Mankeeping to nie troska. To dyżur bez przerwy
Związek. Piękne słowo. Kojarzy się z partnerstwem, z byciem razem, z opieką – ale wzajemną. Tymczasem w praktyce coraz częściej wygląda to tak: on ma emocje, ja mam radzić sobie z nimi. On milczy – ja pytam, czy coś się stało. On się wycofuje – ja naciskam. On się zamyka w środku – ja mam do niego klucz.
I niby wszystko jest okej. On choćby mówi, iż jestem "cudowna, empatyczna, wyjątkowa". Tylko iż ja po kolejnym miesiącu takich zachwytów zaczynam czuć się jak... pielęgniarka emocjonalna. A przecież nie podpisywałam żadnej umowy o pracę.
Zakochałam się. A potem zaczęłam zarządzać jego stanem psychicznym
To nie stało się od razu. Na początku byłam zakochana. Wszystko było ekscytujące, głębokie i intensywne. Chciałam go słuchać, chciałam go rozumieć. I słuchałam. Codziennie. Przez godziny.
Ale z czasem zauważyłam, iż to nie rozmowa. To monolog. Monolog o nim. O tym, co przeżywał z byłą. O tym, co powiedziała mu matka. O tym, iż szef go nie docenia. O tym, iż czuje się nie dość męski, nie dość spełniony, nie dość widziany.
A ja? Ja nie miałam już gdzie wcisnąć siebie.
Mankeeping to niewidzialna robota. I to cholernie ciężka
To bycie ciągle gotową – żeby pomóc, podtrzymać, nie dopuścić do załamania. To czuwanie. Psychiczne czuwanie, którego nie widać, ale które czujesz całą sobą.
To robota 24 na dobę, bez urlopu. To robota, którą wykonujesz nawet, gdy jesteś chora, przytłoczona i w rozsypce. Bo przecież on miał ciężki dzień. On "nie radzi sobie z
emocjami". On "potrzebuje kogoś, kto go rozumie".
A kto rozumie mnie?
Wysiadam z tego pociągu. Mankeeping mnie wypalił
Nie wiem, kiedy dokładnie poczułam, iż mam dość. Może wtedy, gdy zamiast się cieszyć na wspólne wieczory, czułam ulgę, iż wyjeżdża.
Może wtedy, gdy zaczęłam pisać do przyjaciółki: "Zgadnij, co znowu się u niego wydarzyło?". A może wtedy, gdy po raz pierwszy pomyślałam: "Wolałabym być sama niż znów wysłuchiwać tego samego".
I wiesz co? On wcale nie musiał mnie bić, zdradzać i upokarzać. On po prostu nie widział, iż mnie nie ma. Była tylko funkcja. Funkcja pod tytułem: "Zrób coś, żeby mi było lepiej".
Nie jestem złą kobietą, bo chcę odpocząć
Nie jestem zimna, samolubna i wyrachowana. Ja też jestem człowiekiem. Mam granice. Mam emocje. Mam dni, kiedy nie jestem w stanie nikogo podnosić z emocjonalnego dołka, bo sama w nim siedzę po szyję.
I nie, nie jestem złą osobą, bo nie mam już siły być jego całym systemem podtrzymywania życia.
Nie chcę być jego terapeutką. Chcę być jego partnerką a to ogromna różnica. Partnerka to ktoś, kto wspiera, ale też może być wspierany. To ktoś, kto jest widziany. A nie ktoś, kto
pełni funkcję.
Dziś, kiedy z kimś się spotykam, już wiem, czego nie chcę. Nie chcę być znowu tą, która pyta: "Hej, co czujesz?". Nie chcę czytać między wersami, interpretować nastrojów, nosić na barkach całego systemu emocjonalnego drugiego dorosłego człowieka.
I może właśnie dlatego tak wiele kobiet dziś woli być same.