Wolała zostać w szpitalu, niż wrócić do domu dziecka. "Dramatyczny, traumatyzujący kontekst"

gazeta.pl 6 dni temu
Zdjęcie: Shutterstock/Rneaw


Jaka historia kryje się za tak dramatyczną decyzją małej pacjentki? "Spróbujmy poczuć, jaki kocioł trudnych emocji może wrzeć w takim dziecku" - mówi w rozmowie z eDziecko.pl Łukasz Kaliszewski, zawodowy tata zastępczy z Warszawy.
Tata poszedł z synem do szpitala na badania kontrolne. Chłopiec nie był zachwycony tym faktem, bo czekało go tam kilkukrotne pobranie krwi, którego bardzo się bał. "Ja chyba tego nie przeżyję" - łkał zrozpaczony. Przeżył. Dzięki pewnej znajomości. Razem z ojcem spędzili w szpitalnej świetlicy kilka godzin, gdzie poznali dziewczynkę, która mieszkała w domu dziecka. Była w szpitalu sama, bo jej opiekunka musiała wrócić do placówki.
"Spędziliśmy ze sobą kilka godzin, a ona coraz bardziej się otwierała. Sama nie miała rodzeństwa, ale miała przyjaciółkę, która niedawno trafiła do rodziny zastępczej. Ona też kiedyś w takiej była, ale nie na to się pisała - tłumaczyła, pociągając się za włosy tak, by kolorujący kolejną stronę brzdąc, nie wiedział, iż rozmawiamy o przemocy" - napisał w poruszającym poście autor Bloga Złego Ojca.


REKLAMA


Dziewczynka chciała zostać w szpitalu
Dziewczynka opowiedziała mu wiele o sobie: "O mamie, która z powodu niepełnosprawności i ze względów ekonomicznych nie mogła się nią zajmować. O chorobach i problemach zdrowotnych, z którymi sobie radzi. O lekarstwie, za pomocą którego może dłużej żyć, a po którym czasami boli głowa. O pociąganiu za włosy, bo nie umyła dokładnie zębów. O tym, jak fanatycy czystego zgryzu oddali ją po dwóch miesiącach do domu dziecka". Mężczyzna zorientował się, iż mała pacjentka liczy na to, iż wyniki jej badań zmuszą ją do dłuższego pobytu w szpitalu. "Bo w szpitalu może długo spać, wypoczywać i chodzić w piżamie przez cały dzień. Tylko tyle i aż tyle. Zwyczajny weekend dla wielu dzieciaków, a jej aż oczy się świeciły na samą myśl" - napisał. Jak zakończyła się ta historia, przeczytacie we wpisie Złego Ojca.


Dziecko w szpitalu (zdjęcie ilustracyjne) Fot. Sebastian Rzepiel / Agencja Wyborcza.pl


Wiedziała, gdzie jej będzie dobrze
Pierwsza myśl: co jest nie tak z tym światem, iż dziewczynka woli spędzać czas w placówce medycznej niż miejscu, które powinno być jej domem. Albo w rodzinie zastępczej. Potem pojawiają się kolejne:


A może jest skrzywdzona tak bardzo, iż nie potrafi się odnaleźć między ludźmi, którzy chcą jej zapewnić troskliwą opiekę? Woli szpital, gdzie nikt od niej niczego nie chce, nie wymaga.


Pytania się kłębią, zwracamy się z nimi do Łukasza Kaliszewskiego, zawodowego taty zastępczego z Warszawy. - Nie wiemy, w jakim wieku była dziewczynka, jak długo przebywała w pieczy oraz w jakiej jej formie, z jakimi dysfunkcjami borykała się, czy wreszcie w jakiej kondycji była rodzina zastępcza oraz jakimi zasobami i wsparciem dysponowała? - wymienia. - o ile była obiektem przemocy i maltretowania, jest rzeczą oczywistą i bezsprzeczną, iż sprawą powinny zająć się powołane do tego służby i zbadać okoliczności, ustalić fakty i zadać niezbędne pytania.


To trudna i złożona sytuacja
Trzeba pamiętać, iż sytuacja dzieci, które trafiają do domów dziecka lub rodzin zastępczych jest bardzo trudna, często ma dramatyczny, traumatyzujący kontekst. - Dzieci zostają porzucane przez rodziny biologiczne lub odbierane im ze względu na fatalne warunki, niewydolność wychowawczą, czy wysokie ryzyko uszczerbku na zdrowiu, bądź utraty życia. Rzadziej zdarza się, iż dzieci zostają osierocone, a wśród najbliższej rodziny brakuje chętnych, aby otoczyć je opieką. Spróbujmy poczuć, jaki kocioł trudnych emocji może wrzeć w takim dziecku - mówi Łukasz Kaliszewski. Strach, złość, dezorientacja, żal. Można tak wymieniać jeszcze długo...


zdjęcie ilustracyjne Shutterstock/Larisa Lofitskaya


Mamy do czynienia z zaburzeniami i deficytami
Do pieczy zastępczej nierzadko trafiają dzieci obarczone dużymi deficytami i zaburzeniami rozwojowymi, chorobami, czy niepełnosprawnościami. Czyli takie, które powinny być otoczone szczególnie troskliwą opieką rodziców, liczyć na ich wsparcie i wzrastać w poczuciu bezpieczeństwa. A tych koło nich zabrakło. Większość z nich w różnym stopniu boryka się z tzw. zaburzeniem więzi, które w skrajnych przypadkach prowadzi do RAD (reaktywnego zaburzenia przywiązania).
- Dzieciaki z RAD wymagają bardzo świadomej, syzyfowej pracy i uważnej opieki. Nie pomogą im ckliwe historie w okresie świątecznym, a fachowe, wielospecjalistyczne wsparcie na co dzień - wyjaśnia. Nie chcę sugerować, iż dziewczynka, o której czytamy we wpisie, z pewnością cierpiała na zaburzenie więzi - dodaje.
Jest coraz gorzej
Nasz rozmówca jednocześnie zwraca uwagę na dramatyczną sytuację rodzicielstwa zastępczego w Polsce. - Od lat boryka się z katorżniczym przeciążeniem zasobów rodzin, brakiem wsparcia na poziomie ustawowym, brakiem pomocy na poziomie lokalnym - samorządowym i po stronie wielu PCPR-ów - a także terapeutycznym, czy psychologicznym. Tak wobec dzieci, jak rodzin zajmujących się nimi - mówi. Ostrzega, iż mamy w Polsce do czynienia z prostym i niezawodnym przepisem na społeczną tragedię.


Składnikami są tu: zaniedbane socjalnie rodziny zastępcze pracujące na oparach, urzędnicy, którzy zbyt często kilka sobie z tego robią, bo nigdy nie przeszli metra w tych butach oraz dzieci, które przy sprzyjających warunkach mogą nienawidzić tak pierwszych, jak drugich


- mówi. - Nie zauważamy, iż obok nas, całkiem niedaleko jakieś środowisko zawodowe zapada się w sobie niemal na naszych oczach i przy cichym przyzwoleniu suwerena oraz podległych mu instytucji - dodaje.
Idź do oryginalnego materiału