1745. Kalwaria Zebrzydowska skąpana w jesiennym słońcu

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 rok temu
Dawno nie widziałam tak ciepłego października. Kiedy usłyszałam od głównego organizatora wyjazdu do Wadowic i Kalwarii Zebrzydowskiej, byłam pewna obaw, iż chociażby pogoda nam nie dopisze. Na upadłego w pierwszej z miejscowości można by zaprzestać na zwiedzaniu bazyliki, domu papieża oraz próbie dostania się do sali Domu Katolickiego, gdzie można by opowiedzieć im trochę o historii miasta, a w Kalwarii odprawić Drogę Krzyżową w krużgankach, ale co to za euforia z takiej wycieczki zrobionej trochę "po łebkach".
Tymczasem ku mojej euforii w tamten sobotni poranek wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały piękną pogodę na cały dzień. Zapowiadała się wspaniała przygoda, a przede wszystkim, dla mnie samej, możliwość wykazania się zdobywaną przez lata wiedzą na temat tych dwóch miast, a także kompetencjami zdobytymi na studiach z turystyki religijnej. I chociaż czułam wewnętrzną niepewność, a w mojej głowie pojawiało się nieustanne pytanie: czy na pewno podołam temu zadaniu, to wiedziałam, iż muszę zrobić wszystko, aby tak się stało. Nie mogłam zawieść ani księdza-opiekuna, ani tym bardziej Księdza Niosącego Światło. I tylko zmieszanie na twarzy pierwszego z nich, kiedy wspominałam o tym drugim, wywoływało we mnie niepokój. Temat jednak był gwałtownie zmieniany, a więc i gwałtownie zmieniał się tok mojego myślenia. Może choćby zbyt szybko?
Podróż trwała ok. 1,5 godziny. Po godzinie 9.00 wysiedliśmy z autokaru i plantami dotarliśmy na wadowicki Plac św. Jana Pawła II (czyli popularny rynek). Tam rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza poszła zwiedzać z księdzem Muzeum Jana Pawła II mieszczące się w kamienicy, w której w dwudziestoleciu międzywojennym mieszkała rodzina Wojtyłów, a druga została ze mną na rynku. Podeszliśmy do mieszczących się przy fontannie ławeczek, na których moi słuchacze mogli sobie usiąść, ja natomiast zaczęłam swoją opowieść o historii Wadowic, która sięga 1327 roku, kiedy to po raz pierwszy nazwa miejscowości (jeszcze jako Wadowicze) pojawia się w tzw. spisie świętopietrza. Moja opowieść kończyła się na współczesności, po czym udaliśmy się pod bazylikę, gdzie opowiedziałam im o niej. Następnie była zmiana - druga grupa poszła do muzeum, a pierwsza została, aby posłuchać opowieści o mieście. Trochę żałuję, iż nie było z nami dzieci, bo może ciekawym urozmaiceniem byłoby dla nich szukanie różnych tabliczek z pielgrzymkami Jana Pawła II wkomponowane w płyty chodnikowe, którym wyłożony jest plac. Chociaż z sentymentem wracam do czasów mojego dzieciństwa, kiedy był on pokryty zielenią, a my, małe bąki, puszczaliśmy papierowe łódeczki w dawnej fontannie. Potem była Msza święta, czas wolny oraz zwiedzanie klasztoru karmelitów na wadowickiej Górce. Następnie przeszliśmy pod byłe koszary, skąd autobus zabrał nas do Kalwarii. Oczywiście podzieliłam się swoją wiedzą i o gimnazjum im. Marcina Wadowity, o które zahaczyliśmy (ksiądz był pod wrażeniem mojej wiedzy na temat tego, iż oprócz Jana Pawła II jeszcze jeden święty kształcił się w jego murach - św. Józef Bliczewski*, biskup lwowski), karmelitach, koszarach, w których służył Karol Wojtyła senior, ale także siostrach Nazaretankach mieszczących się naprzeciwko. Zdradziłam im też, iż w którejś z kamienic po drugiej stronie koszar, mieszkała rodzina Wojtyłów, kiedy po raz pierwszy zamieszkała w Wadowicach. Trochę żałowałam, iż nie podeszliśmy do kościoła św. Piotra, będącego wotum za ocalenie Jana Pawła II, ale może innym razem.
Kalwaria Zebrzydowska przywitała nas nie gorszą pogodą, chociaż złowieszcze chmury raz po raz zasłaniały świecące słońca. Lubię to miejsce, wraz z cichymi kapliczkami Dróżek Matki Bożej oraz Pana Jezusa rozsiane po okolicznych wzgórzach, które pierwszy raz przeszłam w wieku niespełna 5 lat. Ile razy w późniejszym czasie je przeszłam to trudno zliczyć. Cisza sprzyja nie tylko własnemu wyciszeniu się, ale i rozmyślaniom na różne tematy, a piękno otaczającej cały kompleks przyrody bez wątpienia wzbudza zachwyt wśród pielgrzymów. interesująca jest legenda jej utworzenia - podobno jej założyciel, Mikołaj Zebrzydowski, miał ze swojego zamku w Lanckoronie zobaczyć, jak podczas burzy jeden z piorunów uderza w ten teren. Odebrał to jako znak, aby właśnie tam założyć Kalwarię wzorowaną na jerozolimskiej Drodze Krzyżowej Pana Jezusa.
Widok na okolicę
Moja babcia jeszcze pamięta czasy kiedy na strychach tych domów nocowało się po prostu na słomie
Kalwaria Zebrzydowska słynie z dwóch wielkich i ważnych wydarzeń w ciągu roku - Misterium Wielkiego Tygodnia (przybliżałam je >>tutaj<<, >>tutaj<<, >>tutaj<<, >>tutaj<< i >>tutaj<<) oraz sierpniowych uroczystości odpustowych zaśnięcia i wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny (pisałam o nim >>tutaj<<). Niemal od samego początku swojego istnienia (1602 r) miejsce to przyciągało rzesze pielgrzymów, pragnących poczuć się tak, jak w Ziemi Świętej. Jednak chyba najbardziej Kalwaria Zebrzydowska została rozsławiona przez papieża Jana Pawła II. Pielgrzymował tu jako chłopiec, nastolatek, kleryk, ksiądz, biskup, kardynał, aż wreszcie - jako papież. Nie bez powodu na placu przed bazyliką stoi upamiętniający go pomnik. W 1999 roku cały kompleks został wpisany na Listę Dziedzictwa UNESCO, co jeszcze bardziej podkreśliło (i w dalszym ciągu podkreśla) jego wyjątkowość i unikalność.
Wizytę w Kalwarii rozpoczęliśmy od placu przed bazyliką, tradycyjnie nazywanym Placem Rajskim. To tam, podobnie jak w Wadowicach, zapoznałam pielgrzymów z historią i specyfiką tego miejsca, jak również opowiedziałam im o samym zakonie bernardynów, którego ojcowie sprawują odwieczną opiekę nad tym miejscem. Podzieliłam się też z nimi pewną ciekawostką na temat obrazu Matki Bożej Kalwaryjskiej wiszącego w bazylice, ale o nim poświęcę osobną notatkę, może w rocznicę tego wydarzenia? Może nie poszło mi tak dobrze, jak w Wadowicach, ale chyba też nie było tak bardzo źle. Zaprosiłam ich na zwiedzenie bazyliki, a następnie udaliśmy się na Dróżki, aby odprawić skróconą wersję Dróżek Pana Jezusa, czyli Drogę Krzyżową.
Drogowskaz, żeby nikt nie zabłądził
Drogę pielgrzymom wskazują drogowskazy, takie jak ten powyżej, ale ja już bardzo dobrze znam każdą z przedstawionych na nim trzech dróg. Wnet doprowadziłam pielgrzymów na sam początek Drogi Krzyżowej, czyli do Ratusza Piłata. Trochę żałowałam, iż wejście na święte gradusy było zamknięte, bo jak dla mnie piękną tradycją jest to, jak pielgrzymi wchodzą po nich na kolanach całując każdy z kolejnych schodów. Tak samo piękna, chociaż rzadko już praktykowana, jest ta, gdzie każdy nowy pątnik ma na głowie uplecioną koronę z uplecionych cierni, którą potem składa w kaplicy obnażenia.
Trasa Drogi Krzyżowej jest najkrótszą z tych trzech, a zarazem jest częścią Dróżek Pana Jezusa. Przeszliśmy ją w ok 45 minut, po drodze rozważając każdą z kolei stację. Trochę dziwnie było słuchać napisanych przez siebie tekstów, ale księdzu prowadzącemu bardzo się one spodobały i pod względem treściowym i pod względem teologicznym. Poruszyłam w nich tematy różnych form odrzucenia wzajemnego ludzi oraz Boga przez ludzi, czyli coś, co się dzieje na co dzień, również za sprawą nas samych. Napisanie wszystkiego trochę mnie kosztowało pod względem emocjonalnym, bo ciągle miałam wrażenie, iż nie do końca piszę to, co tak adekwatnie mam na myśli. Ale ostatecznie chyba wszystko poszło jak miało pójść.
Droga do Kaplicy Trzeciego
Upadku - wbrew pozorom
jest bardzo stroma
Jedną z intencji nabożeństwa był powrót do zdrowia i sił Księdza Niosącego Światło. W zasadzie trudno by było, żeby pominięto w tym wszystkim tak lubianego przez wszystkich w parafii (i poza nią) kapłana. Idę o zakład, iż gdyby mógł, to sam uczestniczyłby w tej wycieczce. Wszak był tu nie raz, i nie dwa. A jak tylko pomyślałam sobie o tej intencji, to jakoś tak przybywało mi sił. I choćby niezwykle stroma droga prowadząca do Kaplicy Trzeciego Upadku nie była tego dnia tak bardzo stroma jak zawsze. Pomyślałam sobie choćby wtedy, pewnie dosyć naiwnie, iż będzie jeszcze tyle okazji, aby go tu zabrać. Gdybym wtedy wiedziała to, czego dowiedziałam się później...
Po zakończeniu nabożeństwa i zejściu nie mniej stromym zejściem (w odniesieniu do wejścia do Kaplicy Trzeciego Upadku) pod stopy klasztoru, mieliśmy ponadgodzinny czas wolny. Zbiórkę przy autokarze zaplanowaliśmy na 17:00, a do tego każdy mógł robić to, na co miał ochotę. Coś mnie tknęło i postanowiłam przejść jeszcze raz trasę Drogi Krzyżowej (z Dróżkami mogłabym się nie wyrobić czasowo) i porobić fotografię obiektów i otaczającej ich przepięknej przyrody. Tak, wiem, mogłam to zrobić podczas wspólnego nabożeństwa, ale byłam tak tym wszystkim przejęta, iż wyciągnięcie mojego aparatu cyfrowego było ostatnią rzeczą, o której wtedy myślałam. A poza tym na trasie między stacjami odmawialiśmy to Koronkę do Bożego Miłosierdzia (bo to godzina 15:00 była), to różaniec, więc ręce cały czas miałam zajęte przesuwaniem paciorków. Z drugiej strony tak bardzo chciałam porobić zdjęcia i pokazać je kiedyś Księdzu Niosącemu Światło. Wiem, iż nie są najpiękniejsze i najwyższych lotów, ale wiem też, iż on na pewno je doceni.

Kaplica Piłata skąpana w październikowym słońcu. Prowadzą do niej święte gradusy, czyli schody
Scena skazania Jezusa na śmierć
Chyba z kwadrans robiłam to zdjęcie, ale - niech żyje samowyzwalacz!
Żeby nie zapomnieć, iż to już jesień
Kaplica włożenia krzyża Jezusowi na ramiona
Pierwszy upadek
Zawsze mnie wzruszała ta scena
Tak samo, jak ta ze św. Weroniką
Warto patrzeć pod nogi - po drodze udało mi się wypatrzeć stokrotkę w trawie
Najpiękniejsze barwy jesieni :)

A przy jednym z domków po drodze można wypatrzeć taką figurkę Maryi
Kolejna kaplica - tym razem Drugi Upadek
I kolejna odsłona jesieni
Takie widoki lubię najbardziej!
Tak samo jak widok traw rosnących na poboczu
Oblaty śląskie to moje ostatnie odkrycie. Są idealne na szybką przekąskę
A tutaj płaczące niewiasty wychodzą Panu Jezusowi na drogę
Ta sama kaplica widoczna od strony góry Trzeciego Upadku
Okoliczności jesiennej przyrody towarzyszące do ostatnich Stacji
Na drodze nie brakuje też kamieni, tak jak w życiu każdego z nas
Kaplica Obnażenia - wyjątkowo podoba mi się to zdjęcie
I to już ostatni obiekt na drodze
A wraz z nim miejsce, w którym pątnicy mogą zostawić swoje krzyże niesione symbolicznie podczas Drogi Krzyżowej
Może ta jesień nie za bardzo wybrzmiała w moich zdjęciach, ale musicie mi uwierzyć, zachwyciła mnie w szczególny sposób. Powoli wracałam już na teren samego klasztoru, ponieważ zbliżał się czas zbiórki, a kto był na Kalwarii ten prawdopodobnie kojarzy to strome zejście pod klasztor. Naprawdę, nie chciałam na koniec się z niego sturlać.
Ogólnie byłam zadowolona z siebie, chociaż są rzeczy, które poprawiłabym. Ale zważając na to, jak rzadko mam okazję wykorzystać moje umiejętności (za to od razu z górnej półki, bo chyba nie każdy ma okazję oprowadzać grupę po takim Rzymie, choćby gdy ogranicza się to do opowiedzenia o kilku zabytkach), to wydaje mi się, iż poszło. Wiedziałam, iż muszę "pochwalić" się Księdzu Niosącemu Światło, a przede wszystkim podziękować mu za propozycję, za to, iż pomyślał o mnie i dał się wykazać. Ale to odłożyłam na wieczór, albo na drugi dzień, kiedy emocje już opadną. Za to zaczęłam myśleć o kolejnej wycieczce. Może do Wał-Rudy, może do Niepokalanowa? Skoro teraz się udało, to może warto dalej próbować. I może choćby udałoby się zabrać na nią Księdza Niosącego Światło? I...
I nagle moje marzenia prysły niczym bańka mydlana usłyszawszy, zupełnie przypadkowo, rozmowę księdza z parafianką. Nie, nie dotyczyła mnie, chociaż to pewnie łatwiej by mi było wziąć na klatę i przyjąć do wiadomości ewentualną porażkę. Dotyczyła Księdza Niosącego Światło i tego, iż znowu dwa dni wcześniej trafił do szpitala. I iż jest nieciekawie. Oni stali tak, iż mnie nie widzieli, ale ja wszystko słyszałam. I chociaż chciało mi się płakać, nie mogłam dać po sobie poznać, iż wiem. Może dobrze, iż w drodze powrotnej po prostu padłam, przynajmniej nie myślałam o tym wszystkim nie myślałam. A to już naprawdę mogłoby skutkować płaczem z mojej strony. I choćby ogromne brawa za wycieczkę nie były w stanie mi osłodzić wieczoru.

* W tym roku przypada 100-lecie jego śmierci
Idź do oryginalnego materiału