Najbardziej kochamy dzieci nienarodzone. Że zacytuję mema: „I wish I was płód. No inflacja, no problems. Just szumi szumi szumi chlup chlup”. Płód jest idealnym bohaterem. Można go swobodnie wykorzystywać w dowolnych celach. Jest wzruszający, kochany, niewinny i chętnie służy każdemu, i niczemu się nie sprzeciwi. A co najlepsze: sam się nie odezwie, bo nie ma usteczek.
Łatwiej kochać płody niż dzieci urodzone, które wszak sprawiają rozliczne problemy, drą mordę bez sensu i nie pozwalają dorosłym realizować własnych celów. To znaczy dorosłym mężczyznom, bo wiadomo, iż kobieta służy temu, żeby chronić, kultywować i urodzić płoda.
Takie też było przesłanie Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia. Pisze o tym Marcin Kościelniak w wydanej właśnie przez nas książce Aborcja i demokracja:
„Z »łona matek polskich powstaje jakieś wielkie wojsko Polaków, które każdego roku milionami przychodzi na tę ziemię, aby czynić ją poddaną narodowi polskiemu« – nauczał Wyszyński. – Ów »biologiczny potop«, owa »fala narodu […] wychodzi z łona Ojca niebieskiego przez łona matek-Polek« i »szturmuje życie, by je zdobyć, by je posiąść, by wraz z tym życiem uczynić sobie ziemię polską poddaną« – powtarzał”.
Wielka armia płodów mogłaby być już gotowa do boju. Tylko jest jeden problem. Złośliwe kobiety nie chcą rodzić dzieci. Tymczasem potop sam się nie zrobi, ziemia nie podda się bez walki. Na szczęście są rozwiązania.
Rodzinne tradycje
Twoje ciało, mój wybór – mawiają amerykańscy trendsetterzy. Ich polscy naśladowcy również mogą mówić pełnym głosem i to robią. Nie jest prawem kobiety decydować, czy urodzi dziecko, zdecydowało Polskie Stronnictwo Ludowe z Kosiniakiem-Kamyszem na czele. Co nie może dziwić – wszak niedaleko rośnie kończyna od jabłoni, a tata Władysława, niejaki Andrzej, jako minister zdrowia z ramienia wówczas jeszcze ZSL, w roku 1990 wydał „rozporządzenie, które wprowadzało wymóg, aby skierowanie na zabieg aborcji poprzedzało wydanie zaświadczeń od internisty i dwóch ginekologów oraz odbycie przez kobietę rozmowy z psychologiem. Zapis ten nie tylko znacznie komplikował, utrudniał i wydłużał dostęp do zabiegu, ale pogłębiał też nierówności ekonomiczne: ponieważ zarządzenie dotyczyło placówek publicznych, ominąć je można było, udając się do gabinetów prywatnych”.
Ludowcy najlepiej wiedzą, iż z ludem trzeba krótko. Nie stać cię na aborcję, to jej sobie nie rób.
W tym miejscu pragnę pozdrowić Jakuba Żulczyka oraz wszystkich strategicznie głosujących na Trzecią Drogę. Dzięki waszej sprytnej strategii i rozważności Donald Tusk za kolejną dekadę znowu będzie mógł nam obiecywać legalną aborcję i związki partnerskie. Aż się nie mogę doczekać. Może tym razem się uda? A może nie, bo nie będzie co obiecywać w kolejnych wyborach.
Odkąd pamiętam, życie przynosiło mi wiele rozczarowań, co prawdopodobnie świadczy o tym, iż byłem naiwny i miałem zbyt duże oczekiwania. Ale kto by się spodziewał po Jacku Kuroniu, iż będzie mówił: „jestem absolutnie zdecydowanym przeciwnikiem aborcji. Skutki psychiczne tego są straszliwe, bo matka, która nosi dziecko i w pewnym momencie je zabija, to po prostu absolutnie siebie niszczy”? A jednak tak powiedział podczas prac komisji sejmowej w 1991 roku, a uważał tak choćby wcześniej. Jak donosił Jacek Salij: „Kiedyś w moim pokoju Kuroń argumentował, iż choćby jeżeli nie wiadomo, czy płód jest istotą ludzką, to nie wolno go zabijać, tak jak myśliwemu nie wolno strzelać do ruszającego się celu, dopóki nie upewni się, iż to nie człowiek tam się rusza”.
Można by tu się spierać, czy myśliwi rzeczywiście wahają się strzelać, zważywszy, iż rokrocznie zabijają kilka ruszających się osób niebędących bynajmniej zwierzyną łowną, ale jednak bardziej wstrząsający jest fakt, iż taka ikona lewicy laickiej łykała katolicką propagandę jak pelikan.
Ale czemu adekwatnie mnie to dziwi? Wszak byłem wychowywany w porządnym domu w religii katolickiej. Jeździłem na obozy z Klubem Inteligencji Katolickiej, a siostry na obozy Przymierza Rodzin. Jeden z ojców chrzestnych moich sióstr pojawia się zresztą w książce jako działacz prolife. W moim domu Tadeusz Mazowiecki czy o. Salij byli autorytetami, dobrymi, mądrymi osobami. Nikt mi nie powiedział, iż prawa kobiet mają w dupie, bo też nikt się tym nie przejmował, nie był to żaden temat. Żona ma zawsze rację, lubi powtarzać mój ojciec, rozwiązując w ten sposób problem patriarchatu.
Gorąca linia z papieżem
Jednak stopień światopoglądowego podporządkowania polityków katolickiej doktrynie Kościoła jest dla mnie po latach szokujący. Rzeczpospolita była i jest państwem świeckim tylko z nazwy, bo na pewno nie z praktyki. Przypomnijmy za Kościelniakiem:
„Tadeusz Mazowiecki swój pierwszy telefon jako premier, zaraz po powołaniu na urząd przez Sejm 24 sierpnia 1989 roku, wykonał do Jana Pawła II, tego samego dnia udał się na audiencję do prymasa, a pierwszą zagraniczną wizytę (22 października) złożył w Watykanie. Na pierwszą pielgrzymkę na Jasną Górę udał się już 26 sierpnia, gdzie uczestniczył w tradycyjnym odnowieniu Ślubów Jasnogórskich. Do Urzędu Rady Ministrów zabrał ze sobą wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, deklarując: »Chcę przed każdą decyzją popatrzeć w Jej oczy«.
Szkoda, iż nie chciał spojrzeć w oczy żyjącym kobietom, na które jego decyzje realnie wpływały, ale taka to była Unia Wolności. Tylko dla mężczyzn.
Przypomnijmy też słowa autora, którego kilka tomów pism opublikowaliśmy w naszym lewicowym wydawnictwie: „Na posiedzeniu 27 czerwca Kuroń wyrażał troskę o to, by religia w szkołach nie była źródłem dyskryminacji, zarazem zapewniał: »Ja nie mam żadnych obaw w sprawie tolerancji. Nikomu religia nie zaszkodziła, a tylko chyba może pomóc«”.
Nikomu nigdy nie zaszkodziła. A jeżeli macie dowody na coś innego, to czeka na was nagroda w wysokości stu tysięcy złotych. Jacek Kuroń zapłaci, gdy powstanie z grobu. Albo i nie.
Na razie wszyscy płacimy za to niechciane dziedzictwo, a najbardziej oczywiście kobiety, bo to one są wciąż pozbawione podstawowych praw i możliwości decydowania o swoim życiu i zdrowiu. Trudno jednak oczekiwać szacunku dla praw kobiet od ludzi, którzy stawiali pomniki Karolowi Wojtyle i Stefanowi Wyszyńskiemu, których obawy na temat Polek prawdopodobnie trafnie wyrażał List z Jasnej Góry do Dziewcząt Wyszyńskiego: „że dziewczyna polska nie ma godności osobistej, iż prowokuje tylko do zła, iż jest zbrukana, iż brudzi i gorszy”.
Być może za mało się mówi o tym, iż 26 sierpnia 1956 na Jasnej Górze z udziałem około miliona wiernych naród polski został oddany w panowanie Matce Boskiej w ramach tzw. Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Nie był to pierwszy raz w historii Polski ani nie ostatni, żeby przypomnieć Konfederację Gietrzwałdzką, której sygnatariusze również wyrażali wolę poddania swojego życia Chrystusowi Królowi Polski oraz jego mamie, Królowej Korony Polskiej.
Może wam się wydawać, iż w Polsce zniesiono poddaństwo i ustawą zlikwidowano arystokrację, ale nie dla wszystkich. Nie tylko Sławomir Mentzen uważa, iż Polska ma króla i jest nim Jezus z Nazaretu. Podobnie deklarują choćby Grażyna Borkowska, Krzysztof Bosak, Jacek Wilk, Agnieszka Romanowska, Grzegorz Braun czy oczywiście Kaja Godek. Co jakoś bardzo nie dziwi, bo mają też różne inne średniowieczne poglądy.
Jednak fakt, iż w pierwszych częściowo wolnych wyborach w III RP nie było ani jednej kandydatki czy kandydata, którzy opowiadaliby się za prawem kobiet do wyboru, jest nie tylko szokujący, ale świadczy też o uzależnieniu „demokratycznej” opozycji od Kościoła. Ponoć choćby Barbara Labuda, zasłużona działaczka na rzecz praw kobiet, w tej sprawie milczała, a przynajmniej autor Aborcji i demokracji nie dotarł do jej wypowiedzi.
Kościelniak rozprawia się z mitem Solidarności jako ruchu światopoglądowo pluralistycznego i „demokratycznego”. Biorę „demokrację” w cudzysłów, bo nie wiem, czy można mówić o demokracji, gdy wyklucza się prawo połowy społeczeństwa do decydowania o sobie. Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska będzie Polską, a Polak robakiem.
Niewolnicy Maryi, zakładnicy Jezusa
Autor wykonał gigantyczną pracę archiwalną, aby uświadomić nam długofalowy wpływ polityki Kościoła katolickiego na polskie społeczeństwo. Przytacza choćby scenki z lat 50.: „do miejscowej szkoły weszło dwóch zamaskowanych osobników”, którzy zagrozili, iż »jeżeli […] krzyże nie będą wisieć, szkoła zostanie spalona«)”.
Jacek Salij przekonywał, iż zarówno Adam Michnik, jak i Jacek Kuroń czy Jan Józef Lipski mieli (a w niektórych przypadkach – mają) takie same poglądy na aborcję jak on. To znaczy, iż „zgoda na aborcję oznacza zgodę na nieludzki świat. Zakaz zabijania istoty ludzkiej, a zwłaszcza niewinnej, jest ogólnoludzką oczywistością. Aborcja oznacza zadanie potwornego bólu tej malutkiej ludzkiej istocie”.
Jeśli rzeczywiście ojcowie polskiej transformacji byli tak zaczadzeni, iż zgadzali się z religijnymi fanatykami, to trudno się dziwić, iż kobiety w Polsce wciąż nie mogą się doprosić o podstawowe prawa człowieka.
Może już czas wypowiedzieć konkordat i podziękować tym panom? Z pewnością warto przeczytać książkę Marcina Kościelniaka, bo pokazuje prawdę tak jawną, iż aż ukrytą i niedostrzegalną. Wszyscy w Polsce pozostajemy niewolnikami Maryi i zakładnikami Jezusa Chrystusa, czy tego chcemy, czy nie.