– Nie ma chyba w Polsce pielęgniarki, która nie spotkała się z agresją ze strony pacjenta – mówi naTemat.pl Jolanta Januszczak, pielęgniarka. Potwierdza to najnowszy – z lutego 2025 roku – raport Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Powstał na podstawie ankiet wśród członkiń (zdecydowana większość to kobiety, bo zawód położonej i pielęgniarki jest wciąż sfeminizowany) związku, do którego należy ich aż 80 tysięcy.
SOR, izba przyjęć, oddziały – agresja w szpitalu jest wszędzie
Prawie wszystkie ankietowane, bo aż 98 procent z nich, były świadkiem agresji w pracy, albo same jej doświadczyły (78 procent).
– Siniaki na rękach i nogach to norma. Zdarzają się nam też kopnięcia w brzuch, w klatkę piersiową. Miałam złamanie śródstopia – wylicza pielęgniarka Jolanta Januszczak.
W życiu zdecydowanej większości, bo aż dla 70 procent pielęgniarek i położnych, agresja to niemal codzienność. Tylko 30 procent kobiet potraktowało takie zdarzenie jako incydent.
– Jesteśmy na pierwszej linii frontu – mówi Jolanta Januszczak. – Zdarza się, iż na SOR czy izbę przyjęć przywożą pacjenta, rosłego mężczyznę, policjanci, czy zespół ratownictwa i zostawiają go pielęgniarce – opowiada. – Co ona ma zrobić, skoro jest na dyżurze jedyną z dwóch pielęgniarek, a ten mężczyzna jest agresywny? – pyta retorycznie.
Statystyki to potwierdzają: pielęgniarki i położne najbardziej narażone są na agresję na SOR-ach i izbach przyjęć, w ratownictwie medycznym.
Ale także na szpitalnych oddziałach, szczególnie psychiatrycznych, internistycznych i geriatrycznych.
– Agresji jest coraz więcej, szczególnie po pandemii. Uzależnienia stały się dużym problemem – to już nie tylko alkohol i ciężkie narkotyki. Coraz więcej osób sięga po "wspomagacze" zmieniające, zaburzające świadomość – mówi.
Uważa, iż w szpitalach powinno być więcej nie tylko pielęgniarek, ale i personelu pomocniczego.
Rodziny pacjentów też bywają agresywne wobec pielęgniarek
Sytuacja demograficzna w Polsce też nie sprzyja łagodzeniu obyczajów. – Społeczeństwo się starzeje. Więcej jest osób z zaburzeniami otępiennymi, chorobą Alzhimera i Parkinsona, które wymagają całodobowej opieki pielęgniarskiej. Takie osoby bywają agresywne nieświadomie – tłumaczy niektórych pacjentów Jolanta Januszczak.
Za to rodziny pacjentów potrafią świadomie atakować pielęgniarki – naruszać ich godność, próbować upokorzyć złośliwymi komentarzami albo po prostu wyładowywać się na nich swoje stresy.
– Ludzie są coraz bardziej sfrustrowani. Kolejkami do lekarzy, długimi terminami przyjęć do szpitali i na badania, problemami finansowymi, rodzinnymi, zawodowymi. Niby mamy prawo do bezpłatnego leczenia, konstytucja to gwarantuje. A napotykamy niekończące się kolejki i medyków, którzy nie są w stanie sprostać zapotrzebowaniu na swoje usługi – wylicza Jolanta Januszczak.
Jak pielęgniarki radzą sobie z agresją pacjentów?
– Staramy się przewidywać takie sytuacje i ich unikać – nie robić niczego, co mogłoby prowokować, ale nie zawsze się udaje. Jestem terapeutką środowiskową. Chodzę więc też do domów pacjentów i często nie wiem, czego po wejściu mogę się spodziewać – mówi Jolanta Januszczak.
Na wszelki wypadek idąc do pracy nie zakłada kolczyków. Wiele pielęgniarek unika biżuterii, by nie narazić się na dodatkowy uraz w kontakcie z pacjentem.
– Miałam naderwany opuszek ucha. Kilka razy zostałam pobita. Pierwszy raz zapamiętam do końca życia, ponieważ to było już w pierwszym miesiącu mojej pracy – mówi Jolanta Januszczak.
Pielęgniarki na emeryturze łatają grafik dyżurów
Przepisy mówią, iż na jedno łóżko w szpitalu ma przypadać "pół pielęgniarki". A jeżeli to oddział zabiegowy, to 0,7. Niestety, minimalne normy nie są przestrzegane.
– Za mała obsada dyżurów pielęgniarek i położnych to w Polsce norma – mówi Jolanta Januszczak. I opowiada, iż w szpitalu, w którym pracuje, są na oddziale trzy, cztery pielęgniarki na dyżurze, ale nie wszędzie tak jest.
– W wielu szpitalach to zaledwie 0,3 pielęgniarki na zgłoszone do NFZ-u łóżko. Zdarzają się takie oddziały, na których leży trzydziestu czy choćby pięćdziesięciu pacjentów, a dyżuruje tylko jedna pielęgniarka, która chodzi z jednego piętra na drugie, bo oddział jest dwupoziomowy – mówi Jolanta Januszczak.
I dodaje, iż żaden ewenement: – Tak jest w wielu oddziałach w polskich.
Średnia wieku pielęgniarek w Polsce to 55 lat, a wygląda na to, iż będzie rosła. Za pięć lat te kobiety mogą odejść na emeryturę. A na razie to właśnie emerytki ratują dyżury wypełniając luki grafikach.
– Zachęcamy młodzież, by wybierała ten zawód, jednak trudno jest nabyć kadrę patrząc na warunki naszej pracy – młode pokolenie oczekuje dobrych i bezpiecznych warunków pracy oraz godnych zarobków. Ponadto, utrzymania balansu między życiem osobistym i zawodowym – mówi Jolanta Januszczak.
Na to w szpitalach NFZ-owskich nie ma żadnych szans.
– I dlatego, można z pełnym przekonaniem powiedzieć, młode kadry "podbiera" nam sektor prywatny – mówi Jolanta Januszczak.
– My też chciałybyśmy mieć więcej czasu dla rodziny i przyjaciół, ale nie mamy. Pracujemy w kilku miejscach ratując poniekąd wydolność publicznego sektora usług zdrowotnych – tak robi połowa pielęgniarek w Polsce. Po dyżurze, zamiast odpocząć, jedziemy do kolejnej pracy. A przecież musimy być skupione, żeby nie popełnić błędu i nie narazić zdrowia pacjentów – dodaje.
Urlop dla poratowania zdrowia dla pielęgniarek
Praca, w której ktoś regularnie spotka się z agresją, nie pozostaje oczywiście bez wpływu na stan jego psychiki.
Połowa pielęgniarek i położnych odczuwa silny stres, albo lęk idąc do pracy, nie ma już motywacji do pracy i walczy z wypaleniem – odpowiedzi w ankietach dobitnie to pokazują.
czternaście pielęgniarek i położnych na sto cierpi na bezsenność. I to nie ze względu na pracę zmianową, bo na to przez lata pracy wypracowały już swoje sposoby. Głównie z powodu przewlekłego stresu.
A siedemnaście na sto ma też inne problemy ze zdrowiem, na tyle poważne, iż kwalifikują się one do wzięcia L4. Tylko, iż pielęgniarki raczej zwolnień nie biorą – to już ostateczność. Dopóki mogą, pracują "na oparach".
Jest coś, co mogłoby bardzo pomóc już dziś, nim zmieni się cały system ochrony zdrowia w Polsce, który sprawi, iż młode pokolenie będzie widziało się w zawodzie pielęgniarki, pielęgniarza i położnej.
– Chciałybyśmy mieć, tak jak nauczyciele i lekarze, roczny urlop dla poratowania zdrowia – mówi Jolanta Januszczak.
Mobbing w szpitalach jest, pomocy psychologicznej nie ma
Połowa pielęgniarek i położnych myśli o zmianie pracy, albo już to zrobiła. Właśnie z powodu agresji. Ale ponad połowa, która też jej doświadczyła, po takich zdarzeniach musi pracować w tym samym miejscu, jak gdyby nigdy nic.
– Większość (60 procent) nie dostała po takich zdarzeniach żadnej pomocy od nikogo. A zaledwie 2,5 procent pielęgniarek i położnych skorzystało z pomocy psychologa – mówi Dorota Ronek, wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
– Zjawisko agresji jest powszechne. I nie ma żadnych systemowych rozwiązań, żeby mu przeciwdziałać. – dodaje Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Choć głównym źródłem agresji wobec pielęgniarek i położnych są pacjenci (68 procent), lub ich rodziny (38 procent), to ponad połowa pielęgniarek i położnych doświadcza jej także ze strony współpracowników lub przełożonych.
– To wiele mówi o relacjach w szpitalach. Presja, przemęczanie, olbrzymi stres przenosimy w pracy na współpracowników. Mobbing jest coraz powszechniejszy – mówi Krystyna Ptok.
Wydawać by się mogło, iż w dzisiejszym świecie, gdy tyle się mówi o zdrowiu psychicznym i przeciwdziałaniu przemocy, w tym mobbingu, nie tylko w korporacjach, ale i w placówkach medycznych są na wypadek takich zdarzeń, procedury.
A jednak co czwarty szpital i przychodnie nie mają nic takiego – żadnych procedur na wypadek agresji. A jeżeli są, to zwykle martwe.
– Służą do pokazania w czasie kontroli – Dorota Ronek nie ma złudzeń. Mówi też, iż mobbing wynika też z tego, iż polski system ochrony zdrowia "wciąż walczy z zaszłościami, m.in. hierarchiczną strukturą".
Aż 70 procent z nich uważa, iż agresja w polskich szpitalach i przychodniach to problem systemowy.
Państwowe szpitale w Polsce klimatem nie przypominają bowiem tych z seriali medycznych na "Netflixie".
Niewiele też mają wspólnego z tym, co znamy z realnego świata, jeżeli pracujemy w korporacji, gdy dział HR, choćby pro forma, organizuje warsztaty relaksacji, podniesienia kompetencji miękkich, inkluzywnego zarządzania i ogłasza, iż w firmie działa już system do anonimowego zgłaszania mobbingu.
Dorota Ronek mówi, iż temat agresji w ochronie zdrowia jest poruszany adekwatnie tylko wtedy, gdy jakaś sytuacja trafi do mediów.
Tak, jak ta z ubiegłego roku z Wyszkowa, gdy przywieziony na SOR pijany pacjent zaatakował pielęgniarkę, a lekarzowi groził śmiercią. – Szpital zorganizował później szkolenia z samoobrony – wspomina Dorota Ronek.
A po śmierci ratownika w Siedlcach w styczniu tego roku, (pijany pacjent wezwał karetkę, a udzielającego mu ratownika dźgnął nożem), zaczęła się w Polsce dyskusja o tym, iż przecież ratownicy w godzinach pracy są de facto funkcjonariuszami publicznymi, więc za napad na nich powinny grozić takie kary, jak za atak na policjanta.
Ministerstwo Zdrowia zapewniło wtedy ratowników, iż dostaną kamizelki nożoodporne, a zespoły karetek będą trzyosobowe. I nagle, błyskawicznie, udało się wprowadzić stosowne zmiany w prawie, na które ekipy karetek czekały od lat.
Jolanta Januszczak dodaje: – My, pielęgniarki i położne, także jesteśmy w trakcie wykonywania swojej pracy funkcjonariuszkami publicznymi. Niestety, mało kto o tym pamięta.