1741. Do trzech prób sztuka, aż wreszcie się uda..., czyli jak docierałam na nabożeństwo Drogi Krzyżowej w Wał-Rudzie

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 10 miesięcy temu
Już jakiś czas temu chciałam się wybrać do Wał-Rudy, gdzie od wielu lat 18 dnia każdego miesiąca odprawiana jest Droga Krzyżowa "po śladach" ostatniej drogi w życiu mojej imienniczki, a zarazem przykładu, iż można wytrwać do końca w swoich życiowych postanowieniach - błogosławionej Karoliny Kózki. To tam, w niewielkiej miejscowości usytuowanej około 25 kilometrów na północny-zachód od Tarnowa oraz ok. 2,5 kilometra od Zabawy, miejscu jej pierwotnego pochówku, w dniu 2 sierpnia 1898 roku, w niewielkiej, galicyjskiej chacie, przyszła na świat Karolina Kózka, wychowywała się, poznawała prawdy wiary, aż w końcu poniosła męczeńską i bezsensowną śmierć w dniu 18 listopada 1914 roku z rąk rosyjskiego żołnierza, broniąc tego, co miała najcenniejsze - swojej czystości.
Wał-Ruda - miejsce, w którym narodziła się i dojrzewała świętość bł. Karoliny Kózkówny
Tytuł dzisiejszego wpisu może wydawać się może dziwny, może trochę niezrozumiały. A jednak dotarcie na to bądź co bądź wyjątkowe nabożeństwo zajęło mi... trzy miesiące? Chociaż bardziej poprawnie zabrzmiało by, iż trzy 18 dni kolejnych miesięcy, takich jak sierpień, wrzesień i październik, z czego ostatnia próba okazała się udana. W tym przypadku powiedzenie, iż do trzech razy sztuka nabrało jak najbardziej wymiernego znaczenia - za każdym razem byłam coraz bliżej zamierzonego sobie celu.
Pierwszą, spontaniczną próbę podjęłam w sierpniu. Sierpień mam w pracy wolne - to czas wszelkich remontów, inwentaryzacji itp. Kilka dni wcześniej ogarnęłam sobie dojazd pociągiem i lokalną komunikacją. Tak szczerze pisząc, to o ile wiedziałam jak się dostać do Tarnowa, o tyle bus z Tarnowa do Zabawy (później dowiecie się dlaczego do Zabawy) był dla mnie trochę abstrakcją. Niestety, z tej wyprawy nic nie wyszło. Co prawda czasowo miałam wszystko zaplanowane jeszcze z nawiązką, jednak na kolei tego dnia zdarzył się wypadek, przez co bezpośredni pociąg do Tarnowa miał (przynajmniej) 3,5 godziny opóźnienia. Próbowałam dostać się jeszcze przez Kraków (autobusem z Katowic), a potem udało mi się złapać regionalny pociąg z Krakowa do Tarnowa (ten, którym pierwotnie planowałam przyjechać dalej był opóźniony), jednak zanim dojechałam do Tarnowa, była już 13:30. Na upadłego złapałabym busa do Zabawy, do końca jednak nie wiedziałam, z którego przystanku odjeżdża. Tzn. miesiąc później okazało się, iż odjeżdża z zupełnie innego przystanku, niż podpowiadałaby intuicja. Podejrzewając, iż i tak nie zdążę na nabożeństwo, pochodziłam trochę po centrum Tarnowa, po czym wróciłam do domu.
Bardzo spodobał mi się ten klomb, toteż z przyjemnością go uwieczniłam na zdjęciu
Sanktuarium w Zabawie
Drugą próbę podjęłam miesiąc później, 18 września. W pracy rozłożyłam sobie godziny z tego dnia na inne dni tygodnia, dzięki czemu miałam wolne. W przypadku połowy etatu jest to możliwe, byle nie za często. Tym razem pociąg był w miarę punktualnie. Dwie godziny podróży minęły dosyć gwałtownie nie tylko na czytaniu książki, ale też podziwianiu nieziemskich widoków przesuwających się za oknem. To był nieco stresujący dla mnie czas, ponieważ kilka dni wcześniej niesamowicie pogorszył się stan zdrowia księdza Niosącego Światło, co stawiało pod znakiem zapytania chociażby zbliżającą się operację jego ręki. Wyprawa, może nie tylko ukoiłaby moje myśli, ile skierowałaby je na inny tor. I tak poniekąd się stało.
Po 12 wysiadłam na dworcu kolejowym w Tarnowie i skierowałam swoje kroki w kierunku jednej z remontowanych ulic miasta. Logika mi podpowiadała, iż autobus powinien odjeżdżać z przystanku pod "Biedronką". Tymczasem minęła określona godzina i nic. Różne autobusy jechały, ale nie ten, na którym mi zależało. W końcu zaniepokojona tym poszłam na przeciwny przystanek i okazało się, iż to właśnie z niego odjeżdżają pożądane przeze mnie pojazdy. Jeszcze była taka pora, iż miałam szansę zdążyć na to wszystko. Może sformułowanie "na spokojnie" nie jest tutaj najwłaściwsze, bo musiałabym na miejscu trochę podbiec, ale prawdopodobnie dogoniłabym jeszcze jakoś procesję. Tylko nie wiem, co mi się ubzdurało, iż wszystko odbywa się w Zabawie. Toteż zamiast wysiąść we wcześniejszej Wał-Rudzie, pojechałam właśnie do owej Zabawy. Na miejscu jednak coś mi nie pasowało. Na szczęście przed sanktuarium była mapa z najważniejszymi obiektami i wtedy zorientowałam się, iż wszystko jednak odbywa się w innej miejscowości. A iż chwilowo nic z powrotem nie jechało, to postanowiłam udać się tam na nogach. Trochę to zeszło, bo "pobłądziłam" na remontowanym rondzie, ale w końcu dotarłam na miejsce. Tyle iż już wszystko się skończyło i ludzie wracali już do domu, albo jechali do Zabawy na Mszę świętą. Czy zraziłam się tą porażką? Ja choćby nie nazwałabym tego tym słowem, przynajmniej już wiedziałam, gdzie znajduje się dom rodzinny błogosławionej Karoliny Kózki wraz ze znajdującym się za nim laskiem z Drogą Krzyżową jej męczeństwa. To ważne dla mnie, jako osoby która polega jedynie na środkach komunikacji zbiorowej oraz na zapamiętanych trasach (wiem, iż to dziwnie zabrzmi, ale nie mam w mojej komórce aplikacji GoogleMaps). No i przy okazji wymyśliłam nietypowy prezent na urodziny księdza, które były następnego dnia.
Cmentarz wojenny znajdujący się "po drodze" pomiędzy domem rodzinnym Kózek, a centrum miejscowości
Do trzeciej próby podeszłam w październiku. Wiedziałam, iż będzie to ostatnia próba w tym roku, ale nie w ogóle. Zrządzeniem losu odwołali nam zajęcia na uczelni z powodu L4 wykładowczyni, w pracy udało mi się wszystko poprzesuwać. Tego dnia, 18 października, przypadało wspomnienie św. Łukasza Ewangelisty. Rano udało mi się uczestniczyć w Mszy świętej w intencji zdrowia księdza Niosącego Światło w jego parafii. Przy okazji poprosiłam patrona dnia o owo światło podczas mojej wyprawy w nadziei, iż tym razem finał będzie po mojej myśli. Nie zawiodłam się, chociaż i tym razem nie obyło się bez przeszkód.
Jadąc, a później idąc, miesiąc wcześniej przez Wał-Rudę nie sposób było nie zauważyć remontu drogi, który odbywał się w centrum miejscowości. Wtedy jednak jakoś dało się tamtędy przejechać. Tym razem jednak okazało się to niemożliwe, o czym kierowca autobusu dowiedział się dopiero podczas jazdy. W związku z tym osoby jadące w kierunku Wał - Rudy (i poprzedzającej ją Woli Radłowskiej) musiały wysiąść w Radłowie i przejść ten odcinek pieszo. Zagadką pozostawała dla mnie droga powrotna. Co jak co, ale tego nie mogłam przewidzieć. Zresztą choćby kierowca nie był zbytnio zorientowany w tych sprawach, a co dopiero zwykły pielgrzym.
6 kilometrowa droga, jaką musiałam pokonać do domu Karoliny, minęła mi wyjątkowo sprawnie i zadziwiająco szybko. Po drodze nuciłam sobie różne pieśni, powtarzałam słówka z łaciny (tylko nie pytajcie dlaczego akurat łacina mi przyszła do głowy, bo sama nie wiem), a nade wszystko delektowałam pięknem otaczającego mnie wiejskiego krajobrazu. Pomimo drugiej połowy października pogoda była przepiękna, a słońce i delikatny wiaterek wręcz zachęcały do stawiania kolejnych kroków, choćby pomimo zmęczenia. Po cichu też modliłam się o podobną pogodę na sobotę, kiedy to miała odbyć się wycieczka do Wadowic i Kalwarii Zebrzydowskiej.
Tak jak pisałam, chociaż miesiąc wcześniej nie udało mi się dotrzeć na nabożeństwo, to jednak dotarłam na miejsce, dzięki czemu teraz już kojarzyłam nieco okolicę. Wiedziałam, iż po drodze minę Dom Kultury i delikatesy, ale też pomnik błogosławionej Karoliny Kózkównej przed Zakładem Opiekuńczo - Leczniczym, cmentarz wojenny i kilka charakterystycznych kapliczek. W końcu pojawiła się odnoga drogi w lewo, a drogowskaz informował iż to właśnie tam znajduje się Szlak Męczeństwa bł. Karoliny. A więc mogłam powiedzieć, iż się udało.
Droga prowadząca do domu rodzinnego Karoliny
Z pewnym onieśmieleniem weszłam na teren obiektu zastanawiając się, czy nikt mnie z niego nie wyprosi. Wiem, iż to trochę irracjonalne, ale tak się złożyło, iż byłam jedną z pierwszych osób, które tego dnia pojawiły się na terenie byłego obejścia należącego do rodziny Kózków. Sam kompleks zabudowań jest niewielki, ale bardzo przyjazny. Przybywających wita brama, z napisem "Błogosławieni" po jednej stronie oraz "Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Kto idzie za mną..." po drugiej. Po tej drugiej stronie znajduje się też niewielki dzwon wraz z sekwencją "Dzwonię, więc jestem. Karolino prowadź". Niejeden pątnik podczas mojego czekania zadzwonił owym dzwonem wyrywając mnie z zadumy.
Za bramą, po lewej stronie znajduje się stodoła, w której umieszczono makietę wsi galicyjskiej. Jednak moją uwagę przykuła znajdująca się na jednej ze ścian tablica z opisanymi obrażeniami, jakie rosyjski żołnierz zadał przyszłej błogosławionej. Zamieszczony schemat nie tylko jeszcze bardziej nakreślił mi ogrom całej tragedii, ale też przemówił do mnie dosadniej niż czytane przeze mnie opisy tej historii.
Naprzeciwko bramy widać budynek, w którym mieści się sklep z pamiątkami oraz siedziba Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Warto tutaj wspomnieć, iż błogosławiona Karolina Kózka patronuje również KSM-owi. Trochę w głębi podwórka znajduje się replika domu, w którym urodziła się i żyła Karolina. Chociaż oryginalny się nie zachował do dnia dzisiejszego, to w izbie umieszczono wiele mebli oraz rzeczy codziennego użytku, które przez lata służyły rodzinie Kózków. Jest tam chociażby łóżko rodziców Karoliny, ubrania, w których chodzili, obrazy, do których się modlili. Bardzo wymowna, jak dla mnie, jest przedstawiona w izbie scena, w której postać Karoliny klęczy przy wspomnianym łóżku i modli, wpatrując w obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Jak chce tradycja, na niego spoglądała też wtedy, gdy żołnierz wyprowadzał ją z domu w ostatnią drogę. Wspomnianą izbę poprzedza drewniana kaplica umiejscowiona w miejscu stajni. Sama jeszcze pamiętam dom mojego taty, w którym też po jednej stronie sieni była kuchnia i pokój, a po drugiej stajnia z inwentarzem. We wspomnianej kaplicy znajduje się m.in. ołtarz, portret błogosławionej Karoliny oraz mały relikwiarz z jej szczątkami.
Zdjęć z izby mam sporo, ale myślę, iż te na razie wystarczą. Jedna rzecz szczególnie mnie w niej zaskoczyła i niejako wzruszyła - to pamiątkowy obraz z mojej ukochanej Kalwarii Zebrzydowskiej wiszący nad łóżkiem. Czy rodzina Kózków rzeczywiście tam była, czy znalazł się w ich domu w inny sposób? Mogę się tego tylko domyślić.
Pomiędzy domem, a stodołą można zobaczyć bardzo wzruszającą scenę, w której matka trzyma w objęciach swoje ukochane, zamordowane już dziecko, a załamany ojciec łapie się w geście rozpaczy za głowę. To istotny symbol, zwłaszcza kiedy słyszymy o kolejnym dziecku, które ginie z ręki rodzica. I na odwrót - może on odzwierciedlać rozpacz wszystkich tych rodziców, którzy utracili swoje dzieci na różne sposoby.
Czas powoli, ale nieubłaganie płynął do przodu, na parkingu przed obiektem parkowało coraz więcej autobusów i samochodów, obok mnie przechodziło coraz więcej osób w różnym wieku. Mogłoby być zadziwiającym to, iż ta tragiczna śmierć skupia aż tyle ludzi, zwłaszcza tych młodych. A może oni po prostu widzą w Karolinie wzór do naśladowania?
Wiedziałam, iż mam jeszcze trochę czasu do godziny 15:00, o której rozpoczyna się tradycyjna Droga Krzyżowa, główny cel mojej podróży. Przysiadłam na krawężniku pod stodołą i wyjęłam z plecaka najpierw kanapkę, w celu uzupełnienia energii, a następnie książkę o Wadowicach. Pogoda w dalszym ciągu ani razu nie dała znać, iż to już druga połowa października. Ciepłe promienie otulały przestrzeń, a łagodny wietrzyk smagał po policzkach. Aż chciało mi się zaśpiewać, iż "Głosem Boga, cisza jest, cieniem Boga - słońca blask, wiatr to czuły Boga gest...". Tak bardzo te słowa odpowiadały temu, co aktualnie czułam we wnętrzu mojego serca.
Jeden z krzyży Drogi Krzyżowej
na Męczeńskiej drodze bł.
Karoliny (prawdopodobnie
jest to Stacja Pierwsza)
Punktualnie o godzinie 15:00, a więc w godzinę śmierci Pana Jezusa, przybyli ludzie wyruszyli na pielgrzymi szlak wiodący w dużej części przez las, będący niemym świadkiem bezsensownej śmierci tej niezwykle dzielnej dziewczyny. Cała jego trasa liczy ok. 2 kilometrów, a poszczególne jej stacje wyznaczają charakterystyczne krzyże. Podczas nabożeństwa byłam zbyt przejęta, aby wyjąć aparat fotograficzny, zresztą wolałam skupić się na rozważaniach i modlitwie*, niż na utrwalaniu wszystkiego dookoła, ale przed Drogą Krzyżową zrobiłam zdjęcie jednemu. Pierwszy z nich jest ustawiony już kilkadziesiąt metrów od wspomnianej wcześniej bramy. Warto zwrócić uwagę na trzeci krzyż, znajdujący się w miejscu rozstania Karoliny z ojcem. To tam Jan (bo tak miał na imię) ostatni raz widział córkę żywą. Potem jeszcze widziało ją dwóch chłopców, o czym poszli poinformować mężczyznę. Czy gdyby poszli za Karoliną i żołnierzem to tragedii zdołano by zapobiec? A może podzieliliby los dziewczyny i też zginęli? Jeden Bóg raczy to wiedzieć.
W uroczystej procesji niesiony był m.in. obraz przedstawiający Karolinę oraz jej relikwiarz. Oprócz rzeszy wiernych uczestniczyły w niej również poczty sztandarowe, co nadawało całości niezwykle uroczystego i podniosłego charakteru. Jestem może jakaś dziwna, ale zawsze wzruszają mnie tego akcenty. I choćby o ile nie okazuję tego publicznie, to gdzieś w głębi duszy czuję tzw. "gulę". Rozważania też trafiły w moją najczulszą strunę. Momentami zastanawiałam się nawet, dlaczego we współczesnym świecie tak łatwo zbaczamy z drogi, która w prosty sposób może nas zaprowadzić przed oblicze Boga?Dlaczego sami tworzymy na niej niebezpieczne zakręty, na których tak łatwo się wykoleić? Dlaczego tworzymy wzniesienia, na pokonanie których marnujemy tyle czasu i energii? Ale przecież w każdym z nas jest elementarna cząstka dobra. Czy tylko potrafimy należycie ją spożytkować? Wzruszał mnie wspólny różaniec, to, jak jednym głosem wypowiadaliśmy każdą z siedmiu próśb Modlitwy Pańskiej. Założę się, iż każdy z nas przybył z jakąś intencją. Ja też. Ale przecież ważna jest świadomość, iż to wszystko zależy od Woli Bożej, "jako w Niebie, tak i na ziemi", a nie od nas samych. A ona może być zupełnie inna niż nasza. Możemy czuć żal do Boga, ale i on powinien kiedyś w końcu przerodzić się w akceptację. I w końcu miejsce znalezienia martwej Karoliny. Automatycznie przypomniał mi się schemat widniejący na stodole oraz pomnik "Pożegnanie". I jedna myśl - czy rodzice potrafili tak z pełną ufnością powiedzieć wtedy nie tylko "Bądź wola Twoja, jako w Niebie tak i na Ziemi", ale też "I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Wybaczenie w takich okolicznościach jest naprawdę wielką sztuką i nie każdego na to stać.
Obraz przedstawiający błogosławioną Karolinę niesiony w czasie procesji
Nabożeństwo powoli zbliżało się ku końcowi. Na pierwsze odczucie wydawało mi się ono krótkie, w porównaniu np. z Drogą Krzyżową na Kalwarii Zebrzydowskiej. Ale nie ma co ich ze sobą porównywać, ponieważ specyfika każdego z nich jest całkiem inna. Teraz myślę, iż trwało tyle, ile powinno. Idąc ostatnią prostą drogą jeszcze raz rozejrzałam się wokoło. Te lasy, te pola, te ścieżki... Przecież one wszystko to widziały... Błogosławieństwo jest w ciszy subtelnie przerywanej odgłosami przyrody...
Jeszcze tylko krótka chwila na przyjęcie Ciała Eucharystycznego i krótką modlitwę. Co prawda byłam u Komunii podczas porannej Mszy świętej, ale skoro można je przyjąć dwa razy w ciągu dnia... Wiem, iż proszę w modlitwie o rzecz niemożliwą, już to przerabiałam blisko dekadę temu. Ale może, może teraz Bóg się zmiłuje i chociaż ten jeden jedyny raz w moim życiu zdziała cud?
Ale przecież on działa cuda, na każdym moim kroku i w każdej chwili mojego życia. Cuda subtelne, można by choćby powiedzieć, iż powszechne. Możecie się choćby z tego śmiać, ale ja dosłownie czasami mam wrażenie, iż moją słabą ludzką rękę ujmuje w swoją silną dłoń i prowadzi mnie przez świat. Wiem, iż z nim nic złego mnie nie spotka. Bo w większości przypadku postawi przede mną ludzi, którzy tak po prostu będą chętni mi pomóc wywołując moje zakłopotanie, ale i wdzięczność. Tak było i tym razem, kiedy Basia zaproponowała, iż odwiezie mnie z mężem do samego Tarnowa, chociaż wystarczyłby Radłów. Dzięki temu zdążyłam na wcześniejszy pociąg, a pan Kaziu, jej mąż, podzielił się ciekawostką związaną z II wojną światową.
Pomnik Karoliny pod
Zakładem Opiekuńczo -
Leczniczym
Mam nadzieję, iż to nie była jednorazowa wizyta w tym miejscu i iż jeszcze nie raz tam zawitam. Wiadomo, iż nie teraz, kiedy ciemno się robi już po 16:00, ale może na wiosnę lub latem, kiedy dzień już jest znacznie dłuższy. Zresztą dla mnie jest to wyprawa niemal całodniowa, ale opłacalna. Mam tylko nadzieję, iż do wiosny skończy się ten remont ronda i autobusy będą normalnie przejeżdżać przez Wał - Rudę. A jak nie, to na nogach też się dojdzie. Może choćby uda się podciągnąć to pod parafialną wycieczkę dla dzieciaków. Zalipie - Zabawa - Wał-Ruda, to mogłoby być ciekawe. Tylko jak do tego przekonać proboszcza - oto jest pytanie.
I na koniec dzielę się z Wami wierszem ułożonym tamtego dnia podczas Drogi Krzyżowej.

Pożegnanie
Ponury, listopadowy poranek,
być może deszczowy, pochmurny.
Ojciec i córka siedzą przy stole,
tykanie zegara przerywa ciszę,
niczym bicie niespokojnego serca,
albo trzepot skrzydeł spłoszonego ptaka.
I nagle huk wielki i wrzawa,
do domu wpada złowrogi żołnierz,
niczym kula piorunu ognistego.
Krzyk jego wzbudza trwogę,
budzi uśpione w kołysce dzieciątko.
Co płaczem swój sprzeciw.
"Lili lili" - zdąża powiedzieć Karolina,
nim żołnierz wyciągnie ją z domu.
Prowadzi gdzieś do lasku,
w którym jeszcze latem zbierała jagody.
Żegna ją ukochana grusza,
szelestem ostatnich listków na gałęziach.
Żegnają ją trawy na łące,
machając kłosami w rytm wiatru.
Żegnają ją ptaki,
ćwierkając żałobne pieśni.
Żegna ją cały świat.
I ona żegna się ze światem,
zlękniona i wystraszona.
Czyż można żegnać się z życiem
w wieku czternastu lat?
Wściekłość żołnierza ogarnia,
nie dostał tego, co chciał.
Ostrze szabli błyszczy jak oczy Karoliny,
nim zasłoni je mgła śmierci.
Krople krwi spadają na ziemię,
zwilżając ją niczym deszcz.
"Wykonało się" - rzecze świat cały.
Umarła, ale nie przegrała.
Życie wygrywa ten, kto z Bogiem żyje w przyjaźni.

* A uwierzcie mi, miałam kilka intencji, w których przyjechałam się pomodlić, co jednak było dla mnie priorytetem
Idź do oryginalnego materiału