Ostatnio spotkałam się z przyjaciółką. Rozmawiałyśmy o codzienności, o dzieciach, pracy, aż w końcu zeszło na temat związków. Kiedy wspomniałam o tym, iż w każdym małżeństwie zdarzają się kłótnie, ona uśmiechnęła się z dziwnym grymasem i powiedziała:
"U nas w domu nie ma awantur. Jest cisza i udawanie, iż wszystko gra. To jest zdecydowanie gorsze."
To zdanie długo rezonowało w mojej głowie. Pomyślałam sobie, faktycznie coś w tym jest. Kłótnia to nic przyjemnego, ale na pewno działa bardzo oczyszczająco na związek. Lepiej zawsze wszystko na bieżąco wyjaśnić, niż dusić w sobie i chować głęboko urazę.
Cisza, która boli bardziej niż krzyk
Przyjaciółka przyznała, iż bardzo brakuje jej otwartych rozmów. Nie chciała awantur dla samej awantury. Chciała możliwości, żeby wyrzucić z siebie emocje, powiedzieć, co ją boli i usłyszeć, co czuje jej partner.
– Może to dziwne, ale czasem marzę o tym, żebyśmy się pokłócili. Żeby w końcu coś się zadziało. A tak to tylko siedzimy w ciszy, udajemy, iż nic się nie stało, a we mnie wszystko narasta – wyznała.
Dlaczego milczenie jest gorsze niż kłótnia?
Zapewne każdy psycholog przyzna mi rację, iż kłótnia sama w sobie nie jest zła. To naturalny sposób rozładowania napięcia – wyrażenia swoich emocji i potrzeb. W zdrowym związku spory pozwalają ustalić granice, nazwać emocje i pójść dalej.
Cisza natomiast działa jak "trucizna". Urazy nie znikają, tylko się odkładają i nawarstwiają. Niewypowiedziane słowa tworzą dystans, a ten prowadzi do coraz większego poczucia samotności w relacji.
"Chciałabym wyjaśniać wszystko na bieżąco"
– Gdybyśmy potrafili usiąść obok siebie i powiedzieć sobie wprost, co nas boli, byłoby znacznie lżej. Ale on woli milczeć. A ja już nie mam siły udawać, iż wszystko gra – dodała przyjaciółka.
Każda rozmowa w związku nawet, jeżeli towarzyszą jej emocje, jest potrzebna. Bez wyjaśnienia tego, co "nam leży na sercu" trudno o zdrową relację.
Choć sama kłótnia nie jest niczym przyjemnym, jest czymś w rodzaju grubej kreski zamykającej pewien rozdział i pozwalającej iść dalej.