Rodzic opiekujący się osobą niepełnosprawną dźwiga na swych barkach ciężki krzyż. Poświęcenie własnej kariery, zdrowia i marzeń wydaje się być koniecznością. Nie da się jednak stłumić w sobie pragnienia szczęścia i chęci samorozwoju. Bez tego nie mielibyśmy siły psychicznej do walki z chorobą najbliższych. Energia emitująca z nas ma ogromny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne rodziny.
Życie nie polega tylko na karmieniu i podaniu lekarstw, przewijaniu i położeniu do łóżka spać. Nie polega na przetrwaniu kolejnego dnia tylko po to, by potem padać na twarz z wycieńczenia. Zbierające się negatywne myśli, obawy i najgorsze lęki doprowadzają w końcu do pogorszenia naszego stanu psychicznego. Stoimy wtedy nad przepaścią własnego istnienia. o ile opiekunowie pozostaną bez wsparcia i celu, to rozpacz i bezradność popchnie nas dalej i zawładnie nami depresja.
Opiekując się niepełnosprawnymi osobami, obojętnie w jakim wieku, często sami musimy sięgnąć po rzeczy odwracające na chwilę naszą uwagę od problemów. Dla niektórych może to być godzina u kosmetyczki czy fryzjera albo po prostu wyjście na miasto połączone ze spacerem.
Dla mnie opieka nad dwójką niepełnosprawnych synów jest nieustającą nauką. Ciągle uczę się ich zachowań zmieniających się wraz z ich dorastaniem, potrzebują oni innych środków medycznych i żywienia klinicznego. Walczymy o każdy gram ich wagi, aby mogli przeżyć. Gdybym funkcjonowała tylko w ten sposób, już dawno miałabym depresję. Wizyty psychologa w domu pomagały mi, ale myśli tylko o złych i nieprzyjemnych aspektach życia cały czas we mnie siedziały. Po eskalacji emocji bywały wybuchowe dni i miałam pretensje do samej siebie, bo wpływało to także na dzieci. Gdy płakałam, to oni też czuli mój smutek i denerwowali się.
Pozytywne myśli i dobre uczucia są częścią nas, pomagają nam przezwyciężać lęki, przekraczać granice wytrzymałości i motywują do działań. Wzmacniając siebie, dajemy chorym osobom więcej siły do walki oraz nadzieję. Dla mnie chwilową odskocznią od codzienności jest czas spędzony na robótkach ręcznych. Od dzieciństwa uwielbiałam wyszywać obrazy haftem krzyżykowym i szydełkowanie.
Tak potrzebne teraz cechy rozwinęłam dzięki mojemu hobby. Przy chorobie moich synów najważniejsza jest cierpliwość i spokój duchowy. jeżeli wyczują choćby odrobinę złych emocji, to zaczynają denerwować się i z powodu płaczu potrafią wpaść w bezdech. Niedotlenienie w ich przypadku jest bardzo niebezpieczne. Moje zainteresowania rozwinęłam jednak w pełni, gdy chłopcy zaczęli jeździć busem do ośrodka rehabilitacyjno-edukacyjnego na zajęcia rewalidacyjno-wychowawcze w ramach obowiązku szkolnego. Dostałam od losu te kilka godzin więcej na porządki domowe, zakupy na obiad i załatwianie zaległych spraw. Ale to dalej jest codzienność i rutyna, przy których nie da się w pełni odpocząć psychicznie. Dopiero po wszystkich obowiązkach do powrotu dzieci pozostaje ta moja chwila.
Ten czas w zupełności mi wystarczy, aby wyciągnąć z koszyka druty i włóczkę, i prostym ściegiem francuskim (powtarzane rzędy prawe) dokończyć szalik dla starszego syna. Przy robótkach ręcznych odpływam w kreatywny świat splotów i oczek. Obserwuję z każdym dniem, jak rękodzieło rośnie na długość i wypełnia się barwą z włóczki. Zaczęłam odkrywać w sobie zainteresowania i talenty. Wykonuję przeróżne rzeczy – od maskotki na szydełku, części ubrań na drutach, poprzez filcowe ozdoby, biżuterię z koralików, aż do obrazów tworzonych haftem krzyżykowym. Spotykając się z dziewczynami w Klubie Kreatywnych Mam (w szkole raz w tygodniu, na parę godzin), nauczyłam się kolejnej techniki – decoupage. To jest ozdabianie przedmiotów dzięki serwetek i daje prześliczne efekty. Poczułam, iż moją pasją jest tworzenie rękodzieł i przez resztę życia chcę rozwijać się w tym kierunku.
Specjalnie dla synów amatorsko uczę się też grać na flecie prostym. Utwory nie zawsze wychodzą mi w płynnym brzmieniu, ale dzięki temu tworzę domową muzykoterapię. Widząc ich uśmiech, zapominam o bezsennych nocach, wylanych łzach i bólu. Dostaję nowej pozytywnej energii do działania i staram się przekazywać ją dalej w świat, by choć trochę pomóc.
Pewnego dnia hospicjum, pod którego opieką są moje dzieci, poprosiło mnie o wykonanie chociaż paru robótek na kiermasz charytatywny w Nowej Rudzie. Bez chwili wahania zgodziłam się, mimo własnych problemów i przygód. Często dzieci mi chorowały i wiadomo – stawiałam je na pierwszym miejscu. Moja wymarzona chwila nadchodziła dopiero wieczorem, gdy chłopcy, zmęczeni po całym dniu, zasypiali. Wtedy działałam. Czyniąc coś dobrego dla innych, często zapomina się o własnym zmęczeniu ciała. Liczę minuty, a czasem godziny mojej pracy, ale to nie jest ważne. Przekazując całe pudełko manualnie wykonanych robótek, odniosłam osobisty, wewnętrzny sukces.
Wspieranie pięknych inicjatyw tym, co sami kochamy i lubimy robić, to jak odpalenie silnika rakietowego, który napędza rodzinę do pokonywania własnych barier. Sztuka pod każdą postacią w połączeniu z pasją pomaga wyciągnąć z każdej osoby same najlepsze cechy. To terapia dla duszy człowieka, kształtująca nas przez całe życie. Poprzez sztukę otwieramy się i jest łatwiej zyskać opanowanie i spokój. Rozwijając się, nie wegetujemy, ale ŻYJEMY.
Z serca każdemu dobrze życzę.
Agnieszka Łabęcka