1736. Jaki adekwatnie był ksiądz Jan Kaczkowski?

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 rok temu
Nie wiem, czy był to przypadek, czy może świadome działanie stacji telewizyjnej TVN, ale w przeddzień przypadającego w drugą sobotę października Światowy Dzień Hospicjów i Opieki Paliatywnej wyemitowano film "Johnny". Opowiada on o jednym z najbardziej znanych księży ostatnich lat, księdzu Janie Kaczkowskim, jego dążeniu do założeniu hospicjum w Płocku, gdzie pełnił posługę, a nade wszystko przyjaźni z niezbyt potulnym chłopakiem, Patrykiem.
Założę się, iż każdy z Was spotkał się z nazwiskiem księdza Jana Kaczkowskiego. Książki, takie jak "Szału nie ma, jest rak. Z ks. Janem Kaczkowskim rozmawia Katarzyna Jabłońska" czy też "Życie na pełnej petardzie czyli wiara, polędwica i miłość", będące spisanymi wywiadami z nim, bardzo gwałtownie stały się bestsellerami, a o walczącym z glejakiem niepełnosprawnym księdzu bardzo gwałtownie dowiedział się cały kraj. Wiele osób z całego serca kibicowało mu w tej walce. Tym bardziej, iż w międzyczasie był w stanie zarządzać hospicjum w nadmorskim Pucku. Aż pewnego dnia przyszła najgorsza z możliwych wiadomości o śmierci księdza Kaczkowskiego, który nie miał choćby 39 lat. Chociaż odszedł, pozostawił po sobie piękny pomnik "trwalszy od spiżu" - hospicjum, które do dzisiaj pomaga osobom terminalnie chorym. Co ciekawe, ksiądz Jan "zatrudniał" w nim na umowy wolontariackie osoby z więzień, poprawczaków, trudną młodzież, dając im szansę wyjść na prostą.
Ta nietuzinkowa bez wątpienia osobowość zainspirowała reżysera Daniela Jaroszka do stworzenia filmu o księdzu Janie Kaczkowskim. W ten sposób powstał film "Johnny" opowiadający o ostatnim etapie jego życia i znajomości z Patrykiem. Czytałam wiele pozytywnych opinii na jego temat, jednak najbardziej do mnie przemówiła zachęta nauczycielki prowadzącej zajęcia z wychowania fizycznego na UŚ-iu. Tak zachęcająco przedstawiła fabułę, iż wiedziałam, iż muszę obejrzeć ten film, kiedy pojawi się w telewizji.

Akcja filmu rozpoczyna się podczas jednego ze spotkań rodzinnych Jana Kaczkowskiego. To wtedy po raz pierwszy widz spotyka się z postacią księdza Jana Kaczkowskiego (w tej roli Dawid Ogrodnik). Postać księdza jest z jednej strony zdystansowana i niepewna, z drugiej strony tryska humorem, także w stosunku do samego siebie i swojej niepełnosprawności. Ksiądz Jan od jakiegoś czasu nie czuje się najlepiej, ma silne bóle głowy. Przeprowadzone badania nie dają złudzeń - w głowie kapłana zagnieździł się glejak, a jego dni są policzone. W tym samym czasie Patryk, uczeń szkoły zawodowej, włamuje się do obcego domu. Wyrokiem sądu zostaje skazany na 360 godzin prac społecznych w hospicjum założonym i prowadzonym przez księdza Jana. Tam spotyka się z charyzmatycznym duchownym. Kapłan bez ogródek oświadcza mu, iż nie będzie się z nim cackał. Początkowo nieufny wobec duchownego i otoczenia chłopak, stopniowo przyzwyczaja się do nowej sytuacji. Duża w tym zasługa księdza Kaczkowskiego, który nie krzykiem, ale humorem podchodzi do innych. Tymczasem czas kapłana na tej ziemi coraz bardziej się kurczy. Czy Patryk zdoła wyjść na prostą, zanim nastąpi ostateczny koniec?
(źródło zdjęcia)
Mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, iż "Johnny" będzie przygnębiającym filmem o cierpieniu spowodowanym nieuleczalną chorobą, odchodzeniu i umieraniu. Owszem, takie sceny także znajdziemy w filmie. Ale dla mnie to wspaniały obraz nadziei i wiary w drugiego człowieka. Ksiądz Jan Kaczkowski niemal do końca wierzył w Patryka, w to, iż wyjdzie na prostą. Odwiedzał go w więzieniu, załatwił pracę, wspierał w codzienności. A przecież mógł go skreślić po pierwszej lepszej kłótni, czy też zawiedzeniu jego zaufania. Nie skreślił. To nie ten typ, ale taki, który walczy o człowieka, do końca.
(źródło zdjęcia)
Ksiądz Kaczkowski miał niebanalny sposób na trudną młodzież. Włączał ich do opieki nad umierającymi ludźmi, którzy przebywali w jego hospicjum. Chociaż na pierwszy rzut oka takie postępowanie może wydawać się dosyć drastyczne, to po głębszym zastanowieniu się można dostrzec jego głębszy sens. Barczyści, przypakowani, poruszający się jak słonie w składzie porcelany młodzieńcy uczyli się delikatności i odpowiedzialności. Rozmowy z umierającymi ludźmi wyzwalały ukryte w ich wnętrzu pokłady empatii i wyższych uczuć. choćby z posługi w hospicyjnej kuchni wychodzili z umiejętnością skrobania ziemniaków czy też przygotowania prostego posiłku. Kompetencje, których nie udało im się nabyć w naturalnym środowisku, zdobywali w hospicjum księdza Jana.
(źródło zdjęcia)
Film odebrałam w bardzo pozytywny sposób, bo on sam tak podejmuje niełatwy temat, jakim jest przygotowywanie się do śmierci. Ksiądz Jan robił to w sposób naturalny (bo chyba taki był sam w sobie). Jak go bolało - krzyczał, jak się zdenerwował - klął, jak się bał (kto powiedział, iż ksiądz nie może bać się śmierci?) - odchodził w odosobnienie, aby pobyć sam na sam ze swoimi myślami. A kiedy trzeba było, to obracał wszystko w żart. Nie owijał niczego w bawełnę, mówił wprost o swoim stanie zdrowia. A jednocześnie żył na "pełnej petardzie", tak jakby dany dzień miał być tym ostatnim. Starał się nie odkładać niczego na później, liczyło się dla niego tu i teraz. Bo przecież jutra mogło już nie być.
I tylko jakoś po tym wszystkim nie mogłam przestać myśleć o księdzu Niosącym Światło w kontekście fabuły filmu. Teraz jeszcze bardziej dostrzegam optymizm, jaki od niego bije mimo wszystko. W zasadzie to on choćby zaraża nim innych. I tą niezachwianą wiarę. choćby gdy było bardzo źle, to wydaje mi się, iż on jej mimo wszystko nie stracił. Można się tych dwóch rzeczy z powodzeniem od niego uczyć. A ja mam nadzieję, iż teraz już wszystko jakoś się ułoży z jego zdrowiem. Po każdej burzy musi w końcu wyjść słońce, prawda?
Idź do oryginalnego materiału