Kiedy w lipcu zaproponowano mi współorganizację kolejnej edycji konferencji "Między katedrą, a katedrą", zareagowałam na to neutralnie. Tego dnia przez mój umysł przetoczyły się skrajne emocje od euforii związanej z obroną tytułu licencjata z Nauk o Rodzinie, po strach i niepokój wiążące się z niełatwą operacją księdza Niosącego Światło, a kończąc na niepewności związanej ze zbliżającego się wolontariatu podczas Światowych Dni Młodzieży. Naprawdę, ostatnią rzeczą, o której wtedy myślałam była jakaś konferencja, której nie miał kto inny zorganizować.
Ale z czasem emocje te opadły, a człowiek zaczął bardziej racjonalnie myśleć. W konsekwencji zgodziłam się pomóc, bo w końcu nic nie traciłam, no może z wyjątkiem czasu, a mogłam tylko zyskać. Po cichu też cieszyłam się, iż znowu ktoś dostrzegł mój potencjał, który może działać na plus, a nie tylko moją niepełnosprawność, która jest walorem ujemnym mojej osoby. Myślicie, iż wszyscy są tacy chętni do współpracy ze mną? Gdzie tam. W dodatku mają moją ulubioną wymówkę: "Bo sobie nie poradzisz z powodu niepełnosprawności". Tak od razu, bez sprawdzenia, co jest się w stanie naprawdę zrobić i dopasowania zadań do możliwości. To znowu jest możliwe, jak najpierw pokazał to ksiądz organizujący konferencje na UPJPII, jak pokazały liczne wolontariaty, jak pokazała organizacja "Katedr". Tylko trzeba chcieć poszukać tych zadań. Zresztą kto chciałby być pomijanym w organizacji czegoś, będąc zarazem ku temu chętnym, tylko ze względu na niezależną od niego niedoskonałość? Myślę, iż chyba nikt.
W lipcu wydawało się, iż do listopada, na który zaplanowana była konferencja, jest sporo czasu. Tymczasem on się kurczył w zastraszającym tempie, aż człowiek łapał się za głowę, iż tak mało mu go zostało, a tak dużo pozostało do zrobienia. Trzeba było znaleźć czas na wysyłanie meili do prelegentów, na spotkania organizacyjne, na ułożenie programu, w końcu na złożeniu propozycji tematu mojego przemówienia oraz napisaniu abstraktu i zrobieniu prezentacji multimedialnej. To trochę zajmuje, zwłaszcza komuś, kto w miarę gwałtownie i sprawnie myśli, ale jest ograniczony w równie sprawnym przelewaniu tych myśli na papier, choćby dzięki komputera, przez własne ciało. Myślicie, iż to nie jest frustrujące? Jest, i to bardzo. A przecież mój świat nie kończył się na konferencji, było jeszcze tyle innych spraw, które trzeba było ogarnąć. W ostatnim czasie nałożyła się na to ostatnia seria (mam nadzieję) antybiotyku, która rozłożyła mój organizm na łopatki. To, w połączeniu z ostatnimi dopieszczeniami planu konferencji sprawiło, iż powoli miałam wszystkiego już dosyć - i psychicznie, i także, co może dziwić, fizycznie. Zmęczony organizm dopominał się tego, czego aktualnie nie mógł dostać - snu i odpoczynku. Ale obiecałam mu, iż w sobotę będę spać do oporu.
W końcu, po wielu miesiącach przygotował, nerwowych tygodniach oraz ostatnich dniach wypełnionych strachem i obawą, czy wszystko się uda, nadszedł ten jeden dzień, a adekwatnie to choćby kilka wręcz godzin, które były finalizacją tego, czemu poświęciliśmy tak dużo czasu. Na naszym Wydziale Teologicznym odbyła się kolejna edycja Ogólnopolskiej Konferencji Interdyscyplinarnej "Między katedrą, a katedrą"*, która w tym roku poświęcona była szeroko rozumianemu wypaleniu (stąd jej podtytuł "Wypalony świat - wypalony Kościół".
Całość zaczynała się o godzinie 9:00, jednak komitet organizacyjny był na wydziale już o godzinie 7:30. Trwały ostatnie przygotowania, takie jak szykowanie stanowisk pracy, przyklejanie harmonogramów wystąpień na drzwiach sal, w których miały one miejsce, przygotowywanie w nich krzeseł, ostatnie sprawdzanie sprzętu, a choćby podpisywanie zaświadczeń o wygłoszeniu danego referatu. Tego dnia wraz z Anią z 4 roku teologii przydzielona byłam do obsługi gości w rejestracji. Naszym głównym zadaniem było wydawanie identyfikatorów prelegentom, wpisywanie na listę studentów, którym trzeba będzie wysłać zaświadczenie o uczestnictwie w konferencji, aby mogli mieć usprawiedliwioną nieobecność na zajęciach, w końcu udzielaniu zainteresowanym potrzebnych informacji. Otrzymane plakietki informowały o naszej funkcji, a ja z euforią pomyślałam, iż ten "mgr" przed moim imieniem i nazwiskiem prezentuje się całkiem nie najgorzej. Niby od trzech lat posiadam ten tytuł, a jeszcze się do niego nie przyzwyczaiłam.
Konferencja rozpoczęła się o godzinie 9:00 trzema wykładami inauguracyjnymi. Niestety, z powodu funkcji siedzenia na rejestracji nie mogłam na nie pójść, ale co nieco udało mi się usłyszeć przez otwarte drzwi. Zresztą powoli schodzili się studenci, którzy skończyli pierwszy blok wykładowy i chcieli wziąć udział w wydarzeniu, a więc było co robić. Pierwszy wykład dotyczył jednego z aktualnych problemów współczesnych nastolatków i był zatytułowany "Piękne ciało - wypalone wnętrze? O konsekwencjach dorastania w kulturze cyfrowego narcyzmu". Drugi opowiadał o "Odbudowie Rwandy po ludobójstwie 1994 roku: perspektywa państwa i Kościoła 25 lat później"**. Trzeci z kolei dotykał nadużyć seksualnych w kościele i nosił nazwę: "Odbudowa wypalonej ziemi - pomoc ofiarom nadużyć w Kościele". Dodatkowo wszyscy trzej prelegenci byli moderatorami wystąpień w trzech utworzonych sekcjach.
Po wykładach inauguracyjnych była krótka, 15 minutowa przerwa kawowa, po czym rozeszliśmy się do wyznaczonych sal, w których utworzone były tematyczne sekcje. Ja zostałam przydzielona (właściwie to sama siebie przydzieliłam) do sekcji drugiej, w której prelegenci wygłaszali referaty związane z wypalonym światem. Początkowo było w niej 6 osób, ale jedna nie dotarła, więc finalnie wystąpiło tylko 5. A ja z miejsca trzeciego w wystąpieniach "spadłam" na drugą pozycję. Z jednej strony spotęgowało to mój stres, ale z drugiej - szybciej miałam to za sobą.
Tematyka mojego panelu była bardzo szeroka, chociaż nie tak szeroka, jak sesji 1, on-line, gdzie połączyliśmy obie części tematu konferencji, w jedno. Pierwsze wystąpienie dotyczyło wypalenia obserwowanego u studentów. Drugie, moje, wypalenia zawodowego nauczycieli uczących dzieci będących uchodźcami wojennymi z Ukrainy. Trzecie, wspomnianej Ani z teologii, aktualności pedagogiki św. Jana Bosko. Czwarte, Archanioła, samoakceptacji osób dotkniętych niepełnosprawnością narządu wzroku. W końcu piąte dotyczyło szeroko rozumianej kultury wypalenia. Warto tutaj wspomnieć, iż tematyka mojego i Archanioła wykładów wiązała się z napisanymi przez nas pracami licencjackimi.
Każdy z nas miał 12 minut na zaprezentowanie swojego wystąpienia. Nie jest to dużo, zwłaszcza kiedy człowiek mówi wolno, bo inaczej nikt by go nie zrozumiał. Dlatego tak ważne było odpowiednie, a przede wszystkim mądre, zaplanowanie całego wystąpienia. Ujęłam je w takie cztery zasadnicze punkty. W pierwszym wyjaśniłam kim jest migrant, emigrant i uchodźca, zwróciłam tutaj uwagę, iż każdy uchodźca jest migrantem i emigrantem, ale nie każdy emigrant i migrant jest uchodźcą. Drugi punkt pominęłam, ponieważ mój przedmówca doskonale wyjaśnił pojęcie wypalenia, a zasadniczo pokrywało się ono z tym, co chciałam powiedzieć. W trzecim omówiłam pokrótce sytuację ukraińskich uczniów w polskich szkołach na podstawie wywiadów przeprowadzonych na potrzeby mojej pracy licencjackiej. W czwartym, ostatnim, podzieliłam się ze słuchaczami wynikami moich mini-badań ankietowych przeprowadzonych na nauczycielach, a dotyczących wypalenia zawodowego spowodowanego pracą z dziećmi, które uciekły z opanowanej wojną Ukrainy. Tak, wiem iż to nie jest jedyny powód wypalenia zawodowego, ale tylko tak mogłam wykorzystać moją bardzo zawężoną na konkretny problem pracę licencjacką. Oczywiście podczas mojego wystąpienia miałam jedną wpadkę - wyłączyła mi się prezentacja, jednak nie mogłam dać się ponieść emocjom, w końcu czas mojego wystąpienia był bardzo, bardzo ograniczony. Wydaje mi się, iż dałam radę, a przynajmniej starałam się, aby było najlepiej, jak tylko mogłam to przedstawić. Dodatkowym motywatorem była obecność na sali wykładowej kilku wykładowców w tym, ku mojemu zaskoczeniu, księdza, który będzie błogosławionym. Trochę mnie zmieszał wchodząc w trakcie mojego wystąpienia, ale gwałtownie odzyskałam rezon. No i w głębi siebie cieszyłam się, iż przyszedł.
Po skończonych wystąpieniach udaliśmy się na obiad. To był bardzo dobry czas nie tylko na posilenie się, ale i na wymienienie uwag na temat prezentowanych tematów. Zrobiło mi się miło, kiedy niezwykle wymagająca nauczycielka pochwaliła moje wystąpienie, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, ile mnie to musiało kosztować, zwłaszcza od strony emocjonalnej.
Ostatnim punktem konferencji było podsumowanie wszystkich trzech sesji, tego co zostało na nich powiedziane oraz zadawanie pytań moderatorom. Nasza moderatorka nie zawahała się zaznaczyć, iż aż trzech na pięciu prelegentów na prowadzonej przez nią sesji to jej byli, albo aktualni studenci, a niektórzy, to wręcz podwójni studenci (tak to jest, kiedy na dwóch różnych wydziałach ma się zajęcia z tą samą osobą). Takie podsumowanie jest bardzo dobrym pomysłem, ponieważ nie tylko pozwala zsyntezować usłyszane już treści, ale też dowiedzieć się w szerszy sposób, o czym była mowa w innych panelach, w których człowiek siłą rzeczy nie miał szans bycia.
Całość zakończyła się o godzinie 15:00. Myślę, iż był to bardzo dobrze i bardzo ciekawie spędzony czas. Wydaje mi się, iż różnorodność przedstawionej tematyki pozwoliło spojrzeć na problem wypalenia zawodowego z szerokiej, interdyscyplinarnej perspektywy, jako problem nie tylko jednostki, ale i całego społeczeństwa. A poświęcony czas okraszony niezliczoną ilością konsultacji w różnych sprawach, litrami wypitej herbaty (lub kawy) oraz poobgryzanymi z nerwów paznokciami i ołówkami poskutkował tym, czego nikt nam nie zabierze - autentyczną satysfakcją. Myślę, iż tak zaprawiliśmy się w boju, iż teraz organizacja każdej kolejnej konferencji będzie dużo łatwiejsza. Bo chyba na tej jednej się nie skończy. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Jedno jest pewne - chociaż spotkanie dotyczyło wypalenia, to raczej nikt z nas w czasie jego organizacji się nie wypalił. To zresztą chyba widać na załączonym obrazku:
Komitet organizacyjny z zaproszonymi prelegentami w środku |
Tak bardzo by człowiek chciał od razu po niej wrócić do domu, wziąć gorącą kąpiel, położyć się wreszcie na spokojnie do łóżka. Odpocząć i zrelaksować. Przygotować na kolejny dzień. A tymczasem jeszcze musiał iść do pracy z dzieciakami, zaś po pracy, na cotygodniowe spotkanie "piekarnika". Tydzień temu mnie nie było, bo uczyłam się do kolokwium, teraz chciałam to nadrobić.
* Jej tytuł nawiązuje do starej organizacji wydziałów uczelnianych, na których funkcjonowały mniejsze zakłady zwane katedrami
** Oparty był na badaniach z 2009 roku