Wstrząsające wyznanie rodziców narkomanki. „Marzymy o więzieniu dla swojej córki”

news.5v.pl 4 godzin temu

Magdalena Rigamonti: W Polsce, jeżeli rodzice narkomana są w miarę normalni i zarabiają więcej niż dajmy na to średnia krajowa, to są traktowani gorzej niż przestępcy — tak pan napisał do mnie kilka tygodni temu.

Paweł: Napisałem, bo w naszym kraju nie da się zmusić narkomana do leczenia, ale da się zmusić rodziców dorosłego, nieubezwłasnowolnionego ćpuna do płacenia za niego 5 tys. zł miesięcznie.

Pan jest ojcem narkomanki.

Paweł: Moja żona i ja jesteśmy rodzicami narkomanki. Nasza córka ma teraz prawie 28 lat. Ćpa od 13. roku życia. Teraz opieka społeczna zapewnia jej możliwość ćpania w godnych warunkach i w zasadzie finansuje zakup narkotyków. Jak się okazuje, za to muszą zapłacić rodzice, czyli my.

Kiedy się ostatnio widzieliście się państwo z córką?

Agnieszka: Dawno, dwa lata temu.

Zaczęła ćpać w podstawówce?

Paweł: Wtedy podstawówka trwała sześć lat, potem było gimnazjum. Kiedy zaczęła się uczyć w gimnazjum, zorientowaliśmy się, iż coś jest nie tak, iż dzieciaki próbują dragów. To była prywatna szkoła na Śląsku.

Szybko ją stamtąd zabraliśmy, a choćby przeprowadziliśmy się w inne miejsce, żeby ją chronić, żeby nie miała kontaktu z tymi ludźmi, którzy albo dealowali, albo ćpali.

Niestety, nie byliśmy patologiczną rodziną

Czuliście, iż mogą jej imponować?

Paweł: Bardzo. Kiedy tylko zapaliła nam się czerwona lampka, to od razu zareagowaliśmy. Parę lat później jeden z lekarzy psychiatrów powiedział nam, iż dzieciakom z patologicznych domów łatwiej jest wyjść z narkomanii, bo kiedy są na odwykach, to widzą, iż świat może być lepszy, poukładany, może być przyjaźń, miłość.

Niestety, nie byliśmy patologiczną rodziną. U nas była przyjaźń, miłość, dostatek i patologia to było coś, czym się nasze dziecko zafascynowało. Myślę, iż nasza córka w pewnym sensie wybrała taką drogę i wiemy od terapeutów, iż dla takiej osoby są nikłe szanse ratunku, bo ona to wszystko robi z własnego wyboru…

Agnieszka: Wielokrotnie nam o tym mówiła.

Paweł: Jeszcze wtedy, kiedy mieliśmy z nią kontakt.

Zmieniliście szkołę, miejsce zamieszkania.

Agnieszka: I oczywiście problem nie zniknął. Zaczęła się przygoda z lekami, z syropami na kaszel, z jakimiś innymi środkami, które brała w dużych ilościach po to, żeby się odurzyć. Zauważyłam, iż parzy sobie bardzo mocną czarną herbatę.

W szkole nauczyciele wiedzieli?

Paweł: Dowiedzieli się od nas.

Agnieszka: Wtedy też zaczęliśmy korzystać z pomocy psychologów.

Paweł: Mieliśmy duże wsparcie ze strony szkoły. Dyrektorka szkoły była z nami w stałym kontakcie. Kiedy tylko córka nie pojawiła się w szkole, od razu telefon, iż córki nie ma.

I co, od razu poszukiwania?

Agnieszka: Oczywiście. Rzucaliśmy wszystko i jazda. Wtedy jeszcze nie było na świecie naszych młodszych dzieci. Jeździliśmy, wypatrywaliśmy, dzwoniliśmy do jej koleżanek, rodziców koleżanek.

Paweł: Braliśmy do auta, odwoziliśmy do domu. Ale, co z tego. To była walka z wiatrakami. Łapała ją policja, jechaliśmy, tłumaczyliśmy.

Prywatne archiwum

Paweł i Agnieszka z córką

Łapała za posiadanie narkotyków czy za kradzieże?

Paweł: Za posiadanie, za handlowanie, za drobne kradzieże. Na początku była marihuana, potem mefedron, potem wszystko, jak leci. Brała to, co się akurat nawinęło. Były też dopalacze. Mieszkaliśmy niedaleko Cieszyna. Wiemy, iż przechodziła na czeską stronę i tam się zaopatrywała. Pojawiły się zarzuty, wyroki.

Agnieszka: To już była dla nas czarna rozpacz. Nie wiedzieliśmy, iż to dopiero przygrywka.

Paweł: Pani wie, iż ćpuny są zwykle bardzo inteligentne, cwane, potrafią świetnie manipulować. Nasza córka tak działała, iż praktycznie nie spotykały ją żadne konsekwencje. Sąd ją skazał na prace społeczne i… nic się nie wydarzyło. adekwatnie była bezkarna. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z policją o tym, iż jej akta są bardzo opasłe. To były całe tomiszcza.

Agnieszka: Śmiała nam się w twarz, kiedy mówiliśmy, iż w końcu pójdzie do więzienia, iż się to tragicznie dla niej skończy.

W Polsce jest tak, iż siłą nie zawlecze się dzieciaka na odwyk

Możecie państwo określić moment, kiedy całkowicie wymknęła się wam spod kontroli? Pytam o to, bo sama jestem matką dwóch nastolatek i wiem, iż jeszcze jest w nich dziecięctwo, potrzeba bliskości z rodzicami.

Agnieszka: Wie pani, jestem dość młodą matką, urodziłam córkę jeszcze na studiach. Byłyśmy blisko, spędzałyśmy razem dużo czasu, regularnie, wspólnie uprawiałyśmy jazdę konną. Dwa razy w tygodniu spędzałyśmy parę godzin na koniach.

W pewnym momencie zobaczyłam, iż przestaje ją to interesować, iż nie chce, choć wcześniej bardzo jej się podobało. Lubiła konie, lubiła być ze mną. Kiedy któregoś dnia zauważyłam, iż wsiada na konia z takimi zamglonymi oczami, to zaczęłam się bać, iż spadnie, coś sobie zrobi, połamie nogi, kręgosłup.

Paweł: Pamiętam, iż kiedy zorientowaliśmy się, iż ćpa i zaczęliśmy z nią o tym rozmawiać, mówiła, iż to my mamy jakiś problem, a nie ona.

Agnieszka: Zawsze odwracała kota ogonem. Mówiła, iż niczego nie zażywa, iż jest czysta. Myślę, iż utraciliśmy nad nią kontrolę, tuż przed tym, kiedy trafiła do ośrodka w Jeżówce. Już wiedziała, iż my wiemy, iż jest uzależniona. Zdawała sobie sprawę, iż granie niewinności nie pomoże, iż już nie może mydlić nam oczu. Wtedy zaczęła być agresywna, mówiła do nas straszne rzeczy. Była całkowicie rozkojarzona, oczy rozszerzone, jakiś szał w tych oczach. Dalej co prawda zapewniała, iż wszystko w porządku, iż nie jest jej potrzebne żadne leczenie.

Paweł: W Polsce jest tak, iż siłą nie zawlecze się dzieciaka na odwyk. Musi być wyrażona wola i zgoda osoby uzależnionej.

Agnieszka: To jest reguła, jeżeli chodzi o leczenie narkomanii. Uzależniony musi zadeklarować, iż chce się wyleczyć, chce z tego wyjść.

I co, deklarowała?

Agnieszka: Raczej pod naszą presją. Prosiliśmy, tłumaczyliśmy.

Paweł: Agnieszka, błagaliśmy! Płakaliśmy. Szukaliśmy rozwiązania, żeby tylko uratować nasze dziecko.

Agnieszka: Więc ona choćby deklarowała, iż tak, iż pójdzie, iż chce, iż będzie się leczyć. Szła do takiego ośrodka i wytrzymywała w nim ze dwa dni. Po czym uciekała. A my dostawaliśmy informację: córka samowolnie opuściła ośrodek.

Córka wylądowała na ulicy, pomieszkiwała w jakichś melinach

Płaciliście za te ośrodki?

W tym pierwszym niewielkie pieniądze, bo ośrodek był prowadzony przez katolicką fundację. Córka miała chyba wtedy 14 lat. Potem w żadnym z ośrodków nie była w stanie wytrzymać dłużej niż kilka dni. Zawsze mieliśmy telefon, iż się oddaliła.

Wracała do was, do domu?

Paweł: A skąd. Lądowała na ulicy. I zero kontaktu z nami.

Próbowaliście jej szukać?

Paweł: Tak. Zawsze zgłoszenie na policję o zaginięciu, o braku kontaktu. Do tego nasze prywatne poszukiwania. Już wtedy wiedzieliśmy, iż nie tylko ćpa i dealuje, ale jeszcze się prostytuuje. To się nazywa, iż radziła sobie sama.

Agnieszka: Poznawała jakiś przygodnych ludzi, pomieszkiwała w jakichś melinach.

Zjawiała się w domu?

Paweł: Tak.

Agnieszka: Przecież swoje dziecko się kocha. choćby jak jest zaćpane, zarzygane. Chce się mu pomóc, nakarmić, uratować. Wtedy tak jeszcze myślałam. Zjawiała się, a potem się okazywało, iż zniknęły jakieś moje pierścionki, zegarek, torebki, starsze modele telefonów, z których nie korzystaliśmy, inne drobiazgi. Okradała nas i sprzedawała to za grosze.

W Polsce prawo pozwala na to, żeby zamknąć uzależnione dziecko w ośrodku?

Paweł: Pozwala, ale trzeba mieć wyrok sądu. Bez wyroku wygląda to tak, iż dziecko najpierw się musi zgodzić na zamknięcie w ośrodku. Jednak jak z niego ucieknie, to nikt nic z tym nie robi. W zasadzie rodzice mają związane ręce. Nie mogą zmusić do leczenia.

Wtedy na południu Polski był jeden ośrodek przyjmujący dzieci, którym sąd nakazał umieszczenie w zamkniętym miejscu leczenia uzależnień. To była Jeżówka. Mówię: była, bo ten ośrodek został po jakimś czasie zamknięty. Okoliczni mieszkańcy się buntowali, nie chcieli mieć narkomanów obok siebie.

Agnieszka: To i tak nie było przymusowe leczenie, bo w Polsce nie ma przymusowego leczenia narkomanów, choćby tych nieletnich. Sąd w takich sytuacjach, jak nasza, korzystał z ustawy o pieczy zastępczej. Zawnioskowaliśmy o taką pieczę zastępczą w ośrodku odwykowym.

Paweł: Aga, pamiętasz, jak się sędziowie dziwili? Przecież my się wtedy zderzyliśmy ze ścianą. W sądzie na początku nas przekonywano, iż chcemy kreować prawo, iż to, o co wnioskujemy, jest niemożliwe do zrealizowania.

Rozumiem, iż wnioskowaliście o to, by sąd ograniczył waszą władzę rodzicielską?

Paweł: Tak, i o to, żeby przekazać dziecko pod opiekę ośrodka, który miał pełnić funkcję pieczy zastępczej.

Trochę jak dom dziecka?

Paweł: Tak, trzeba było w pewnym sensie wykorzystać luki w prawie po to, żeby pomagać takim dzieciakom, jak nasza córka. I myśmy w tym widzieli ogromną szansę.

Agnieszka: Pojechaliśmy do tej Jeżówki. I rzeczywiście, terapeuci uzależnień, rodzinna atmosfera, niezbyt dużo uzależnionych. Zaczęliśmy mieć wielką nadzieję, iż się uda, iż uratują nam naszą dziewczynkę… Sąd się przychylił do naszego wniosku, ograniczył nasze prawa rodzicielskie. Zawieźliśmy tam córkę i ruszyła machina prawna, kto ma płacić za jej pobyt.

Paweł: My sobie nie zdawaliśmy sprawy, iż to są takie koszty.

Jakie?

Paweł: Z reguły takie ośrodki finansują samorządy w postaci miejskiego albo gminnego ośrodka pomocy społecznej na podstawie ustawy o pieczy zastępczej. Natomiast gwałtownie dostaliśmy pismo, iż to my powinniśmy płacić za pobyt córki. I to sześć tysięcy złotych miesięcznie. Proszę pamiętać, iż to było ponad 10 lat temu, kiedy nikt z nas choćby tyle nie zarabiał.

Prywatne archiwum

Agnieszka z córką

Zapłaciliśmy 60 tys. zł za ośrodek, w którym naszej córki nie było

Na jakiej podstawie prawnej byliście zobowiązani do płacenia za pobyt?

Paweł: W ustawie o pieczy jest kryterium dochodowe. I urzędnicy w zasadzie mają dowolność interpretacji. Sprawdzono nasze zarobki, ale już nie wzięto pod uwagę, iż spłacany kredyt, a nasza działalność gospodarcza, którą wtedy prowadziliśmy, przynosi straty, i iż tak naprawdę, kiedy zapłacimy sześć tysięcy miesięcznie za pobyt dziecka w państwowym ośrodku, to nie będziemy mieli na jedzenie i opłaty. I to wszystko udokumentowaliśmy. Jedna z urzędniczek powiedziała nam wprost, iż instytucja opieki społecznej nie jest dla takich ludzi, jak my.

Agnieszka: Nie jest, bo nie jesteśmy patologią. Pracujemy, płacimy podatki, nie pijemy, nie palimy, mamy prywatne mieszkanie. Gdybyśmy żyli na socjalu, to by się nam pomoc należała.

Paweł: Aga, my musieliśmy płacić za tę Jeżówkę, kiedy tam już córki nie było.

Agnieszka: Ona po niecałych dwóch tygodniach stamtąd zwiała.

Paweł: Sąd zasądza pobyt w ośrodku i trzeba płacić. Musieliśmy płacić za to, iż jej tam nie było. Dotarliśmy do wyroków w podobnych sprawach, bo okazało się, iż wcale nie jesteśmy odosobnieni… I jedne mówiły, iż płacić należy, a drugie, iż nie. Wszystkie ogłoszone w Polsce, w jednym systemie prawnym, przez polskich sędziów! Okazało się, iż często w takich sprawach sąd bierze pod uwagę decyzję urzędnika.

Agnieszka: I urzędnik zdecydował, iż my akurat mamy płacić za pobyt córki, kiedy jej już tam nie było. Odwoływaliśmy i sąd potem uznał, iż MOPS niewłaściwie nas obciążył. Potem pojawiło się orzecznictwo określające, co to znaczy pobyt. I okazało się, iż skoro córka samodzielnie się oddaliła z ośrodka, to dalej pozostaje w pieczy zastępczej, w związku z tym w ośrodku trzymane jest dla niej miejsce, za które my powinniśmy płacić. Poinformowano nas o tym chyba po czterech latach, bo tak gwałtownie działały sądy…

Paweł: I jeszcze, iż o ile dziecko jest u rodziców, to wtedy ta opłata się nie nalicza, a o ile jest na ulicy, to trzeba płacić.

A ona była na ulicy?

Paweł: Była w różnych miejscach. Na ulicy też. I na nic zdały się pisma do sądu, iż ta interpretacja zmieniła się wiele lat po tym, kiedy nasze dziecko było w ośrodku, iż prawo nie może działać wstecz. Sędziowie uznali, iż to nie jest działanie prawa wstecz, tylko doprecyzowanie przepisu, który nie był jednoznaczny.

Zapłaciliście?

Agnieszka: Tak. Zapłaciliśmy 60 tys. zł za ośrodek, w którym naszej córki nie było.

Paweł: Nie pomogło choćby to, iż sąd nam cofnął wyrok ograniczenia praw rodzicielskich. Dzięki temu automatycznie powinniśmy być zwolnieni z opłat, bo przestała obowiązywać piecza zastępcza. Natomiast pani sędzi się nie spieszyło i czekaliśmy na sprawę kilka miesięcy. Potem od niej usłyszeliśmy: uważam, iż państwo nie powinni płacić i dlatego mi się nie spieszyło…

Agnieszka: To było jakieś szaleństwo. My jak u Kafki, w zagmatwaniu. Dostaliśmy pełnię praw rodzicielskich i ośrodek w Jeżowce nie miał już możliwości wystawiania faktur do MOPS-u, a MOPS nam. Ale za wcześniejsze 10 miesięcy musieliśmy zapłacić i nikt nam tego nie oddał.

Córka wiedziała o tej sytuacji?

Agnieszka: Wiedziała, ale nic do niej nie docierało. Była głównie na ulicy. W Bytomiu, w Cieszynie, w innych miastach. Z różnych miejsc Polski od czasu do czasu ktoś dzwonił z policji. A to, iż ją znaleźli nieprzytomną, a to, iż dealowała, a to, iż coś ukradła, a to, iż trafiła do szpitala psychiatrycznego i mamy po nią przyjechać i ją odebrać. Pamiętam, jak jechałeś po nią gdzieś nad morze do szpitala.

Paweł: Policjant zadzwonił w ciągu dnia i oczekiwał, iż za chwilę pojawię się po odbiór. Nie rozumiał, iż mam do przejechania 700 km. Powiedziałem, iż dziś to niemożliwe, nie dojadę. A on, iż w związku z tym zwraca się do sądu o ustanowienie przejściowej pieczy zastępczej. Tak zrobił, my to zaraz oprotestowaliśmy i sąd zmienił wyrok. Trwało to kilka dni i za te kilka dni pieczy musieliśmy zapłacić. Wcześniej trzeba było jechać do tego sądu na północy Polski, żeby złożyć wnioski. Nie było innej możliwości jak tylko osobiście.

Agnieszka: Wtedy miała chyba 16 lat. Wszystko się nam już trochę nakłada, miesza. Do jej 18. roku teoretycznie mieliśmy tzw. władzę rodzicielską. Teoretycznie, bo to władza polega tylko na tym, iż są obowiązki, płacenie.

Światełko w tunelu

Już wtedy daliście za wygraną, straciliście nadzieję?

Paweł: Jeszcze nie, jeszcze pojawiały się światełka w tunelu. Jedno całkiem duże, kiedy trafiła do szpitala psychiatrycznego na Dolnym Śląsku. Takie miejsce z kratami w oknach.

Płaciliście za pobyt?

Agnieszka: Tym razem nie. To był bardzo rygorystyczny szpital. Spędziła tam rok. Tylko my mogliśmy ją odwiedzać. Sprawdzano nas za każdym razem, czy nic nie wnosimy. Tam ją odtruli. Tam też wykryto u niej schizofrenię paranoidalną, która uaktywniła się po długotrwałym przyjmowaniu środków psychoaktywnych i alkoholu. W szpitalu jednak doprowadzono ją do całkiem dobrego stanu.

Paweł: Ona tam choćby skończyła gimnazjum.

Agnieszka: Paweł, byliśmy przecież zachwyceni, iż wreszcie odzyskaliśmy dziecko. Otrzeźwił nas ordynator, który powiedział: państwa córka jest takim typem osobowości, który właśnie stoi na rozdrożu. I nie wiem, co ona teraz wybierze. Jest duże ryzyko, iż narkotyki i ulicę, bo tam jej się bardzo podoba i wszystko jej imponuje.

Prywatne archiwum

Paweł z córką

Paweł: Chcieliśmy się cieszyć jej zdrowiem, a tu łomot. Doktor mówił wprost to, o czym wiedzieliśmy, tylko nie mówiliśmy głośno. Przecież w środku jej nie ufaliśmy, zdawaliśmy sobie sprawę, iż manipulacja to jej drugie imię. Przecież wcześniej byliśmy po wielu konsultacjach z terapeutami, którzy mówili mniej więcej to samo, co ten psychiatra. Nie wierzcie jej, nie wierzcie jej…

Agnieszka: Po tych słowach lekarza zdałam też sobie sprawę, iż córka nas po prostu traktuje instrumentalnie. Kiedy była szpitalu, to bardziej się liczyło, co jej przywieziemy, niż to, iż się z nami spotka, porozmawia, przytuli. Doszło do mnie, iż nie chcę być tak traktowana, bez względu na to, czy to jest moje dziecko, czy nie.

Pani Agnieszko, ale pozostało serce matki.

Agnieszka: Jest. I ono przez cały czas jest. Wtedy po szpitalu została przyjęta do dobrego liceum. Dyrektor usłyszał od nas całą historię. Chcieliśmy, żeby wiedział. Zresztą, bardzo to docenił. Tam wszyscy chcieli i jej pomagać i nam. Chcieli dać jej szansę, naprawdę wszystko było świetnie. Nasz syn miał wtedy rok. Mieliśmy wrażenie, iż ona się cieszy, iż ma brata. Był taki moment, kiedy spędzała z małym całkiem sporo czasu.

Ile czasu zajął jej powrót do ćpania?

Agnieszka: Mam wrażenie, iż zaraz po szpitalu już ćpała.

Paweł: Zapomnieliśmy dodać, iż w szpitalu poznała chłopaka, z którym próbowała stamtąd uciec. Nam mówiła, iż zerwała z nim stosunki, iż chce wszystko zacząć od nowa.

Agnieszka: Boże, jak zwykle kłamała. Bo już w pierwszy tygodniach liceum spotkała się z tym chłopakiem, który wyszedł ze szpitala w tym samym czasie, co ona. Pochodził z Dolnego Śląska. Któregoś dnia widzę, iż dzwoni córka. To była taka godzina, iż lekcje się już skończyły. Mówi, iż wraca do domu autobusem nr 27. Długo jeździłam komunikacją miejską, to wiem, iż 27 nie jedzie w stronę naszego domu. Mówię to i już słyszę w jej głosie coś dziwnego. Rozłączyła się. I już nie wróciła na noc, a my wiedzieliśmy, iż koszmar zaczął się na nowo.

Wtedy powiedzieliśmy sobie: stop

W szpitalu psychiatrycznym była czysta?

Paweł: Nie wiemy. Wiemy, iż pomysłowość ćpunów jest dla nas niewyobrażalna. Pamiętam, jak wcześniej zawiozłem ją na detoks do Krakowa. Miała być tydzień, fajny ośrodek terapeutyczny. Warunek: przestępuje próg czysta. Przysięgała, iż nic nie brała, iż jest świadoma. Tam od razu robią testy. I wyszło, iż ma narkotyki we krwi. No i jej nie przyjęli.

Kiedy osoba uzależniona kończy 18 lat, to rodzice już kompletnie nie mają nic do gadania?

Paweł: Myli się pani.

Agnieszka: Kiedy zbliżała się do pełnoletności, to uznaliśmy, iż być może problem jest w nas, iż robimy coś nie tak. Poprosiliśmy moją mamę, żeby córka mogła na jakiś czas zamieszkać u niej. Babcia ją zawsze bardzo kochała, ona kochała babcię. Mieliśmy nadzieję, iż może ciepło babcinej miłości pomoże.

Paweł: I efekt był dokładnie taki sam, jak u nas, albo choćby gorszy, bo to się z każdym tygodniem pogarszało. Córka robiła teściowej awantury, choćby próbowała podnosić na nią rękę, popchnęła ją. To, iż ją okradała już nas później nie dziwiło. Sporo gotówki zniknęło.

Agnieszka: A my byliśmy zrozpaczeni, bo wiedzieliśmy, iż zbliża się do 18. roku życia i iż za chwilę nam powie, iż na żadne leczenie nigdy nie pójdzie, bo to my mamy problem, nie ona.

Na czym miał polegać też wasz problem?

Agnieszka: Wielokrotnie powtarzała, iż jakby chciała, to w każdej chwili mogłaby zrezygnować z ćpania. Ale nie chce, bo wybrała taką drogę życia. I, iż ta droga jest inna, niż my sobie życzymy.

Paweł: Jeszcze, jak mieszkała u twojej mamy, to zatrudniła się jako pomoc kuchenna w jakieś knajpie, ale po pierwszej wypłacie zniknęła.

Agnieszka: Wtedy powiedzieliśmy sobie: stop, żadnej pomocy od nas nie dostanie, jeżeli sama nie wyrazi chęci. Nie będziemy szukać ośrodków, lekarzy, terapeutów. Zrozumieliśmy, iż to nie ma żadnego sensu.

Dotrzymaliście słowa?

Paweł: Pani redaktor…

Dotrzymaliście?

Paweł: Nie. Tylko na początku się trzymaliśmy.

Agnieszka: choćby pani nie wie, jak się cieszyliśmy, kiedy trafiła do więzienia.

Za co?

Agnieszka: Miała różne wyroki. Sąd nakazał jej wykonywanie prac społecznych. Nie robiła tego. I w końcu pierwszy raz, po tylu latach sąd postanowił wyegzekwować jakiś wyrok. Została umieszczona w zakładzie karnym na Grochowie, w Warszawie.

Paradoksalnie to był najlepszy dla niej okres. Dwa razy w tygodniu rozmawialiśmy online, normalnie mówiła, wyglądała na nieodurzoną. Okazało się, iż nasza córka może nie bełkotać. Okazało się też, iż nie ma żadnych objawów schizofrenii. Albo mieli w tym więzieniu takich fantastycznych i cudownych lekarzy, albo po prostu nie miała tam dostępu do żadnych narkotyków. Nie urodziliśmy się wczoraj, wiemy, iż w więzieniu wszystko jest, ale trzeba za to zapłacić. No, a ona nie miała czym płacić.

Znowu nadzieja?

Agnieszka: Hm.

Paweł: Kiedy ją odbierałem z tego więzienia, to myślałem, iż się otrząsnęła, iż to był dla niej rok normalnego życia.

Załatwiliśmy jej ośrodek specjalizujący się w pomocy ludziom, którzy chcą powrotu do normalnego życia. W Bieszczadach, w spokoju. Naprawdę świetne miejsce. Same kobiety.

Agnieszka: Nie ukrywam, iż chcieliśmy też chronić nasze młodsze dzieci, bo urodziła nam się jeszcze córka. Postawiliśmy warunek: możesz wrócić do domu, ale musisz pokazać, iż jesteś w stanie żyć bez narkotyków. Zgodziła się. Paweł zawiózł ją w te Bieszczady.

Paweł: Zawiozłem, a następnego dnia już jej tam nie było. To był 1 stycznia. Zadzwoniła i powiedziała, iż wybiera inną drogę.

Agnieszka: I jeszcze, iż te wszystkie rzeczy, ubrania nowe, które jej kupiliśmy po wyjściu z więzienia, zostawiła na jakimś parkingu, bo jej się torby nie chciało nosić…

Co się z panią działo wtedy? Płacz, krzyk, co?

Agnieszka: Rozpacz. Nic innego nie pamiętam. I potem znowu myśl, iż to koniec, iż nie mamy, jak pomóc. Już tyle razy wcześniej mówiliśmy sobie z mężem, iż może ten rok w szpitalu to przełom, może to liceum, może to więzienie…

Alkoholik może mieć rentę, a za narkomana płaci rodzina

Teraz wasza córka ma prawie 28 lat. Wiecie, co się z nią dzieje?

Paweł: Wiem, iż to zabrzmi strasznie, ale wolelibyśmy nie wiedzieć.

Agnieszka: W Polsce jest tak, iż alkoholika można zmusić do leczenia przymusowego, a narkomana niestety nie. Mało tego, alkoholik może mieć rentę alkoholową, a za narkomana płaci rodzina. Ona ma teraz 28 lat, mieszka sobie w ośrodku pomocy społecznej. Takim otwartym, z którego w weekendy może wychodzić i korzysta z tego skrupulatnie, a my za to płacimy.

Paweł: Narkoman, który wygląda na totalnie niezaradnego, wcale taki nie jest. Dowiedzieliśmy się, iż załatwiła sobie jakieś zapomogi, jakieś świadczenia. Nie wiem, czy na podstawione osoby… Mówię o tym, bo przychodziły do nas wyroki w tej sprawie. Wiemy, iż trafiała na detoksy, potem znowu na ulicę i tak w kółko. Wiemy, iż w kwietniu zeszłego roku odbyła się rozprawa sądowa. Sąd orzekł, iż ona nie ma się gdzie podziać. A to przecież nieprawda, bo nikt nas o to nie zapytał. W różnych sytuacjach deklarowaliśmy, iż jesteśmy w stanie zapewnić jej miejsce zamieszkania. Oczywiście pod warunkami, iż nie będzie ćpać, co jest dla niej główną przeszkodą.

Agnieszka: Był czas, kiedy opłacaliśmy jej hostel. Miała wtedy 24 lata. Wyszła z kolejnego szpitala psychiatrycznego. Nie chcieliśmy jej zapraszać do domu, bo baliśmy się ataków agresji, baliśmy się, jak na to zareagują nasze małe dzieci. Umówiliśmy się, iż będziemy ją codziennie odwiedzali w tym hostelu i przywozili jedzenie. I znowu, jak będzie czysta przez kilka tygodni, to może wrócić do domu. Pilnowała się. Pozwoliliśmy jej wrócić, wyrobiła sobie dokumenty, zarejestrowała się w przychodni. Dałam jej bilet autobusowy, miała jechać załatwiać jakieś sprawy urzędowe. Wróciła dopiero wieczorem. Następnego dnia wstała i widziałam, iż jest „na zejściu”.

Zaczęła mnie i nasze młodsze dziecko wyzywać, wyjęła coś z lodówki, rzuciła na ziemię. Bałam się, iż coś nam zaraz zrobi. Mówię: albo się pakujesz i wychodzisz, albo dzwonię po policję. Zaczęła, iż jest Matką Boską, iż ja nie wiem, z kim mam do czynienia. Przyjechała policja, ale córki już nie było.

5 tys. złotych „alimentów”

Jaką ona była nastolatką?

Paweł: Bystrą. Nauka jej przychodziła z łatwością.

Agnieszka: Blondynka, niebieskie oczy. Zaangażowana w sport, konie, pływanie, narty. Wydawało się, iż ma pasje. Narkotyki były silniejsze. Wygrały ze wszystkim. Teraz nasza córka wygląda, jak stara, zniszczona kobieta. Nie ma części zębów.

Paweł: Aga, my jej dawno nie widzieliśmy. Już ze dwa lata minęło.

Ta historia dla was się jeszcze nie kończy.

Agnieszka: Ona trwa. I chociaż dawno nie widzieliśmy córki, to według organów państwa ciągle jesteśmy za nią odpowiedzialni.

Paweł: Tak, jak mówiliśmy, w kwietniu zeszłego roku sąd orzeka, iż należy jej się miejsce w domu opieki społecznej i pomoc. Nie dość, iż ona twierdzi, iż nie ma się gdzie podziać, to jeszcze, iż nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować. jeżeli jest chora psychicznie, to powinna być w zakładzie opieki leczniczej. Sąd jednak wyrokuje dla niej dom pomocy społecznej, który kosztuje, uwaga, 5 tys. zł miesięcznie.

I wy macie za to płacić?

Paweł: We wrześniu zeszłego roku dostaliśmy wezwanie od MOPS-u o ujawnienie naszych dochodów i zeznań majątkowych. W zasadzie najbardziej precyzyjne określenie zgodnie z zapisami ustawy o pomocy społecznej powinno brzmieć: poddać się wywiadowi środowiskowemu z pełną lustracją majątku oraz analizą dochodów. W ustawie o pomocy społecznej jest zapis, który mówi, iż to urzędnik decyduje, co weźmie pod uwagę sprawdzając te dochody.

Agnieszka: Nie zarabiamy najniższej krajowej, w związku z tym, według urzędników, powinniśmy opłacać pobyt dorosłej córki w tym ośrodku. Kilka razy już przychodziła do nas pani urzędniczka i lustrowała, jakie mamy meble, telewizor, kuchnię. I powiem szczerze, iż miała taką minę, jakbyśmy jej robili krzywdę, iż mamy niepatologiczny, normalny dom.

Paweł: Można się starać, żeby sąd wydał wyrok, iż nastąpiło zerwanie więzi między nami a córką, ale to trwa. Przy czym cały ciężar udowadniania, iż więzi zostały zerwane jest po naszej stronie, a ocena po stronie urzędnika. Urzędnicy na razie uważają, iż te pięć tys. zł to rodzaj alimentów i postanowili zacząć nas windykować.

Tak, jak mówiłem, dowiedzieliśmy się o sprawie pod koniec września, a według nich powinniśmy zapłacić za wszystkie miesiące wstecz, czyli razem już 60 tys. zł, licząc ze styczniem tego roku. I znowu sprawdziliśmy wyroki sądowe w podobnych sprawach i znowu jedne sądy każą płacić, inne nie.

Agnieszka: Nie znamy wyroku, który kazał opiece społecznej dać miejsce naszej córce. Nie wiemy, jak długo może tam mieszkać, a co za tym idzie, nie wiemy, jak długo będziemy wzywani do zapłaty.

Mówiliście, iż to jest otwarty dom opieki społecznej.

Paweł: W praktyce otwarty. W nazwie natomiast jest to zamknięty dom pomocy społecznej z pomocą psychiatryczną dla kobiet.

Agnieszka: Ona może stamtąd wychodzić w weekendy. Poza tym dostaje kieszonkowe, około 300 zł miesięcznie. Wygląda to tak, iż przychodzi piątek, wypisuje przepustkę, idzie na cały weekend w tango, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim i wraca w różnym stanie.

Skąd o tym wiecie, skoro nie macie z nią kontaktu?

Agnieszka: Często w weekendy pisze esemesy w środku nocy, nagrywa wiadomości głosowe. To jest zawsze jakiś bełkot, opowieści o wizjach. Mamy je, możemy pani udostępnić. Z tych wiadomości wynika, do jakiego stanu się doprowadza. Raz wróciła w takim, iż znalazła się znowu w szpitalu psychiatrycznym.

Paweł: Wiemy tylko tyle, iż jakiś numer wywinęła. Powiedziała o tym babci przez telefon. Mówiła, iż bardzo się boi, będzie potrzebowała dobrego prawnika. Oczywiście, w czasie, kiedy jest w szpitalu psychiatrycznym, za dom pomocy społecznej trzeba płacić.

Agnieszka: Okaże się, iż my przejdziemy na emeryturę, a nasze dzieci pójdą do pracy i będą musiały płacić za siostrę ćpunkę. Gdyby była alkoholiczką, byłoby inaczej.

Paweł: Skoro zrobiła coś strasznego, to być może znowu trafi do więzienia.

Agnieszka: Wiem, iż rodzice nie powinni tak mówić, marzyć o więzieniu dla własnego dziecka, ale to chyba byłoby dla wszystkich najlepsze.

Idź do oryginalnego materiału