Może to i dziwnie zabrzmi, ale podczas pogrzebu Arka zaproponowano mi pomoc przy organizacji kolejnej imprezy biegowej, tym razem 9. już edycji Biegu o Złotą Szyszkę. O samej imprezie słyszałam już kilka lat temu, zwłaszcza iż wielu moich znajomych z "Biegu Zbója" i biegów organizowanych przez radio eM i redakcje "Gościa Niedzielnego" współtworzy to wydarzenie, jednak jeszcze osobiście w nim nie brałam udziału. choćby nie wiedziałam do kogo mam z tym iść. Ale na pogrzebie Baca przy jednej z organizatorek rzucił żartobliwie, czy nie wybieram się w przyszłym tygodniu na "Szyszkę" i czy nie trzeba mi załatwiać jakiegoś transportu, Kasia to podchwyciła (a to nie było trudne, bo znała mnie już z innych wolontariatów) i skończyło się na wciągnięciem mnie na listę wolontariuszy. A więc pierwsza październikowa sobota minęła mi w położonej nieopodal Bielska-Białej Bystrej Śląskiej. Zgodnie z obietnicą Kasia zorganizowała mi choćby transport z K-wic ze swoją przyjaciółką, też Kasią, i jej uroczym synkiem Nikosiem, następcą Roberta Lewandowskiego. Pochwalę się, iż zostałam przyszywaną ciotką malucha, który (podobno) polubił mnie niemal natychmiast. Sama podróż minęła nam w sympatycznej atmosferze, z Kasią niemal natychmiast złapałyśmy wspólny język. Do Bystrej dotarłyśmy po ponad godzinie. Na miejscu zostałyśmy serdecznie powitani przez Kasię i innych znajomych. Jednak przez lata nazbierała się całkiem interesująca ekipa znajomych, która z imprezy na imprezę nabiera coraz większych kręgów, niczym okręgi w miejscu, gdzie kamień wpadł do wody. Nie ze wszystkimi znajomymi miałam okazję przywitać się od razu, bo część już była na trasie, ale ze sporą ich częścią. Z innymi witałam się sukcesywnie na mecie, bo każdy z nich, prędzej czy później, się na niej pojawiał. Na zawodach miałam za zadanie rozdawanie medali zawodnikom, którzy wbiegli na metę, a tym samym ukończyli swój bieg. Start biegu rozpoczął się chwilę po tym, jak dotarliśmy do chatki, w której było biuro zawodów. Każdy z nich miał do pokonania 20 kilometrów po górach, a sama trasa wyglądała mniej więcej tak.
Trasa może i była wymagająca, ale za to biegacze po drodze mogli podziwiać chociażby takie widoki.
Powiem Wam szczerze, iż gdybym tylko miała możliwość, to z miłą chęcią pobiegłabym z nimi tak malowniczą trasą. A przynajmniej poszłabym sobie na spacer, aby nacieszyć oczy tym pięknem. No ale zobowiązałam się do czegoś i nie mogłam ot tak po prostu robić co chcę i kiedy chcę. Pragnienia i zachcianki musiały więc zejść na dalszy plan, ale spokojnie, ja lubię taką pracę i wcale mnie ona nie męczy, ani mnie nie nuży. Jak kto powiedział jeden z przyjaciół Arka spotkanych na pogrzebie - Karolina może bez problemów przestać kilka godzin na mecie, i to w pełnym słońcu.
Tym razem nie było pełnego słońca, a choćby gdyby było, to drzewa rosnące przy mecie dawały przyjemny cień. Biegacze pojawiali się na niej systematycznie przez kolejne cztery godziny (tak mniej więcej do 14:00). Jedni szybciej, inni wolniej, ale każdy z nich w końcu osiągał zamierzony cel. A na mecie, oprócz wspomnianego pamiątkowego medalu, na każdego z nich czekała butelka wody oraz, całkowicie gratisowo, piąteczki, strzałeczki, żółwiczki, przytulaczki - do wyboru do koloru, wedle życzenia, uznania i ochoty. Najbardziej mnie cieszyło to, kiedy zawodnicy z uśmiechem, pomimo wielkiego zmęczenia, kończyli swój bieg. Ich entuzjazm automatycznie udzielał się też nam, wolontariuszom, a nasza rola w tym wszystkim nabierała jeszcze większego sensu. Nie wszyscy od razu zatrzymywali się na linii mety czy też tuż za nią i wtedy trzeba było gonić ich po całej strefie, ale to już jest wpisane w tą rolę.
Po dotarciu na metę ostatniego zawodnika, większość z nas udała się na posiłek regeneracyjny (przysługiwał on każdemu zawodnikowi w ramach pakietu startowego oraz każdemu wolontariuszowi z racji pełnionych przez niego funkcji), na który składała się miska pysznego leczo. Tak pysznego, iż wspólnie z Nikosiem zjedliśmy dodatkową miskę. A potem bawiliśmy się, iż jego zabawkowa koparka pracuje ciężko w niezwykłej krainie M&Msów i przewozi te niewielkie czekoladowe cukierki do ogromnych paczek, które potem trafiają na sklepowe półki (pytanie - gdzie wtedy byli ci wszyscy fotografowie!). Trochę rozbawiłam tym Bacę, ale ostatecznie przyznał, iż nadawałabym się na mamę.
O 15:00 odbyła się dekoracja trójki najszybszych biegaczy (z podziałem na mężczyzn i kobiety) w kategoriach open, 20-29, 30-39, 40-49, 50+ oraz dla najszybszego mieszkańca gminy, w której odbywał się bieg. Każdy nagrodzony, oprócz nagród ufundowanych przez sponsorów, otrzymał oryginalną i niepowtarzalną drewnianą statuetkę. Następnie wśród pozostałych numerów startowych odbyło się losowanie nagród pocieszenia.
Statuetki dla 3 pierwszych miejsc w poszczególnych kategoriach. Trudno znaleźć wśród nich dwie takie same
Nikoś losuje numerki, które wygrały w loterii fantowej
Na koniec oficjalnej części wszystkich wolontariuszy zaproszono do pamiątkowego zdjęcia. Trzeba przyznać, iż stworzyliśmy całkiem zgraną i sympatyczną ekipę. Z niektórymi z nich zobaczymy się już podczas październikowego "Górskiego Biegu Niepełnosprawności". I tylko czasami w sercu pojawiało się takie dziwne ukłucie żalu, iż wśród nas zabrakło naszego kochanego Arka. Arka nie było już z nami, nie mogło za to zabraknąć na imprezie jego synów, którzy zabezpieczali trasę. Jak sami przyznali: "Tata by chciał, aby tak było".
Za rok odbędzie się dziesiąta edycja biegu, na którą już teraz wszyscy jesteśmy zaproszeni. Będzie się działo, już teraz nie mogę się jej doczekać.