Wakacje to nie zawody na Instagramie. Oto, dlaczego wolę jechać w Bieszczady z dziećmi

mamadu.pl 4 godzin temu
Nie mam siły na wakacyjne wyścigi w social mediach. Zamiast pięciogwiazdkowego hotelu i animacji na all inclusive wybieram Bieszczady, agroturystykę i boso biegające dzieci. Bo najlepszy odpoczynek to ten, który jest prawdziwy, cichy i bez filtrów na Instagramie.


Rodzice w dzisiejszym świecie potrzebują wyciszenia


Jak wiele innych kobiet na świecie każdego dnia próbuje pogodzić życie zawodowe z domowym. Jestem dziennikarką, ale również mamą dwój energicznych chłopców i staram się godzić pracę z opieką nad nimi i ogarnianiem całego rodzinnego życia.

Rano śniadanie, potem biegiem do przedszkola, praca, odbiór dzieci, zakupy, gotowanie, pranie, zabawy, kąpiele, kolacja, bajka (albo negocjacje o jej brak), usypianie.

Zwykle też jeszcze wstawienie zmywarki, pisanie zaległego maila i może jakiś serial, ale i tak kończę z głową na poduszce w okolicach 23:00. Brzmi znajomo?

Dlatego nie mam siły ani chęci, żeby brać udział w wakacyjnych zawodach na Instagramie. Nie planuję all inclusive w pięciogwiazdkowym hotelu, gdzie dzieci wrzeszczą przy basenie, a jedynym "czasem wolnym" dla rodzica jest moment, gdy stanie bez dzieci w kolejce po kawę.

Nie interesują mnie zdjęcia z idealnie ustawionym śniadaniem w egzotycznym kraju, podpisane: "Rodzinny chill z widokiem na ocean". Nie, żebym bojkotowała całą ideę all inclusive, ale uważam, iż to wcale nie jest taki dobry plan na wakacje z dziećmi. W tym roku robię po swojemu.

Nie gram w wakacyjne zawody


Pakuję siebie, dzieci, męża i jedziemy w Bieszczady. Bez hoteli, bez animatorek, bez open baru. Wybrałam agroturystykę na końcu świata, gdzie może nie być WiFi, gdzie rano budzi nas śpiew ptaków, a nie dźwięk windy w korytarzu.

Gdzie dzieci biegają boso po trawie, karmią kozy, zbierają jajka i przez cały dzień nie pytają o tablet, bo po prostu nie mają na to czasu.

Tęskniłam za takim odpoczynkiem – prostym, cichym, spokojnym, który się kojarzy z wakacjami u babci na wsi. Za tym, żeby nie mieć planu co do minuty. Żeby nie biec na hotelowe śniadanie, bo zaraz zamykają bufet.

Żeby dzieci nie krzyczały: "Nudzi mi się!" pięć minut po zejściu z plaży. W Bieszczadach nuda znika. Jest las, jest woda, są robaczki, patyki, błoto i słońce. Jest prawdziwe życie. Takie, jakie pamiętam z dzieciństwa – długie dni, kanapki z pomidorem, spanie w jednym łóżku z siostrą i podchody z dzieciakami z sąsiedztwa do ogrodu starszego pana, który miał truskawki.

To nie jest wypoczynek z katalogu, który będzie ładnie wyglądał na rolkach z Instagrama. Traktuję to trochę jak wypoczynek dla duszy. Nie jestem przeciwna wakacjom w kurortach – kto lubi, niech jedzie.

Urlop bez presji i bez filtrów


Sama przez wiele lat spędzałam wakacje w hotelu i może kiedyś do tego wrócę. Ale nie chcę już czuć tej presji i pokazywać dzieciom, iż wakacje są jakby na pokaz. Nie chcę planować urlopu pod kątem tego, co ładnie wygląda na zdjęciu.

Chcę, żeby było dobrze nam – mojej rodzinie, która na co dzień żyje w biegu i hałasie. Chcę, żeby dzieci położyły się wieczorem zmęczone od biegania po łące, a nie od animacji z głośnikiem. Żeby jadły jagodzianki, a nie frytki i nuggetsy przez dwa tygodnie.

Czy taki wyjazd będzie idealny? Pewnie nie. Będą kleszcze, komary, może deszcz. Ale będzie też wspólne zrywanie malin, granie w planszówki przy stole, zbieranie drewna na ognisko. Będzie czas dla nas, a nie dla zdjęć. Myślę, iż w tym pędzącym świecie, w którym wszyscy jesteśmy przebodźcowani, taki rodzaj odpoczynku będzie najbardziej wskazany.

Niech wakacje nie będą kolejnym zadaniem do odhaczenia. Nie muszą być spektakularne. Wystarczy, iż będą prawdziwe. W świecie, który codziennie bombarduje nas bodźcami, grafikami i planami – odpoczynek w rytmie natury to prawdziwy luksus. I tego właśnie nam życzę – ciszy, prostoty i świętego spokoju. Bez filtra.

Idź do oryginalnego materiału