademickie roraty realizowane są w ciemnościach przy świecach