Komentarz Roberta Mołdacha, prezesa Instytutu Zdrowia i Demokracji oraz członka Rady Ekspertów przy Rzeczniku Praw Pacjenta:
Trzeba znaleźć takie środki, które pozwolą go osiągnąć. Jest jedna opisana droga, sprawdzona w praktyce, by nie powiedzieć – spisana krwią osób poszkodowanych, służąca zapewnieniu wysokiej jakości działania i bezpieczeństwa danego podmiotu gospodarczego – droga zmian. Zmian można dokonywać, mając świadomość popełnianych błędów. Ale żeby się na nich uczyć, trzeba zgromadzić o nich kompletną wiedzę. W firmach wiedza jest gromadzona w rejestrach zdarzeń. jeżeli rejestr zdarzeń ma być efektywny, nie można stawiać blokad powstrzymujących napływ informacji.
Posłużmy się przykładem zaczerpniętym z przepisów unijnych dotyczących lotnictwa cywilnego, mówiących o ochronie źródeł informacji zgłoszonych do rejestru zdarzeń. Mówią one: „Jeżeli na mocy prawa krajowego wszczęto jakiekolwiek postępowanie dyscyplinarne lub administracyjne, informacji zawartych w zgłoszeniach zdarzeń nie wykorzystuje się przeciwko zgłaszającemu lub osobom wymienionym w zgłoszeniach zdarzeń”. Ale w dalszym ciągu dokumentu jest mowa o możliwości wprowadzenia przepisów jeszcze dalej idących: „Państwa członkowskie mogą utrzymać lub przyjąć środki w celu zwiększenia ochrony zgłaszających lub osób wymienionych w zgłoszeniach zdarzeń. Państwa członkowskie mogą w szczególności rozszerzyć tę ochronę na postępowania cywilne lub karne”.
Możliwość zwolnienia z odpowiedzialności nie tylko karnej, ale i cywilnej na rzecz poprawy efektywności rejestru jest więc rozwiązaniem opisanym w źródłach prawa dotyczących lotnictwa. W medycynie moim zdaniem powinno być powiedziane kategorycznie: ochronę nie tylko można, ale trzeba rozszerzyć na postępowania cywilne i karne. Niewykorzystywanie w postępowaniach informacji z rejestru byłoby krokiem nieznanym choćby w duńskim systemie ochrony bezpieczeństwa pacjenta, na którym środowisko medyczne chce się wzorować, a który jest i tak znacznie dalej idący niż proponowana przez rząd ustawa. Tyle iż duński rejestr zdarzeń medycznych od dawna działa skutecznie i z korzyścią dla pacjentów. Sytuacja Duńczyków jest z naszą nieporównywalna. My musimy zastosować środki, które zmienią status quo. Nie możemy sobie pozwolić na dekady umiarkowanych działań z nadzieją, iż przy ograniczonej ochronie źródeł informacji rejestr będzie skuteczny. W mojej ocenie nie będzie. Musimy go przede wszystkim uruchomić na 100 proc. I kiedy zacznie do niego spływać pełna wiedza o zdarzeniach medycznych, wtedy ewentualnie zastanawiać się, czy modyfikować przyjęte reguły.
Odrębną kwestią od, nazwijmy to, bezpieczeństwa rejestru jest bezpieczeństwo lekarza. Pomijam przypadki intencjonalnego działania na szkodę pacjenta albo (znowu odwołam się do przykładu z prawa lotniczego) „wyraźnego i poważnego zlekceważenia oczywistego ryzyka i poważnego zaniedbania zawodowego obowiązku zachowania staranności bezsprzecznie wymaganej w danych okolicznościach, powodującego możliwą do przewidzenia szkodę”. Otóż, jeżeli lekarz ratujący zdrowie lub życie z założenia pracuje w trudnych, stresujących, a często choćby niezgodnych z dobrą praktyką warunkach, należy mu zapewnić komfort pracy, by wykonywał ją najlepiej, jak to możliwe w określonej sytuacji. Stosowanie postępowań karnych lub cywilnych opartych na poszukiwaniu winy ex post jest gwałtem na racjonalnym myśleniu o zdarzeniach medycznych. W psychologii nazywa się to błędem atrybucji. A potocznie – każdy jest mądry po szkodzie.
W ostatecznym rozrachunku musimy odpowiedzieć, co jest dla nas większą wartością. jeżeli mam wybierać pomiędzy ukaraniem pojedynczego lekarza a uratowaniem tysięcy ludzkich żyć, wybieram życie.
Tekst opublikowano w Miesięczniku Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie „Puls” 3/2023.
.