1780. Pływacka niedziela w moim obiektywie

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 11 miesięcy temu
Kiedy kilka dni temu Prezes zaproponował mi pomoc w organizacji czwartego sportowego memoriału im. Henryka Pięty, to choćby się ucieszyłam. Bardzo lubiłam poprzedniego prezesa klubu sportowego, w którym trenuję lekką. Zresztą miałam to szczęście, iż to on zarządzał klubem w momencie, do którego dołączyłam w ostatniej klasie gimnazjum. Dzięki temu zabiegowi mogłam kontynuować moją "karierę sportową" po zakończeniu nauki na tym etapie edukacyjnym.
Pamiętam jak całą ekipą wraz z wychowawczynią, która jednocześnie była jedną z trenerek w niej pracujących, pojechaliśmy do mieszczącej się w Kato siedziby klubu. W zasadzie mieliśmy otrzymać książeczki sportowe, a przy okazji zostaliśmy przedstawieni prezesowi. Ucieszył się, iż sekcja lekkoatletyczna rośnie w siłę, tak samo jak potem cieszył się z każdego osiągniętego przez nas wyniku, choćby o ile nie został on okraszony żadnym medalem.
Pan Henryk zmarł przed trzema laty. Niemal od razu pojawił się pomysł na zorganizowanie memoriału pływackiego noszącego jego imię. Dlaczego właśnie tej dyscypliny sportowej? Otóż pan Henryk nie miał rąk i nóg, a mimo to czuł się jak ryba w wodzie i sam je uprawiał, zresztą z sukcesami. Wybór był więc oczywisty. Pierwsza edycja memoriału odbyła się już w 2020 roku, zaledwie trzy miesiące po jego śmierci. Z powodu pandemia koronawirusa była raczej kameralną imprezą. I tak zostało do dzisiaj.
Patrząc na datę zastanawia mnie, dlaczego memoriał został rozłożony na dwa dni, skoro wszystko odbyło się w niedzielę. Dla mnie to choćby dobrze, dzięki temu mogłam w sobotę nadrobić wszystkie zaległości z tygodnia. A tych nie brakowało, zwłaszcza w sferze naukowej. Próbowałam się też skontaktować z Młodszą, która też miała być wolontariuszem na wydarzeniu, a z którą miałam potencjalnie jechać do Tychów, jednak z nią nie było żadnego kontaktu. W zasadzie już kilka razy tam byłam, więc wiedziałam jak tam trafić. Dlatego zbytnio nie przejmowałam się tym brakiem odpowiedzi od niej.
W niedzielny poranek, uzbrojona w prowiant oraz książkę do czytania* wyruszyłam do docelowego miejsca. Czekał mnie cały dzień na basenie, a potem jeszcze Msza święta w wydziałowej kaplicy. Dzięki temu mogłam połączyć jedno z drugim, bez rezygnacji z któregoś z nich. Zaczytując się w "Zgubnej truciźnie" autorstwa Katarzyny Kwiatkowskiej pokonałam niemały odcinek dzielący moją miejscowość z Tychami, z przesiadką w Kato. Na miejscu byłam po godzinie 9:00. Nikogo z obsługi imprezy jeszcze nie było, toteż usiadłam na schodach prowadzących na górę obiektu i powróciłam do przerwanej lektury.
Po pewnym czasie pojawiła się Młodsza, która niemal od początku zaczęła pajacować, wraz z jednym z byłych moich trenerów oraz Prezes z ekipą z biura obsługi. Zgodnie z ich instrukcjami najpierw przenosiliśmy różne rzeczy na teren pływalni oraz do pomieszczenia biurowego, a następnie zawieszałyśmy banery. Znaczy się Młodsza zawieszała, a ja jej podawałam tzw. zipki.
Ja w biurze zawodów.
Po pewnym czasie Młodsza poleciała na teren basenu, bo przyjechał ogólny komentator sportu osób niepełnosprawnych. Nie wiem, może kiepski ze mnie obserwator, a może po prostu widzę to, co chcę widzieć, ale w moich oczach to ona większości osób po prostu się podlizuje, zamiast po prostu czynić swoje. Od podstawówki mam uczulenie na tego typu zachowania. Po prostu wolę o coś zawalczyć niż to zdobyć na zasadzie słodkich słówek i maślanych oczów.
Powoli zaczęli zjeżdżać się zawodnicy. W tym roku do rywalizacji stanęło 6 drużyn:
  1. Start Katowice - oddział Tychy
  2. Start Katowice - oddział Chorzów/Oświęcim
  3. Start Tarnów
  4. Sekcja pływacka z Mielca
  5. LKS "GOL-Start" Częstochowa
  6. Integracyjny Klub Sportowy Druga Szansa Sportu Kraków
Każda z nich mogła wystawić najwyżej 10 niepełnosprawnych zawodników, którzy w sztafecie, płynąc różnymi stylami, mieli pokonać jak największą ilość metrów (jedna długość basenu to 25 metrów) w ciągu 2 godzin. Zawodnicy oczywiście mogli, a choćby powinni, się zmieniać.
Kiedy Młodsza gdzieś ganiała, mnie poproszono o przybicie pieczątek na każdym z dyplomów dla uczestników. choćby mi się to podobało, chociaż na początku miałam obawy, iż np. pieczątka mi się rozmaże. W pewnym momencie do kantorku wpadła Młodsza, a widząc co robię, stwierdziła, iż ona też chce. O nie, tak łatwo tej fuchy nie oddałam. Muszę czasami zawalczyć o swoje.
Po 12:00 poszłam na teren niecki basenowej poobserwować zmagania zawodników. A przy okazji, posiadając przy sobie aparat fotograficzny, porobiłam zdjęcia z tego wydarzenia. Trochę ich wyszło, ale na potrzeby wpisu wybrałam tylko niektóre z nich.
Podczas memoriału swoja karierę pływacką zakończył jeden z zawodników naszego klubu - Krystian.
Ekipa sędziów pilnująca adekwatnego przebiegu spotkania.
Zawodnicy oczekujący na swoje starty
Moment startu niektórych z nich...
... i ich zmaganiem z dystansem, a także z samym sobą.
Niezastąpiony konferansjer, Monia i ja.
A pływacy, pomimo zmęczenia, pokonywali kolejne metry różnymi stylami pływackimi.
Jeden z banerów, który witał przybyłych zawodników i kibiców.
Już za chwileczkę, już za momencik zostaną ogłoszone oficjalne wyniki memoriału.
Puchary były dla wszystkich drużyn, ich wielkość odpowiadała uzyskanemu rezultatowi zmagań. Dodatkowo były indywidualne statuetki dla najlepszego zawodnika i zawodniczki całego turnieju.
To podium było naprawdę symboliczne, ponieważ drużyny odbierały puchary oraz upominki na środku pływalni, wychodząc na nią od tej, która przepłynęła najdłuższy dystans. W tym roku triumf należał do Startu Tarnów. Pokonali oni Start Katowice oddział Tychy o... 50 metrów.
Po dekoracji poszczególnych zawodników nastąpiło oficjalne zakończenie imprezy. Zawodnicy powoli opuszczali teren pływalni, a my, organizatorzy, zaczęliśmy powoli sprzątać jej teren. Trzeba było pozdejmować banery reklamowe, a także ogólnie zrobić porządek. Przy okazji wysłuchałam "kazania" Prezesa na temat tego, iż nie chodzę na treningi. Jeszcze bardziej się wkurzyłam na Młodszą, która musiała na mnie nagadać (to też gwałtownie się wydało). Niech uważa, bo pewnego dnia ja też mogę powiedzieć co ona wyrabia na zawodach i myślę, iż to też nie będzie dla niej ani miłe, ani przyjemne. W każdym razie obiecałam, iż będę przychodziła na treningi w miarę możliwości.
Jako organizatorom przysługiwał nam posiłek. W kawiarni, gdzie były one wydawane okazało się jednak, iż skończyły się zamówione na tą okazję dania z cateringu. Na szczęście właścicielka przygotowała nam lokalowy obiad, na który składał się rosół z makaronem oraz ziemniaki z kotletem i surówką, a do tego kompot.
Po wszystkim Prezes odwiózł mnie i Młodszą do Kato pod siedzibę klubu. Tam pownosiliśmy rzeczy do siedziby klubu. Powiedziałam też Młodszej, iż nie wracam z nią do DG, bo muszę jeszcze iść na wydział. Nie powiedziałam jej jednak po co, i pewnie myślała, iż mamy jakąś imprezę. Dlatego zaczęła od razu się przymilać i prosić, iż chce iść ze mną, ale kiedy usłyszała, iż idę na Mszę świętą, od razu jej się odwidziało. I choćby nie przekonało jej to, iż Komunia Święta udzielana jest na niej pod dwoma postaciami: chleba i wina. Może to i dobrze, bo nie wiem, czy przy jej wyskokowości odnalazła by się w raczej stonowanym towarzystwie. Ale po jej mamę zadzwoniłam, żeby przyjechała samochodem pod klub i ją odebrała (kurczę, gdybym nie była taka miękka to bym odmówiła jej i Młodsza musiałaby jechać autobusem, albo szukać innego sposobu, by skontaktować się z rodzicami, bo swojego telefona potłukła - brawo ona). Ciocia nie była tym zachwycona, ale obiecała przyjechać po nią. A ja pojechałam tramwajem w stronę mojego Wydziału Teologicznego.

* W najgorszym przypadku do domu wróciłabym dopiero około 22 godziny

Idź do oryginalnego materiału