To nie był dobry rok. Kilku przyjaciół odeszło, kilku się skurwiło. O tych drugich - nie napiszę - postanowiłem bowiem milczeć - ot taka profilaktyka wymiotów. Co do tych nieodżałowanych - muszę wspomnieć wspaniałego Druha mego Klaterka - Andrzeja Skupińskiego, który tak niedawno temu nas opuścił. Będzie mi brakować naszych długich telefonicznych rozmów, maili z tekstami piosenek, wspólnych imaginacji dotyczących koncertów, występów i kabaretowych tournee. Będę tęsknił za bajaniem, ślonskom godkom, dystansem i poczuciem humoru Tolusia, podobnie jak za starym Bytomiem, za czasami, gdy - po paru głębszych i kilkugodzinnym literackim szaleństwie - wysyłaliśmy ortodoksyjny sygnał dla świata, ze śpiewem obdarzając uryną centralny punkt Rynku mego rodzinnego miasta.
Ten rok przesączał się powoli, szumiał, zlepiał, ciągnąwszy ze sobą kaszel i ból. Tak, to dla mnie dwa symbole odchodzącego czasu - ale i dowody na nieuchronność tego, co przede mną. Nie mam zielonego pojęcia jak to wszystko się skończy. Jedyny mój plan na nadchodzący rok, to pójść zagłosować w wyborach po to, by więcej nie musieć oglądać w telewizji tych złodziejskich i debilnych pysków w tej chwili nam panujących. Kiedyś, kiedy uważałem ich jedynie za zabawnych i niegroźnych kretynów - pisałem na blogu co tydzień. Dziś, patrząc na to, co robią z moim krajem - najzwyczajniej się ich brzydzę, przestali być powodem, dla którego chciałbym usiąść przed klawiaturą.
Był czas, gdy pisałem też dla kobiet. Pod koniec tego roku, uważam, iż to całkowita strata czasu - ani nie zostanie to nigdy odpowiednio docenione, a zawsze przecież może znaleźć się kolega, posiadający większe pióro. Na jego niekorzyść jednak działa fakt, iż, jakkolwiek nie starałby się, ilekolwiek by nie zainwestował - pióro - nigdy nie będzie wiecznym.
Czy popełniłem błędy? Oczywiście, iż tak! Przekraczałem granice? Bezwzględnie, przyznaję. Czy odbijałem się od dna? jeżeli odcięcie od stryczka jest rodzajem ruchu - to i owszem. Jakiś czas temu napisany post, przeszedł bez echa - może to i dobrze, bo był w stu procentach autobiograficzny. Gdybyście naprawdę zrozumieli wówczas jego przesłanie, to dopiero byłby ubaw, niemalże na poziomie Pudelka. Na szczęście doskonale wiedziałem, iż większość z Was będzie miała to w dupach - stąd moja ekspiacyjna odwaga.
Obiecuję, iż w przyszłości na takie blogowe osobliwości sobie już nie pozwolę. Bo najgorsze - już za mną. Nie będzie więcej samotnych, zbrukanych cytostatycznymi wymiotami, poranków. Ani dręczącego oczekiwania na wynik komputerowej tomografii. Głupiej wiary w ludzi, uczucia, sens szukania dobrej strony patologicznych egoistów. Nadstawiania drugiego policzka. Never ever. Będzie, co ma być.
Wierzę, iż będzie dobrze, bo zamiast słowa przepraszam, usłyszałem dziękuję, gdy - przy okazji kolacji dla samotnych i bezdomnych - udało mi się zgromadzić wokół jednej idei KODziarzy i PiSowców, ateistów i mohery, młodych i starych. To doprawdy cudowne doświadczenie widzieć ich wszystkich, bez kretyńskich bagaży i obciążeń. Takiego świata właśnie życzę wszystkim na nadchodzący rok.
Cytując uczestnika:
Dziękuję, iż dzięki Panu człowiek może poczuć się lepszy i potrzebny.
Bądźmy lepsi i potrzebni na co dzień.
Wierzę, iż będzie dobrze. Przecież musi być stół i dobre oczy nad stołem - śpiewała kiedyś Budka Suflera. Ja to mam. A, dzięki mojemu niedopatrzeniu - pod nieobecność gospodarza, KoKo nauczyła się wchodzić na meble i świeci tymi pełnymi miłości oczami od rana do samego wieczora, a w nocy - wtulona w mój grzbiet - śni szczęśliwe psie sny, zarażając mnie nimi.
Będzie dobrze, bo odzyskałem spokój. I jestem gotowy. Jest, jak to mawia nieoceniona Qrooliq Bencz - benczowsko.
Wierzę, iż będzie dobrze, bo - cytując plugawego klasyka - mnie się to po prostu należy.