1730. O Złotą Szyszkę też można pobiec

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 rok temu

Może to i dziwnie zabrzmi, ale podczas pogrzebu Arka zaproponowano mi pomoc przy organizacji kolejnej imprezy biegowej, tym razem 9. już edycji Biegu o Złotą Szyszkę. O samej imprezie słyszałam już kilka lat temu, zwłaszcza iż wielu moich znajomych z "Biegu Zbója" i biegów organizowanych przez radio eM i redakcje "Gościa Niedzielnego" współtworzy to wydarzenie, jednak jeszcze osobiście w nim nie brałam udziału. choćby nie wiedziałam do kogo mam z tym iść. Ale na pogrzebie Baca przy jednej z organizatorek rzucił żartobliwie, czy nie wybieram się w przyszłym tygodniu na "Szyszkę" i czy nie trzeba mi załatwiać jakiegoś transportu, Kasia to podchwyciła (a to nie było trudne, bo znała mnie już z innych wolontariatów) i skończyło się na wciągnięciem mnie na listę wolontariuszy.
A więc pierwsza październikowa sobota minęła mi w położonej nieopodal Bielska-Białej Bystrej Śląskiej. Zgodnie z obietnicą Kasia zorganizowała mi choćby transport z K-wic ze swoją przyjaciółką, też Kasią, i jej uroczym synkiem Nikosiem, następcą Roberta Lewandowskiego. Pochwalę się, iż zostałam przyszywaną ciotką malucha, który (podobno) polubił mnie niemal natychmiast. Sama podróż minęła nam w sympatycznej atmosferze, z Kasią niemal natychmiast złapałyśmy wspólny język.
Do Bystrej dotarłyśmy po ponad godzinie. Na miejscu zostałyśmy serdecznie powitani przez Kasię i innych znajomych. Jednak przez lata nazbierała się całkiem interesująca ekipa znajomych, która z imprezy na imprezę nabiera coraz większych kręgów, niczym okręgi w miejscu, gdzie kamień wpadł do wody. Nie ze wszystkimi znajomymi miałam okazję przywitać się od razu, bo część już była na trasie, ale ze sporą ich częścią. Z innymi witałam się sukcesywnie na mecie, bo każdy z nich, prędzej czy później, się na niej pojawiał.
Na zawodach miałam za zadanie rozdawanie medali zawodnikom, którzy wbiegli na metę, a tym samym ukończyli swój bieg. Start biegu rozpoczął się chwilę po tym, jak dotarliśmy do chatki, w której było biuro zawodów. Każdy z nich miał do pokonania 20 kilometrów po górach, a sama trasa wyglądała mniej więcej tak.

Trasa może i była wymagająca, ale za to biegacze po drodze mogli podziwiać chociażby takie widoki.
Powiem Wam szczerze, iż gdybym tylko miała możliwość, to z miłą chęcią pobiegłabym z nimi tak malowniczą trasą. A przynajmniej poszłabym sobie na spacer, aby nacieszyć oczy tym pięknem. No ale zobowiązałam się do czegoś i nie mogłam ot tak po prostu robić co chcę i kiedy chcę. Pragnienia i zachcianki musiały więc zejść na dalszy plan, ale spokojnie, ja lubię taką pracę i wcale mnie ona nie męczy, ani mnie nie nuży. Jak kto powiedział jeden z przyjaciół Arka spotkanych na pogrzebie - Karolina może bez problemów przestać kilka godzin na mecie, i to w pełnym słońcu.
Tym razem nie było pełnego słońca, a choćby gdyby było, to drzewa rosnące przy mecie dawały przyjemny cień. Biegacze pojawiali się na niej systematycznie przez kolejne cztery godziny (tak mniej więcej do 14:00). Jedni szybciej, inni wolniej, ale każdy z nich w końcu osiągał zamierzony cel. A na mecie, oprócz wspomnianego pamiątkowego medalu, na każdego z nich czekała butelka wody oraz, całkowicie gratisowo, piąteczki, strzałeczki, żółwiczki, przytulaczki - do wyboru do koloru, wedle życzenia, uznania i ochoty. Najbardziej mnie cieszyło to, kiedy zawodnicy z uśmiechem, pomimo wielkiego zmęczenia, kończyli swój bieg. Ich entuzjazm automatycznie udzielał się też nam, wolontariuszom, a nasza rola w tym wszystkim nabierała jeszcze większego sensu. Nie wszyscy od razu zatrzymywali się na linii mety czy też tuż za nią i wtedy trzeba było gonić ich po całej strefie, ale to już jest wpisane w tą rolę.

Po dotarciu na metę ostatniego zawodnika, większość z nas udała się na posiłek regeneracyjny (przysługiwał on każdemu zawodnikowi w ramach pakietu startowego oraz każdemu wolontariuszowi z racji pełnionych przez niego funkcji), na który składała się miska pysznego leczo. Tak pysznego, iż wspólnie z Nikosiem zjedliśmy dodatkową miskę. A potem bawiliśmy się, iż jego zabawkowa koparka pracuje ciężko w niezwykłej krainie M&Msów i przewozi te niewielkie czekoladowe cukierki do ogromnych paczek, które potem trafiają na sklepowe półki (pytanie - gdzie wtedy byli ci wszyscy fotografowie!). Trochę rozbawiłam tym Bacę, ale ostatecznie przyznał, iż nadawałabym się na mamę.
O 15:00 odbyła się dekoracja trójki najszybszych biegaczy (z podziałem na mężczyzn i kobiety) w kategoriach open, 20-29, 30-39, 40-49, 50+ oraz dla najszybszego mieszkańca gminy, w której odbywał się bieg. Każdy nagrodzony, oprócz nagród ufundowanych przez sponsorów, otrzymał oryginalną i niepowtarzalną drewnianą statuetkę. Następnie wśród pozostałych numerów startowych odbyło się losowanie nagród pocieszenia.
Statuetki dla 3 pierwszych miejsc w poszczególnych kategoriach. Trudno znaleźć wśród nich dwie takie same
Nikoś losuje numerki, które wygrały w loterii fantowej
Na koniec oficjalnej części wszystkich wolontariuszy zaproszono do pamiątkowego zdjęcia. Trzeba przyznać, iż stworzyliśmy całkiem zgraną i sympatyczną ekipę. Z niektórymi z nich zobaczymy się już podczas październikowego "Górskiego Biegu Niepełnosprawności". I tylko czasami w sercu pojawiało się takie dziwne ukłucie żalu, iż wśród nas zabrakło naszego kochanego Arka. Arka nie było już z nami, nie mogło za to zabraknąć na imprezie jego synów, którzy zabezpieczali trasę. Jak sami przyznali: "Tata by chciał, aby tak było".
Za rok odbędzie się dziesiąta edycja biegu, na którą już teraz wszyscy jesteśmy zaproszeni. Będzie się działo, już teraz nie mogę się jej doczekać.
Idź do oryginalnego materiału