Trudno powiedzieć, czy to na skutek przemowy byłego już szefa MSWiA Marcina Kierwińskiego, którego artykulacyjne problemy usprawiedliwia oczywiście awaria głośników, czy też w efekcie biegu całkowicie trzeźwego posła Suwerennej Polski Dariusza Mateckiego po sejmowym dachu o trzeciej nad ranem, czy może po prostu z powodu zwykłego zdrowego rozsądku, ministerstwo zdrowia zaczęło pracować nad zakazem sprzedaży alkoholu. Niestety, tylko na stacjach benzynowych, ale od czegoś trzeba zacząć.
Fakt, iż na stacjach służących do obsługi pojazdów mechanicznych, których nie wolno prowadzić pod wpływem alkoholu, jest on tak powszechnie sprzedawany, można by uznać za pewien paradoks. Równie dobrze można sprzedawać pod stadionem kamienie z nadrukiem, iż nie należy ich używać do rzucania w kibiców przeciwnej drużyny. Oczywiście ufam w rozsądek zarówno kierowców, jak i kibiców. Niestety, jedni i drudzy codziennie mnie rozczarowują – każdego dnia policja zatrzymuje średnio aż 255 nietrzeźwych kierujących.
Nie tylko zresztą kierowcy, ale również sprawcy wielu innych przestępstw całkiem często bywają pijani. Alkohol, jak wiadomo, zaburza poczucie rzeczywistości. Stajemy się odważniejsi niż na trzeźwo, bardziej skłonni do podejmowania ryzyka, niestety często także bardziej agresywni.
Wbrew temu, co w ostatnich dniach próbuje nam po raz kolejny wmówić prawicowa propaganda i pisowscy spin doktorzy, to nie migranci z Azji i Afryki są zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa, tylko białoskórzy Słowianie pod wpływem. Przynajmniej dla mojego bezpieczeństwa, ale raczej nie tylko. Podobnie o straszeniu migrantami w kontekście przemocy seksualnej pisała Karolina Opolska.
To zaledwie dowody anegdotyczne, ale jako iż jestem rozpoznawalną, a jednocześnie nie przez wszystkich lubianą osobą, to już składają się one na całkiem pokaźną statystykę. W każdym razie nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek został zaatakowany lub zwyzywany przez człowieka o innym kolorze skóry niż biały i w innym języku niż polski. Niestety, agresorzy nie zawsze byli też trzeźwi.
Jakkolwiek nie mogę dowieść, iż zaopatrywali się w alkohol na stacjach benzynowych, to jednak nie mogę tego wykluczyć, zważywszy na to, jak często rzucano w moim kierunku bluzgami z przejeżdżających obok aut. Wojownicza husaria nigdy nie wysiada, żebym mógł poddać jej najlepszych synów badaniu alkomatem oraz dopytać o źródło spożytych trunków. Jakiekolwiek by ono jednak nie było, nie da się ukryć, iż w samej tylko Bydgoszczy mieliśmy jeszcze kilka lat temu więcej sklepów monopolowych niż w całej Norwegii. Dziś w Warszawie mamy ich więcej niż w całej Szwecji.
Spadek ilości punktów dystrybucji alkoholu sprzyja temu, żeby ludzi rzadziej go spożywali, podobnie jak ograniczenie czasu, w którym zakup jest możliwy. We wspomnianej Norwegii alkohole zawierające więcej niż 4,7 proc. mogą sprzedawać jedynie państwowe sklepy Vinmonopolet. Słabsze trunki można kupić też w supermarketach, ale w dni powszednie do godziny 20, a w soboty do 18. W niedziele uzupełnienie zapasów nie jest możliwe.
Czy to dlatego spożycie alkoholu w Norwegii jest o jedną trzecią na głowę mniejsze niż w Polsce? Oczywiście nie tylko, norweskie władze prowadzą też wiele innych polityk, mających zmniejszać spożycie substancji, których szkodliwość jest powszechnie znana.
W Polsce również staramy się to robić, jednak każda próba ograniczenia sprzedaży alkoholu spotyka się z reakcją strony „wolnościowej”. Zdaniem wielu konserwatystów i liberałów, zakaz sprzedaży wcale nie sprawi, iż nocą po ulicach będzie biegać mniej najebanych, agresywnych i szczających pokątnie ludzi. Na pewno też nie odciąży SOR-ów ani nie zmniejszy skutków nadmiernego spożycia przez mieszkańców. Bo kto to widział, żeby ludzie po alkoholu powodowali wypadki? To zwykłe
.
Zakaz miałby przyczynić się również do tego, iż stacje benzynowe zbankrutują. Podobno Izabela Leszczyna słyszała takie argumenty całkiem na serio, więc postanowiła poprosić ministerstwo finansów o sporządzenie stosownej analizy, jakby nie wystarczyła
. Ministerialna analiza wykazała to, co satyryk wiedział bez niej – iż sprzedaż alkoholu stanowi zaledwie 1 proc. wszystkich przychodów stacji. Dowiedzieliśmy się też, iż najczęściej jest on kupowany w nocy, między 23 a 1 rano.
Kto nigdy w nocy nie biegł na stację po następną kolejkę, niech pierwszy rzuci kamieniem. Kto nie żałował tego nazajutrz, może rzucić kolejny. Alkohol osłabia wolę, więc po pierwszym drinku łatwiej zdecydować się na kolejnego. Czasami by się chciało, żeby zabawa nigdy się nie kończyła, ale czasami też kończy się nie tak, jakby się chciało. Z pewnością lepiej dla naszego zdrowia byłoby skończyć ją wcześniej.
Przypominanie, iż nie ma bezpiecznego poziomu spożycia i w każdej dawce alkohol jest szkodliwy, jest pewnie dla wielu podobnie przekonujące jak to, iż 50 tys. ludzi rocznie umiera z powodu smogu. Warto jednak wiedzieć, czym się trujemy i jaki to ma na nas wpływ, bo z alkoholu teoretycznie łatwiej zrezygnować niż z wdychaniu smogu. Nie trzeba nosić maseczek, wystarczy nie pić. Albo przynajmniej ograniczyć spożycie tej przyjemnej trucizny.
Wnikliwie, przystępnie i wieloaspektowo pisze o tym David Nutt, autor wydanej właśnie przez nas książki Pić czy nie pić. Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie. Teoretycznie wszyscy wiemy, jak bardzo jest szkodliwy alkohol, ale czasem warto sobie to przypomnieć na konkretnych danych. Aż się odechciewa pić. Z taką intencją zresztą powstała ta książka – żebyśmy bardziej świadomie decydowali się na drinka albo go sobie odmawiali.
Autor, choć sam jest współwłaścicielem winiarni, twierdzi, iż gdyby taką substancję wymyślono dziś, nie zostałaby ona dopuszczona do legalnego obrotu. Tymczasem używamy jej już od dłuższego czasu, więc alkohol jest nie tylko legalnie dostępny, ale też powszechny. O ile w tej chwili całkowita delegalizacja prawdopodobnie nie ma sensu i nie jest możliwa, to może warto przynajmniej z większą przychylnością patrzeć na próby ograniczenia sprzedaży.
W mieście, w którym mieszkam, alkohol sprzedawany jest jedynie do godziny 23 i nie wydaje się, żeby przeszkadzało to komukolwiek poza osobami mającymi problem z nadmiernym spożyciem i uzależnieniem. Takim osobom pewnie tylko dobrze zrobi, jeżeli nie będą mogły go nabyć. Gdy zacząłem tu mieszkać, zdarzyło mi się raz czy dwa odbić od kasy w pewnym pozbawionym poczucia humoru markecie, bo zapomniałem, iż taki przepis obowiązuje. Nie jest to jakiś straszny problem i gwałtownie można przywyknąć.
Być może warto, żeby tak było w całej Polsce, a godziny sprzedaży jeszcze krótsze. Pamiętam, iż moim mieście któryś z radnych argumentował, iż normalni ludzi nie potrzebują kupować alkoholu w środku nocy. Wtedy mnie to rozbawiło, teraz myślę, iż ma to sens. Normalni ludzie są w stanie zaplanować zakupy, również alkoholu. Być może nie muszą go kupować po dwudziestej albo w niedzielę.
Osoby ze skłonnościami do uzależnień, czynnymi uzależnieniami albo problemami z kompulsywnym podejmowaniem decyzji również by skorzystały, gdyby tak szkodliwa używka nie była tak powszechnie dostępna. Może warto, żeby ludzie mieli mniej pokus? jeżeli nie chcecie tego zrobić dla siebie, zróbcie to dla osób zmagających się z nałogami. Wy sobie poradzicie, a przy okazji pomożecie innym. Gdzie wady?