W sypialni przez cały czas rządzi patriarchat. Podtrzymują go również kobiety [fragment książki]

krytykapolityczna.pl 9 miesięcy temu

Dawid Krawczyk: Podobno mamy kryzys męskości. Widać to u was na kanapie w gabinecie?

Agata Stola: Ja widzę raczej kryzys porządku, który organizował nam w głowach, co to znaczy być kobietą, a co mężczyzną. Na naszej kanapie siada wiele kobiet, które pełnymi garściami korzystają z dostępu do edukacji, możliwości rozwoju zawodowego. Niezależne silne kobiety mogą dziś skutecznie budować swoją pozycję społeczną. Łatwo zapominamy o tym, iż jeszcze dwadzieścia lat temu wiele z tych karier nie mogłoby się wydarzyć. Pytanie, czy nasze wyobrażenia o relacji nadążają za tą zmianą? Z tego, co obserwujemy w naszym gabinecie, wynika, iż nie – patriarchalny model, w którym to mężczyzna rządzi i podejmuje wszystkie decyzje, przestał obowiązywać w życiu, ale wciąż podnieca w seksie.

A co masz na myśli, kiedy mówisz: patriarchalny model? Przychodzą mi do głowy sceny z pierwszego sezonu serialu Mad Men. Ameryka lat 60., osiedle domków jednorodzinnych, mąż wraca samochodem do domu po pracy, żona w pełnym makijażu czeka na niego z kolacją. To jest ten patriarchalny model?

Robert Kowalczyk: To na pewno jest patriarchalny model, ale dość odmienny od tego, jak to wyglądało w Polsce. Kiedy w Ameryce lat 60. tradycyjna męskość zaczynała ścierać się z rewolucją seksualną i kulturą hipisowską, my mieliśmy PRL, który jednak zupełnie inaczej pozycjonował kobietę. Przypomnijmy sobie plakaty „Kobiety na traktory” – ja rozumiem, iż one dzisiaj mogą się wydawać trochę siermiężne, ale to podejście do pracy kobiet odcisnęło swoje piętno. Praca dla socjalizmu w narracji PRL była najwyższą wartością, więc nie można było wykluczać z niej kobiet. „Równa praca, równa płaca” to było sztandarowe hasło. Jednak w kulturze realnego socjalizmu kobiety były zakładniczkami patriarchatu – podobnie jak w świecie z serialu Mad Men wychowanie dzieci, dbanie o dom, gotowanie, ciężar pracy emocjonalnej były ich domeną. jeżeli chodzi o pracę zarobkową kobiet, byliśmy trochę bardziej postępowi niż mityczna Ameryka.

A.: Pamiętam taką scenę z Mad Mena, kiedy piękna żona głównego bohatera, Betty Draper, opowiada sąsiadce, jak codziennie czeka, aż Don wróci z pracy i się w końcu na niej położy. Jak wsłuchuje się w odgłos podjeżdżającego pod dom samochodu, odgłos klucza w zamku, jak czeka, kiedy mąż wypije już drinka i będzie szedł na górę, do niej do sypialni. To była bardzo prawdziwa scena, January Jones świetnie zagrała pożądanie, które narasta w kobiecie stopniowo, łącząc pragnienia płynące z głowy z zewnętrznymi bodźcami działającymi na zmysły. Don, mimo iż kłamie, zdradza, porzuca, ma to coś, co wciąż działa na kobiety.

Co takiego ma Don poza wypomadowaną fryzurą i zawsze idealnym przedziałkiem?

R.: Wysoką pozycję społeczną – moc i władzę. Nie ma znaczenia, czy będziemy rozmawiali o fantazji amerykańskich scenarzystów, czy opowieściach naszych pacjentów w czasie sesji. W ich przeżywaniu męskości na pierwszy plan często wychodzi rywalizacja z innymi mężczyznami. Wzorcowy mężczyzna to przywódca grupy, kapitan statku, lider zespołu muzycznego, szef gangu. Najlepiej, kiedy pozycję zawdzięcza swoim osiągnięciom, bo to właśnie one budują jego wartość.

A.: Pozycja społeczna nie musi być określana na podstawie osiągnięć zawodowych, można ją wywalczyć w MMA. Chłopaki rywalizują ze sobą na siłowni, kto weźmie najwięcej na klatę, i w ten sposób podnoszą swoje poczucie własnej wartości. Jeszcze młodsi chłopcy na podwórku ścigają się na rowerach. Tak jakby tę męskość trzeba było wygrać, pokonując innych, i dzięki temu zdobyć tytuł stuprocentowego mężczyzny.

A jak tego nie mam? Nie wyróżniam się? To co wtedy dzieje się z takim mężczyzną?

A.: Wyobraź sobie, iż jesteś wiotkim chłopcem, który nie jest atletycznie zbudowany. Nie masz szansy, żeby oprzeć swoją męskość na cielesności, wobec tego zaczynasz poszukiwania takiej domeny w życiu, w której udowodnisz sobie, iż jesteś facetem. Jesteś bystry, więc idziesz na studia prawnicze, kończysz je z wyróżnieniem, gwałtownie osiągasz sukcesy, zakładasz własną kancelarię. I z tymi wszystkimi sukcesami przychodzisz do gabinetu seksuologicznego, bo wciąż żyjesz wspomnieniem z korytarza podstawówki, gdzie koledzy zwyzywali cię od „ciot i mięczaków”.

Dalej miałbym tym żyć? Przecież to historia sukcesu. Mam to swoje życiowe osiągnięcie – powinno budzić podziw kolegów, którzy wyśmiewali się z mojej cherlawej sylwetki.

A.: No właśnie, tak „powinno” być, bo przecież wszystko masz, ale to nie takie proste. W toku terapii okazuje się, iż jest pewien obraz męskości, który masz w głowie wgrany, wpływa na niego wiele doświadczeń z wczesnego dzieciństwa. I jest jakiś jeden albo i kilka puzzli, których według ciebie w tej układance brakuje, przez co wciąż nie możesz się do końca ułożyć. W twoim domu wzorcami męskości był ojciec i starszy brat – jeden i drugi potrafili naprawić wszystko. A ty nigdy nie nauczyłeś się majsterkować. Zamawiasz biurko, nie możesz go złożyć i coś tak zupełnie błahego potrafi podważyć twoje poczucie męskości.

Strasznie wrażliwa ta męskość.

R.: Bo męskość długo się zdobywa i gwałtownie traci. Czasem myślimy o męskości jako celu, do którego trzeba dojść. Z doświadczenia naszych pacjentów widzę, iż to jest raczej ciągły proces budowania siebie jako mężczyzny – status trzeba ciągle budować, a kiedy coś go zburzy, to jak najszybciej postawić go na nowo.

Co oprócz rywalizacji konstytuuje tradycyjny obraz męskości?

A.: Siła i dominacja. Nie musi chodzić o siłę fizyczną – myślę raczej o sytuacjach, w których ktoś narzuca innym swoją wizję urlopu, randki czy gospodarstwa domowego. Zdolność wywarcia takiego wpływu na partnerkę lub partnera, żeby postąpili zgodnie z tym, co ja uważam, jest przeżywana jako coś bardzo męskiego. Nie ogranicza się to tylko do relacji romantycznych, może chodzić o rodzinę, kumpla, kolegów z pracy. Jestem na tyle męski, na ile potrafię zaprowadzić swoją wizję świata – takie zdanie przebija z tego, co mówią mężczyźni w naszym gabinecie.

R.: Jak wejdziesz sobie na Instagrama i zobaczysz, jacy mężczyźni są tam najbardziej popularni, to znajdziesz odpowiedź na to, jak dzisiaj wygląda hegemoniczna męskość, używając pojęcia wprowadzonego przez Raewyn Connell, badaczkę społecznych teorii płci.

Jaka męskość?

R.: Taka, która dominuje, rządzi i jest przedmiotem aspiracji. Mężczyzna hegemoniczny musi być silny, wysportowany, biały, heteroseksualny, bogaty i w pełni sprawny.

Ale to jest przecież ideał osiągalny dla jakiegoś promila zawodowych sportowców. A pewnie i oni nie zawsze mają sześciopak na brzuchu, tylko wtedy, kiedy robią zdjęcia na Instagrama.

R.: Bo w ideałach chodzi nie o to, żeby je osiągnąć, tylko o to, żeby do nich dążyć. Kapitalizm buduje nieosiągalne wzorce, aby je później komercjalizować. Skoro nie ma punktu dojścia, w nieskończoność można sprzedawać usługi i produkty, które będą nas przybliżać do upragnionego ideału.

Bywam w pracy na politycznych wiecach, piknikach, konwencjach. Ludzie, z którymi gadam pod sceną, najczęściej o męskości mówią, kiedy występuje Donald Tusk. To jest polski wzorzec męskości?

R.: Dla pokolenia jego rówieśników na pewno. Nie brakuje mu życiowych osiągnięć, jest wysportowany, ma władzę.

Władzę to ma jednak jego arcywróg Jarosław Kaczyński [rozmowa odbyła się w czasie rządów PiS – przyp. red.].

A.: jeżeli ktoś nie posiada elementów tradycyjnej męskości, to potrafi przekuć ten brak w bardzo silną motywację do zarabiania wielkich pieniędzy albo zdobycia władzy.

R.: Mamy przecież słynny kompleks Napoleona, który jest jedną z ilustracji powiązania atrybutów fizycznych – w tym przypadku wzrostu – z cechami psychicznymi: chorobliwą ambicją i żądzą władzy. Traktując tego typu zależności szerzej: o ile nie posiada się cech fizycznych, które są pożądane np. na rynku matrymonialnym, trzeba się wykazać czymś innym, co jest równie lub choćby bardziej atrakcyjne, np. wysoką pozycją społeczną, zasobnym portfelem lub władzą.

A.: Mam wrażenie, iż taki współczesny przepis na sukces dla mężczyzn to właśnie nie mieć tych atrybutów tradycyjnej męskości, ale rwać się do rywalizacji. Poczucie tego wyjściowego braku – atrakcyjności, wzrostu, uroku osobistego – potrafi być niezwykle silnym bodźcem. Takim, który pozwala sięgać po najwyższe uznanie.

Chyba nie słyszałem jeszcze, żeby ktoś tak pięknie mówił o Jarosławie Kaczyńskim.

A.: Nie dałeś mi jeszcze dokończyć. Takie ustawienie wobec życia może się skończyć narcyzmem, czyli na zewnątrz mam wszystko, a w środku wciąż czuję się małym, niekochanym chłopcem, którego nikt nie lubi. Oczywiście pęd do sukcesu potrafi być w oczach partnerek i partnerów bardzo atrakcyjny i podniecający.

A dla młodszych pacjentów, tych z pokolenia Z, kto jest wzorcem męskości? Bo już raczej nie Donald Tusk.

A.: No proste, kochają się w Macie.

Raperze, którego kariera eksplodowała po hicie Patointeligencja – kawałka o tym, iż uprzywilejowane dzieciaki z prywatnego liceum w Warszawie są emocjonalnie zaniedbane przez swoich rodziców. Jaka jest ta męskość Maty? Tak sobie pasuje mi do tego opisu wyrzeźbionego supermana z Instagrama, o którym mówił Robert.

A.: I sam o tym mówi, iż nie pasuje. Na tym polega właśnie jego sukces jako mężczyzny. Zresztą Patointeligencja to był przebój dla boomerów, posłuchaj sobie Kiss Cam – podryw roku. Fani Maty cenią go za jego wiarygodność, za to, iż nie wstydzi się śpiewać o swojej nieśmiałości, słabościach, o tym, iż mieszka z rodzicami czy nie ma prawa jazdy. Mnie się takie szczere postawienie sprawy dużo bardziej podoba niż modele z Instagrama.

Dwudziestoletnie dziewczyny lecą na takiego romantyka?

A.: Jeszcze jak! Dziewczyny szaleją, zwłaszcza przy tych romantycznych kawałkach. To nie tylko Mata. Znasz na pewno twórczość pisarza Malcolma XD. Ostatnio w Canal+ premierę miał serial Emigracja XD, do którego napisał scenariusz. W jego twórczości nie brakuje ciekawych męskich postaci, których kryzysy i trudności opisane są z wyjątkową wrażliwością i taktem. Męskie przywary są niby wyśmiewane, ale w tak czuły sposób, iż nikt nie czuje się tym ostatecznie urażony.

Ciekawy przegląd młodej męskości widać w serialu Bring Back Alice – kryminale osadzonym w świecie elitarnego gdyńskiego liceum. Nie ma tam żadnego Bruce’a Willisa ani Bogusława Lindy, ale męskości na ekranie nie brakuje.

A.: A, mówisz o tym serialu, który dzieje się w miejscu Polski, do którego wszyscy chcielibyśmy kiedyś dojechać. Ale żeby nie było, obejrzałam z zaciekawieniem i szanuję szczególnie za walory estetyczne. interesująca jest postać młodego dilera, jest jakby ulepiona z różnych współczesnych fantazji o męskości. Do wszystkiego, co ma, doszedł sam – w przeciwieństwie do innych bohaterów nie pochodzi z bogatego, uprzywilejowanego domu. Jest buntownikiem, zachowuje się, jakby nie obowiązywały go reguły świata, w którym żyje. Ale ma swoje wartości – zrobi wszystko, żeby znaleźć zaginioną siostrę. Niemniej interesujące są relacje w domu, gdzie głową rodziny jest ojciec prawnik. Pierworodny syn jest miniwersją swojego ojca, a najmłodszy syn, wrażliwy, nie może dopasować się do cynicznego, samczego świata brata i ojca.

Relacje z ojcem są istotne dla tego, jak wasi pacjenci przeżywają swoją męskość?

R.: Pracuję już jakiś czas z pacjentem, któremu bardzo trudno określić się wobec męskości. Relacja z ojcem, a raczej mocno nieobecnym ojcem, nie wydaje mi się tutaj bez znaczenia. Nie mówimy choćby o rodzicach, którzy się rozstali, oni żyli ze sobą, ale rola ojca opierała się w jego narracji głównie na przynoszeniu pieniędzy raz w miesiącu. Mój pacjent ma głębokie przekonanie, iż mężczyźni nadają się wyłącznie do zarabiania pieniędzy.

To niestety nie jest rzadkie doświadczenie trzydziestoletnich i czterdziestoletnich mężczyzn. Matka była od wychowywania, ojciec od zarabiania.

R.: W popkulturze, filmach, serialach czy choćby reklamach pokutował taki obraz ojca, który nie jest zdolny na poważnie zająć się dziećmi. Ile razy widzieliśmy taką rzekomo zabawną scenę, iż młody tata zostaje w domu sam z córką albo synem i wywracają ten dom do góry nogami. Ubierze dziecko nie tak, jak trzeba, nakarmi je pizzą i zrobią bałagan.

A.: Ojcowie są dyskredytowani przede wszystkim przez kobiety, z którymi te dzieci mają – przyznaję, iż to jest smutna gabinetowa prawda. Rozwodów jest coraz więcej, więc i par, które dzielą się opieką nad dziećmi, nie brakuje. choćby jak sąd ustala opiekę naprzemienną, to ojcowie zwykle dostają jej mniej. Mało czego możemy być tak pewni jak tego, iż dobro dziecka jest uzależnione od tego, jak dobrze rodzice dogadują się ze sobą, niezależnie od tego, czy są, czy nie są razem. Im więcej okazują sobie szacunku, tym mniejsze prawdopodobieństwo, iż dziecko będzie miało depresję albo będzie przejawiać zachowania autodestrukcyjne.

Słyszę czasem w tym gabinecie od kobiet najgorsze rzeczy na temat ich byłych mężów, mężczyzn, z którymi mają dzieci. Opisują ich tak, jakby nie potrafili dodać dwa do dwóch. Myślą, iż jak przekażą dziecko ojcu na kilka dni, to ono tam będzie zabiedzone, zaniedbane i wygłodzone. Oczywiście są sytuacje skrajne, ale o takich tu teraz nie mówimy. Czasem pytam wprost: dlaczego mężczyzna, z którym zdecydowała się pani na dziecko, nie umie według pani się nim zająć? To potrafi wyciągnąć z tych kolein, iż facet to jest jakiś nieporadny gamoń, kiedy ma się zająć wychowaniem dzieci.

Mężczyźni dużo opowiadają tu o swoich matkach?

A.: jeżeli chodzi o relacje z matkami, to wśród mężczyzn, którzy przychodzą do nas na terapię, ujawniają się najczęściej dwa modele. W pierwszym mężczyzna był wychowywany w opiekuńczy, wspierający sposób. Życie rodzinne kręciło się w dużej mierze wokół jego potrzeb. Stąd apetyt na życie ma bardzo duży i jest przyzwyczajony do wysokiego standardu troski i opieki. Zdarza się, iż taki facet myśli o swojej młodości jako etapie, w którym musi się wyszaleć. W końcu znajduje jednak partnerkę i oczekuje od niej zaspokojenia wszystkich potrzeb, którymi wcześniej zajmowała się matka.

Takie oczekiwania mogą być obciążające dla relacji.

A.: Wcale nie mniej obciążający jest drugi model, w którym partner skupia się nieustannie na wspieraniu swojej partnerki. Najczęściej w takie relacje wchodzą synowie matek, które wymagały wsparcia, przerzucały na swoich synów ciężar emocjonalny konfliktów, nagradzały ich za dbanie o ich emocje. Gabinety seksuologiczne pełne są par, w których mężczyźni potwierdzają swoją męskość, uzależniając od siebie partnerkę. Ona ma dużo kryzysów, wątpliwości, jest niesamodzielna materialnie i ekonomicznie. Pojawia się on, wyciąga ją z tego dołka i cały czas daje jej ramię, na którym ona może się wesprzeć.

Dlaczego taka para przychodzi do gabinetu seksuologicznego? Przy takiej nierówności nie działa seks?

A.: Wręcz przeciwnie, takie związki często mają świetny seks. Badania pokazują, iż pary, w których utrzymuje się bardziej patriarchalny podział ról, mają wyższe libido niż większość par. To jest to, o czym rozmawialiśmy przy serialu Mad Men. Ten układ, w którym on jest ramieniem, a ona się na nim wspiera, działa do pewnego momentu – prędzej czy później musi się zdarzyć, iż jemu powinie się noga. Może to być coś zupełnie prozaicznego: trudny czas w pracy, zawód bliską osobą albo śmierć jednego z rodziców. I nagle to silne ramię mężczyzny słabnie. Zaczyna się kryzys, bo on chciałby chociaż na chwilę odpocząć, dać sobie prawo do słabości. Siła przyzwyczajenia jest jednak tak ogromna, iż ona oczekuje dalej silnego ramienia – przecież zawsze mogła się na nim wesprzeć. Ona traci grunt pod nogami, a on nie dość, iż mierzy się z życiowym problemem, chciałby się rozpłakać, poczuć wsparcie, to jeszcze związek zaczyna się sypać.

Szybko przeszliśmy od świetnego seksu do poważnego kryzysu. Szkoda tego faceta – w zasadzie to pokazał po prostu ludzką twarz.

R.: Coraz częściej mam wrażenie, iż zaczyna obowiązywać podwójny standard. Inny dla kobiet, inny dla mężczyzn, jeżeli chodzi o wrażliwość. Mężczyzna nie dość, iż musi mieć te tradycyjnie męskie cechy, jak siła czy odwaga, to powinien jeszcze przejawiać wrażliwość, ale bez przesady.

Bez przesady?

R.: Może być wrażliwy, ale nie nadmiernie. To już za dużo emocji. Zwłaszcza w takiej relacji, gdzie on tych emocji wcześniej nie okazywał, tylko był wsparciem, kiedy ona przeżywała swoje słabości. Kobiety w takich relacjach przyzwyczajone są do tego, iż mają monopol na określone stany emocjonalne, a kiedy mężczyzna wkracza na to pole, czują, iż tracą kontrolę.

To już nic nie rozumiem, w końcu chcą tego faceta wrażliwego czy nie chcą?

A.: Tak i nie. Często krążymy wokół tego pytania, bo odpowiedź rzadko kiedy jest jasna. Z jednej strony kobiety opowiadają chętnie i dużo o tym, iż chciałyby faceta, który wypakuje zmywarkę, będzie ciepły, pobawi się z dziećmi. Z drugiej strony, trzy zdania później, potrafią krytykować partnera za to, iż jest za mało pewny siebie, zbyt delikatny i przez to nie daje im poczucia bezpieczeństwa. To właśnie mam na myśli, mówiąc, iż żyjemy w czasach chaosu – z jednej strony zmiany społeczne i to, jak postrzegamy role kobiet i mężczyzn, zmieniło się już bezpowrotnie, z drugiej na poziomie tego, co nas podnieca, a co nie, ciągle zdarza się, iż odwołujemy się do patriarchalnych skryptów.

Dobra, ale co te patriarchalne skrypty oznaczają w praktyce?

A.: W tym tygodniu pacjentka wyznała w gabinecie, iż jak widzi swojego męża, kiedy bawi się z ich dziećmi samochodzikami na dywanie, to przechodzi jej ochota na seks. Jemu trudno było opanować złość, kiedy to słyszał. „Co to ma być? Przecież robię dokładnie to, czego ode mnie oczekiwałaś, a teraz co? Mam cię wziąć za włosy i zaciągnąć do sypialni jak jakiś jaskiniowiec?” – mówił na tej kanapie.

To ma brać za te włosy i ciągnąć?

A.: Jeśli potrafią się na to umówić – a nawiasem mówiąc, ta para ma do tego duży potencjał – to tak, właśnie tak ma zrobić. Tylko ważne, żeby później potrafili pogadać, jakie tęsknoty wnosi mąż, czym by ten ich seks doprawił. W tym chaosie można się odnaleźć, tylko trzeba zacząć się komunikować wprost na temat tego, czego potrzebujemy w relacji. I otworzyć się na to, iż czego innego możemy potrzebować od partnera jako ojca czy kogoś, z kim prowadzimy wspólnie gospodarstwo domowe, a czego innego od partnera jako kochanka. To jest zdrowe i dobre.

Widzę po naszych pacjentach, iż często próbują iść na skróty i szukać w internecie albo książkach przepisów na to, jak powinni zachowywać się czy wyglądać nowoczesny mężczyzna albo nowoczesna kobieta. Tak jakby to były jakieś uniwersalne prawdy, które będą działać na wszystkich. To mogą być podpowiedzi, ale nie instrukcje. Sami musimy określić w relacji, co jest dla nas ważne – co jest podniecające, a co zabija namiętność. Tylko przypominam, iż chodzi o to, żeby szczerze zadać sobie pytanie, co podnieca mnie i co podnieca mojego partnera, a nie co powinno być podniecające dla jakiejś wyobrażonej nowoczesnej pary.

R.: I to właśnie jest moim zdaniem najbardziej męskie!

Rozmowa o tym, co nas podnieca?

R.: Też, ale to jest element szerszej wizji męskości, która mi osobiście podoba się najbardziej. Męskość to umiejętność kwestionowania siebie, ciągłego zadawania sobie pytań. Co to znaczy być dobrym ojcem? Dobrym synem? Dobrym obywatelem? Mężem? Kochankiem? Co to oznacza dla mnie? Co dla mojego partnera albo partnerki?

To taka męskość mędrca, badacza albo detektywa – kogoś, kto ciągle jest na misji, prowadzi śledztwo, zgłębia fundamentalne pytania.

A.: Według mnie otwartość na rozmowę o emocjach, seksualności, trudnościach psychicznych nie wymaga jakichś supermocy, ale na pewno jest bardzo męską cechą i działa, przynajmniej my tak to widzimy w naszym gabinecie. Cieszy mnie, iż coraz więcej mężczyzn ma odwagę mówić o tym, jak się czują, jakie mają potrzeby. Jeszcze dziesięć-piętnaście lat temu zestaw męskich tematów do rozmowy to była polityka, sport i seks, ale ten ostatni w bardzo okrojonej formie, sprowadzonej do przechwałek o podbojach. Dzisiaj mężczyźni dają sobie przyzwolenie na to, żeby zajrzeć w siebie głębiej – w związku, w seksie, w domu – a bez tego trudno wyobrazić sobie partnerski układ.

Czyli taki współczesny facet otwarcie mówi o swoich potrzebach, nazywa i wyraża swoje emocje…

R.: …a współczesna kobieta nie wie, co z takim mężczyzną zrobić.

Co masz na myśli?

R.: Kiedy słucham moich pacjentów, to mam wrażenie, iż ich partnerki nie do końca pragną partnerstwa, a już na pewno nie równości. On oczywiście może wyrażać emocje, przyznać się do słabości, ale tylko w granicach, które ona uzna za bezpieczne. Nie może być tych emocji ani za dużo, ani za mało – jak jest za dużo, to zaczyna wkradać się niepokój, bo nie można na nim polegać, a jak za mało, to jest nieczułym gburem.

Nie rozumiem, skąd ta panika. To chyba dobrze, iż facet ujawnia swoje emocje.

R.: W tym tradycyjnym, patriarchalnym modelu był jasny podział na to, co męskie i kobiece. Mężczyźni byli od rozumu i logiki, kobiety od emocji. Kiedy mówimy o kryzysie tego porządku, to nie mamy na myśli tylko tego, iż mężczyźni tracą swoją władzę, którą zapewniał im patriarchat. Kobiety też wywalczyły przyczółek, który dawał im znamiona władzy – miały monopol na wyrażanie całego spektrum emocji.

Tradycyjnemu, patriarchalnemu mężczyźnie zostawały tylko gniew i złość.

R.: Dzisiaj przynajmniej teoretycznie mężczyzna ma już prawo wyrazić smutek, powiedzieć, iż się źle czuje, albo nie mieć ochoty na seks, albo przynajmniej nie mieć jej zawsze i wszędzie. W praktyce wygląda to nieco inaczej. Jeden z moich pacjentów był długo zachęcany przez żonę, żeby więcej mówił o tym, jak czuje się w pracy. Kiedyś w końcu zebrał się i powiedział. Zwierzył jej się w sypialni, iż czuje się nieszanowany przez kolegów, pomiatany przez szefa, rozpłakał się. A później w gabinecie usłyszał: „Kiedy mój mąż wyraża emocje, nie czuję się przy nim bezpiecznie”.

A co to ma wspólnego z poczuciem bezpieczeństwa?

R.: Ona, jak my wszyscy, była inhalowana od dzieciństwa ideami patriarchatu, w którym między innymi zakodowana jest reakcja na jego płacz i rozklejenie się. Po pierwsze, kiedy mężczyzna wyraża smutek, to skojarzony jest często z nieporadnością. A po drugie, zakorzenia swoje poczucie bezpieczeństwa w mężczyźnie – kiedy on, choćby na chwilę, traci stabilność, to jej automatycznie wydaje się mniej atrakcyjny. Nie mówimy tutaj o osobach, które są przywiązane do patriarchalnych wzorców – ta para na poziomie racjonalnym wie, iż tradycyjny podział ról płciowych ograniczał zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Oboje deklarują, iż chcą budować partnerski związek.

Co mogą zrobić, żeby taki związek rzeczywiście budować?

R.: Zdać sobie sprawę z tego, iż partnerstwo to jest otwarcie się nie tylko na to, co wygodne i przyjemne. Kiedy domagamy się od mężczyzn większej szczerości w wyrażaniu uczuć, to musimy być też przygotowani na to, iż to nie będą tylko przyjemne doświadczenia. Przypomina mi się sesja z inną parą, na której rozmawialiśmy o inicjowaniu seksu. Kobieta była rozwścieczona tym, iż jak próbowała kilkukrotnie rozpocząć seks, mąż jej odmówił. Wykrzyczała mu, iż już nigdy tego nie będzie powtarzać, bo czuje się odtrącona i niekobieca. Kiedy emocje opadły, ustaliliśmy, iż on inicjuje seks kilka razy w tygodniu, a z odrzuceniem mierzy się regularnie. Chwilę zajęło jej zrozumienie, iż stosuje podwójne standardy wobec swoich emocji i jego emocji.

**

Rozmowa pochodzi z książki Sztuka bycia razem wydanej przez Wydawnictwo Agora. W książce para terapeutów i seksuologów, na co dzień prowadzących wspólnie terapię par, tworzy własny przewodnik po życiu w związku.

***

Agata Stola – psychoterapeutka, specjalistka psychoterapii uzależnień, terapii seksuologicznej, polityki społecznej i zdrowia publicznego. Ekspertka Fundacji SexED i Fundacji Edukacji Społecznej, współprowadzi podcasty W łóżku: rozmowy dopasowane oraz Chłopaki też płaczą. Wykłada w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego.

Robert Kowalczyk – psycholog, certyfikowany (PTS) seksuolog kliniczny, psychoterapeuta i biegły sądowy. Adiunkt na Wydziale Psychologii, Pedagogiki i Nauk Humanistycznych Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Wykładowca Uniwersytetu SWPS oraz Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. Członek Europejskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej oraz Rady Naukowo-Konsultacyjnej ds. MSM Krajowego Centrum ds. AIDS Agendy Ministra Zdrowia.

Idź do oryginalnego materiału