Tak to mniej więcej wygląda: szybka pobudka, dzieci szykują się do szkoły, a my przygotowujemy im śniadanie i śniadaniówkę. Wiem, iż są jednak mamy, które przekąski do szkoły szykują dnia poprzedniego. W sumie to obojętne.
Co za czasy?
Przygotowywanie dzieciom posiłków to temat rzeka. Mam wrażenie, iż on nigdy się nie kończy. Matki głowią się, co przygotować na obiad, śniadanie i kolację, by ich pociecha zjadła bez wybrzydzania. Najlepiej sprawdza się chyba pizza, jakieś domowe hamburgery, no i oczywiście frytki. Pomidorowa z makaronem lub ryżem też jest przeważnie w porządku. Są dzieci, które lubią schabowego i mizerię, ale chyba nie należą one do większości.
I o ile z tym, co przygotujemy dziecku do zjedzenia w domu, jakoś sobie radzimy, to sprawa zaczyna się komplikować jeżeli mowa o śniadaniówce. Tej do szkoły, bo przedszkole (na szczęście!) zapewnia wyżywienie.
Mogłoby się wydawać, iż kanapka z serem i pomidorem powinna załatwić sprawę, do tego jabłko, gruszka lub jakieś winogrona. Okazuje się jednak (i wiem to z autopsji), iż współczesne dzieciaki oczekują czegoś zupełnie innego. Im to, co dla nas było na porządku dziennym, nie wystarcza.
Nie zliczę na palcach jednej ręki, ile razy mój syn chciał zastąpić kanapkę słodką bułką, a owoce chipsami czy batonem. Staram się nie ulegać, choć zdarza mi się zrobić wyjątek np. w dniu urodzin czy w Dzień Dziecka. jeżeli mój syn bardzo marudzi, narzeka i nalega, ulegam i przygotowuję mu kanapkę z tym słodkim, czekoladowym mazidłem. Nie chcę, by czuł się gorszy od innych, by koledzy się z niego śmiali czy wiadomo co tam jeszcze.
Napiszę tak: czasami mamy pod górkę jeżeli chodzi o śniadaniówkę, ale ogóle udaje nam się dogadywać. Z tego, co czytam, inne mamy mają "gorzej".
"Hania to największy niejadek, jakiego znam. Nigdy nie mogę jej dogodzić, zawsze wybrzydza, marudzi i modli się nad talerzem. A do szkoły zawsze życzy sobie paluszki albo krakersy, do tego sezamki i najlepiej jeszcze jakąś czekoladę. O kanapkach czy owocach choćby nie chce słyszeć. Próbowałam, starałam się, przygotowywałam jej choćby kanapki w kształcie serduszek, ale nigdy ich nie zjadała. Przychodziła głodna, marudna, ale jak to mówią: 'Na złość mamie, odmrażała sobie uszy'.
Śniadaniówka była pełna, a ona głodna. Marudziła, iż na lekcjach burczy jej w brzuchu i nie może się skoncentrować. Nie miałam wyjścia, musiałam przerzucić się na te wszystkie niezdrowe przekąski, na które już choćby patrzeć nie mogę. Kiedy widzę, co znajduje się w śniadaniówce mojej córki, nóż mi się w kieszeni otwiera. A kiedy uświadamiam sobie, iż to ja przygotowałam jej zawartość, wszystko zaczyna się we mnie gotować.
Tak sobie myślę, co wyrośnie ze współczesnego pokolenia dzieci? Jak będą żyć i funkcjonować za te 15 czy 20 lat? Co z otyłością, cukrzycą i wszystkimi innymi przypadłościami, które będą konsekwencją tego, co w tej chwili znajduje się w ich śniadaniówce?" – czytam w nadesłanym liście. Przyznaję, iż sama mam w sobie wiele obaw i wątpliwości. Bo nie tak to wszystko powinno wyglądać.