"Wychowaliśmy się w surowych warunkach, ale wyszliśmy na ludzi". Te role w rodzinie nas pożerają

kobieta.gazeta.pl 6 godzin temu
- Role w rodzinie służą do utrzymania równowagi, ale to się zawsze dzieje kosztem pojedynczej osoby. Im bardziej dysfunkcyjny system, tym bardziej te role są sztywne i opresyjne. Tym bardziej ograniczają autonomię dziecka i jego własne potrzeby - tłumaczy Joanna Flis, psycholożka i psychoterapeutka, autorka książki "Gry rodzinne".
Klaudia Kolasa, gazeta.pl: Badania CBOS pokazują, iż szczęście rodzinne zajmuje pierwsze miejsce wśród najważniejszych wartości, jakimi Polacy kierują się w swoim codziennym życiu. Do tego od dziecka słyszymy, iż "rodzina jest najważniejsza" i iż zawsze "powinniśmy się kochać, bo jesteśmy rodziną". Jak to jest z tymi rodzinami, czy rzeczywiście zawsze i mimo wszystko powinniśmy wszyscy się kochać?
Joanna Flis, psycholożka, psychoterapeutka: Z pewnością nie. Dobrze by było, żeby rodziny tworzyły dla nas taką przestrzeń, w której między ludźmi mogą nawiązywać się więzi emocjonalne. W przypadku dzieci i rodziców jest to łatwiejsze. Wspiera na i burza hormonów, która się pojawia po narodzinach dziecka i ułatwia nawiązanie więzi emocjonalnej. Trudniej jest już z pozostałymi członkami rodziny. Biologia może wspierać miłość między rodzeństwem - ale bywa niewystarczająca. W przypadku dysfunkcyjnych domów bywa to nawiązanie więzi bardzo trudne. Zdrowa rodzina tworzy przestrzeń, w której między ludźmi mogą pojawić się emocjonalne więzi, o ile pisane i niepisane reguły rodzinne wspierają ten proces.


REKLAMA


Zobacz wideo ADHD u dorosłych. Psycholożka wymienia konkretne objawy: Wysyłanie maili bez załącznika, codzienne poszukiwania samochodu na parkingu


Ale nie zawsze tak się dzieje...
Czasem w rodzinie panują takie reguły, które utrudniają nawiązanie więzi.
To znaczy?
Są takie rodziny, w których pojawia się silny imperatyw rywalizacji między rodzeństwem. Te trudności pojawiają się też w rodzinach dysfunkcyjnych, w których jedno z rodziców jest uzależnione i pozostali członkowie są podporządkowaniu radzeniu sobie z dysfunkcją tej rodziny. Albo w rodzinach, w których są braki komunikacyjne i nie ma szans na to, by ludzie rozmawiali ze sobą na głębszym poziomie. Nie mówi się o smutku, nie mówi się o lęku ani o złości. Niektórzy mają silną potrzebę, by podtrzymywać też ten mit rodzinny: "Jesteśmy wspaniałą rodziną, która sobie ze wszystkim wspaniale radzi".
Myślę, iż każdy z nas zna osobę, która wypowiedziała padające w książce zdanie: "wychowaliśmy się w surowych warunkach, ale wyszliśmy na ludzi". Ja słyszałam je od osób ze starszych pokoleń. Najczęściej w kontekście tego, iż młodzi chodzą na psychoterapię i "wymyślają", a kiedyś wcale nie było lżej i nikomu nie przeszło to przez myśl ...
Poprzednie pokolenia mówiły też, iż jakoś tam się odżywiali i jakoś też tam żyli, iż w życiu nie przyszło im do głowy, żeby suplementować jakieś niedobory. Bo takich propozycji po prostu nie było. Trochę tak jak z pralką - pewnie jakaś moja praprababka by powiedziała, iż chodziła prać ubrania do strumienia i jakoś nikt brudny nie chodził.
Współczesność daje nam narzędzia, z których możemy korzystać, żeby lepiej funkcjonować, być zdrowszym i się rozwijać. Wiele osób z poprzednich pokoleń się tego boi i nie do końca to rozumie. Często pojmują psychoterapię jako narzędzie, które miałoby je rozliczyć z tego, czego nie potrafiły, w czym nie domagały - z błędów rodzicielskich.


2605813995Re_sky / Shutterstock


Które każdy popełnia.
Tak, to naturalne dla wszystkich rodzica. I oczywiście, czasem ludzie wychowują się w dysfunkcyjnych domach i mimo tego "wychodzą na ludzi". Mają zasoby osobowe, po drodze spotkali świetnych nauczycieli, sąsiadów, kogoś wspierającego i w dorosłym życiu są zdrowi, tworzą zdrowe rodziny. Z drugiej strony są też tacy, którzy wychodzą z domów zdrowych, wzorcowych, a w dorosłym życiu borykają się z zaburzeniami związanymi ze zdrowiem psychicznym albo z problemami w związku. Nie ma prostej reguły, która mówi, iż na pewno z domu dysfunkcyjnego wychodzi się bardzo poranionym i nie można sobie w dorosłym życiu poradzić, ale w takiej sytuacji jest większe prawdopodobieństwo, iż będzie nam trudniej.
Ja poniekąd rozumiem, dlaczego te starsze pokolenia tak panicznie się boją czegoś takiego jak psychoterapia. Spójrzmy na stare filmy o zdrowiu psychicznym, np. "Lot nad kukułczym gniazdem"... One zrobiły bardzo zły PR całemu oddziaływaniu wokół zdrowia psychicznego, przekonując nas, iż z pomocy psychiatry czy psychologa korzysta ktoś, kto już kompletnie sobie z życiem nie radzi, albo cierpi na jakieś głębokie zaburzenia psychiczne. W czasie terapii nie szukamy winnych. Szukamy po prostu pewnych mechanizmów, zdarzeń, doświadczeń, które w jakiś sposób się w nas zapisały. To jest ogromne pole do odkłamania.


W "Grach rodzinnych" wymieniasz role, do których odgrywania zmusza nas czasem system rodzinny.
W Polsce większość ludzi interesujących się psychoedukacją świetnie radzi sobie z rozpoznaniem tradycyjnych ról rodzin alkoholowych. Wiemy, kim jest bohater rodzinny, maskotka rodzinna, niewidzialne dziecko, wspomagacz czy ratownik, ale oczywiście ten repertuar jest troszkę szerszy. Mamy jeszcze dzieci, które są parentyfikowane, mamy kozłów ofiarnych. W zależności od tego, z jakim kłopotem boryka się system, dla dzieci wytwarzają się konkretne role. jeżeli jest to system niedojrzały emocjonalnie, np. z rodzicami niedojrzałymi emocjonalnie, to dzieci będą obsadzane w rolach nadmiernie dojrzałych. Dzielny, mały dorosły - każdy z nas chociaż jedno takie dziecko spotkał.


Ja w książce wymieniam jeszcze dużo innych ról, ale nie przywiązujmy się do nazewnictwa. Zamiast tego zaproponowałabym, żeby zastanowić się, jaką funkcję pełniliśmy w naszych rodzinach. I czy rzeczy, których od nas wymagano, były adekwatne do wieku i roli dziecka. A może mieliśmy w repertuarze zadania matki, opiekunki, realizowaliśmy zadania swojego ojca? To pomoże nam rozpoznać, w jakiej roli zostaliśmy osadzeni.
Czemu służą te role i dlaczego rodziny chcą nas w nich utrzymać?
System rodzinny będzie zawsze dążył do tego, żeby przetrwać. Taka jest jego natura. Ta natura nie zależy od naszej woli. On pełni określone funkcje: zabezpiecza dzieci, daje poczucie bezpieczeństwa, zabezpiecza warunki ekonomiczne wszystkich jego członków, dba o tożsamość rodzinną. I wyobraźmy sobie, iż pojawiają się jakieś kłopoty, np. pijący ojciec, który nie domaga w swojej roli. No bo jest w niej osadzonych bardzo dużo zadań: bezpieczeństwo ekonomiczne rodziny, pokazywanie wzorców zachowania, opieka nad dziećmi, proces wychowawczy, towarzyszenie swojej partnerce. jeżeli on nie realizuje swoich zadań, przejmuje je reszta rodziny. To tak jakby jeden pracownik poszedł na chorobowe – wtedy trzeba delegować zadania innym, bo ta "rodzinna firma" nie jest w stanie funkcjonować.
I w sytuacji, kiedy dziecko przejmuje zadania rodzica na chwilę, bo np. tata złamał nogę, więc dzieci chodzą z mamą na zakupy, żeby pomagać taszczyć torby, to jest okej. Ciężar pojawia się, gdy role rozdane zostają na stałe. Dzieci zaczynają realizować zadania taty, ale nie realizują swoich zadań rozwojowych. Ważniejsze jest dla nich wysłuchiwanie skarg mamy albo podejmowanie z nią wspólnych decyzji, niż zabawa z przyjaciółmi na podwórku. To odbiera im możliwość rozwoju i pojawia się frustracja. Więc role służą do utrzymania równowagi, ale to się zawsze dzieje kosztem pojedynczej osoby. Im bardziej dysfunkcyjny system, tym bardziej te role są sztywne i opresyjne. Tym bardziej ograniczają autonomię dziecka i jego własne potrzeby.


Role odgrywamy też w dorosłym życiu.
Tak. Taka współuzależniona partnerka, też nie ma dostępu do swojej autonomii. Zaczyna być nadopiekuńcza, nadmiernie kontrolująca, perfekcyjna, zawstydzona. Jest domową siłaczką, która dźwiga ciężar całej rodziny na swoich plecach. Ta kobieta przestaje widzieć swoje potrzeby.


Im większy problem ma system, tym bardziej te role nas pożerają. W pewnym momencie my już sami nie wiemy, kim jesteśmy. Czy ja jestem bohaterem rodzinnym, bo jestem takim dzieckiem i chcę nim być, czy odgrywam rolę, do której zaprosił mnie system rodzinny, żeby moi rodzice sobie jakoś radzili?
Często jest tak, iż gdy w rodzinie coś nie działa, obiecujemy sobie, iż "u nas na pewno będzie inaczej". A potem tak dobieramy się w pary, iż chcąc nie chcąc odtwarzamy znane schematy. Dlaczego tak się dzieje?
Łatwiej jest nam się porozumieć i dogadać z kimś, kto jest kompatybilny z naszą rolą. Osoba, która działa w podobnej roli, jest kimś, kto nas lepiej rozumie. Reaguje w określony sposób na to, co robimy. To ktoś, kto ma wyuczony sposób postępowania, podobny do nas. To są wzajemnie napędzające się mechanizmy. Później pojawia się problem, bo schematy się nie tylko zapętlają, ale też podtrzymują i to nas wyniszcza.
Możemy się dobierać w taki sposób, iż nam się wydaje, iż do siebie pasujemy. Myślimy, iż trafiliśmy na tzw. drugą połowę jabłka, a okazuje się, iż po prostu trafiliśmy na osobę, która wychowywała się w podobnym klimacie rodzinnym. Często jak ludzie wywodzą się z podobnego klimatu rodzinnego, to nie są zaskoczeni cudzym zachowaniem. U mnie też mama też reagowała histeryczną zazdrością na zachowanie ojca, więc wydaje mi się, iż to jest zupełnie naturalne. choćby mogę myśleć, iż to jest o miłości i o więzi.


2235087321Dikushin Dmitry / Shutterstock


Kiedy czytałam "Gry rodzinne", przypomniałam sobie historię znajomej. Typ rodzinnej bohaterki, zawsze podawana jako przykład. A w dorosłym życiu postanowiła wyprowadzić się tysiące kilometrów od rodziny i ograniczyć kontakt. Czy da się wyjść z roli, którą przypisuje nam rodzina w mniej drastyczny sposób?
jeżeli zauważymy, iż rola, w której jesteśmy, nam szkodzi. Przykładowo gdy ktoś, kto jest w roli ratownika, poczuje, iż przy tym wspomaganiu wszystkich dookoła, kompletnie nie opiekuje się sobą, powinien podjąć trud odkrycia siebie.
Odłożenia roli na bok jest bardzo trudne, bo system chroni się przed tym naszym odrzuceniem ról. Wywołuje poczucie winy, zachęca nas do tego, żebyśmy w tej roli pozostali. Szczególnie rodzice tracą na tym, iż my porzucamy pewną rolę. Ale my też mamy z roli określone nagrody.
Jesteśmy wyuczeni na przestrzeni całego życia, iż w roli bohatera jesteśmy zmęczeni, ale mamy podziw i poklask, dużo gratyfikujących zwrotów. Kiedy się porzuca rolę bohatera, to w pewnym momencie w życiu może się zrobić duża pustka. Tak samo z rolą ratownika. Taka ratowniczka może być zmęczona swoją nadmiarową empatią, którą reaguje na potrzeby innych ludzi, ale kiedy przestaje używać tej empatii i wspierać innych, orientuje się, iż sama bardzo potrzebuje wsparcia i iż nie ma wokół niej ludzi, którzy są od niej zależni i dziękują jej za pomoc. Przestaje czuć się kimś wyjątkowym, silnym czy sprawczym. Nie odwraca uwagi od tego, co jej się przytrafia.
No więc to jest trudne, ale nie jest niemożliwe. Cechy syndromu DDA czy DDD, czyli to, co jest pokłosiem tych ról w dorosłym życiu, to nie jest zaburzenie osobowości, to jest raczej taka maska, którą my w dzieciństwie przywdziewamy, a pod nią często jest dużo niedojrzałego potencjału, który możemy rozwinąć. Tylko iż najczęściej ściągamy maskę i rozwinięcie tych nowych zachowań, zasobów, możliwości, wymaga trochę pracy i cierpliwości.


Zwracasz uwagę na to, iż nie każda zmiana jest dobra. Jakie zmiany w procesie terapeutycznym bywają destrukcyjne?
Czasami tak bywa, iż ludziom rzeczywiście wydaje się, iż wprowadzili jakąś zmianę w systemie rodzinnym, iż zaopiekowali się jakimś problemem, ale to tylko pozory. Na przykład do gabinetu przychodzą rodzice z dzieckiem nadużywającym telefonu. Wydaje im się, iż wprowadzili zmianę, bo ograniczyli dziecku kontakt z telefonem, ale w to miejsce nie dali żadnej alternatywnej propozycji. Problem podstawowy nie został rozwiązany, bo w takich rodzinach często problemem podstawowym jest to, iż brakuje komunikacji między dzieckiem a rodzicami. Że ta rodzina nie potrafi spędzać wspólnie czasu, nie potrafi wspólnie sięgać po radość, iż dzieci nie mają swobody, więc szukają jej w przestrzeni cyfrowej, gdzie rodzice nie kontrolują tego, co one robią.
Wydaje nam się, iż ta zmiana została wprowadzona, ale ta zmiana tak naprawdę jest pozorna. Po prostu ograniczono skutki. To tak jak poradzenie sobie z gorączką w przypadku zakażenia bakteryjnego albo wirusowego. Podajemy ibuprofen czy paracetamol, gorączki nie ma, ale to jest bardzo pozorna zmiana, bo problem podstawowy nie jest rozwiązany, to ciało dalej toczy bakteria albo jakiś wirus.
Czasem rodzice wprowadzają zmianę, w którą tak naprawdę nie wierzą, czyli wymuszona jest postawa – my musimy coś zmienić, my musimy zacząć spędzać ze sobą czas, ale nikt w tej rodzinie nie wierzy, iż to może być fajny i dobry czas. Podejście pojedynczych osób w tej rodzinie jest kontrproduktywne, ono sprawia, iż ci ludzie przesiadują razem dwie godziny po południu w sobotę, bo sobie tak obiecali, ale jak na szpilkach czekają, aż każdy rozejdzie się do swojego pokoju i znowu weźmie do ręki tablet, żeby coś fajnego porobić.
Czasem jest to zmiana wymuszona albo jest wymuszona przez specjalistę, który mówi - tak dalej być nie może, państwa dziecko choruje na zespół stresu elektronicznego, trzeba zrobić detoks cyfrowy. Wymuszamy zmiany w rodzinie, ale nikt w to nie wierzy i nikt się w to nie angażuje, nie ma szansy powodzenia.


I jeszcze jest zmiana chaotyczna i impulsywna, czyli taka zmiana, kiedy pojawia się brak planu. Dziś decydujemy się odłożyć telefon, jutro zmieniamy zdanie. Taka zmiana będzie wprowadzała chaos i jakiś rodzaj dezorganizacji. Nie pomoże to, iż mówimy, teraz idziemy na rower albo pogramy w szachy, bo często jest tak, iż nikt w tej rodzinie nie lubi grać w szachy. Na tym rowerze są w stanie wytrzymać, ale i tak ze sobą nie rozmawiają. Są pozorne, wymuszone zmiany, które wyglądają jak terapia, ale ślizgają się po problemie.
Co w takim razie możemy zrobić, gdy widzimy, iż ten system rodzinny się rozpada?
o ile mówimy o sytuacji, iż rodzina się rozpada albo traci swoją odporność i nie radzi sobie z podstawowymi wyzwaniami. Wszystkie problemy w tej rodzinie urastają do rangi dramatu i kryzysu. Rodzina przestaje być źródłem bezpieczeństwa, wzajemności, poczucia tożsamości, to zaczęłabym od specjalisty z zewnątrz, który na ten problem zerknie.
Zachęcałabym, żeby skorzystać ze wsparcia terapeuty systemowego. Natura systemów rodzinnych jest dość skomplikowana. Najważniejsza jest tutaj diagnoza - źle postawiona diagnoza będzie implikowała po drodze same kłopoty. To tak, jakbyśmy źle postawili sobie diagnozę ze zdrowiem fizycznym, to po prostu nie zadziała.
W przypadku systemu rodzinnego, kiedy mamy do czynienia z kilkoma osobami, ich perspektywami, różnymi uwarunkowaniami, ale jeszcze mechanizmami w samym systemie rodzinnym, jest mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek z wewnątrz systemu mógł sensownie postawić diagnozę, co nie gra. dla wszystkich członka rodziny będzie to coś innego, bo to będzie jego własna perspektywa.


o ile widzimy, iż w kółko kłócimy się o to samo, problemy się powtarzają i są cyrkularne, warto chociaż na poziomie identyfikacji podstawowego mechanizmu skorzystać ze wsparcia specjalisty. Te dwie-trzy sesje diagnostyczne jeszcze nie zmieniają rzeczywistości rodzinnej, ale przynajmniej skierują wzrok poszczególnych członków rodziny w tę samą stronę.
Idź do oryginalnego materiału