Ten pacjent "zaczął" pandemię Covid-19 w Polsce. Wspomnienia lekarza: "Live na Facebooku z izolatki"

natemat.pl 3 godzin temu
66-latek, Mieczysław Opałka wracał z Niemiec od córek. W autokarze poczuł się źle. Karetka zawiozła go do szpitala w Zielonej Górze. Trafił do izolatki. Gdy dowiedział się, iż jako pierwszy w Polsce ma Covid-19, nie wpadł w panikę. Przeciwnie – z łóżka robił transmisje live na Facebooku z dwóch telefonów. Jak wyzdrowiał, z wyjściem ze szpitala się ociągał. Powiedział, iż mieszkańcy Cybinki, do której wraca, są na niego wściekli i spuszczą mu lanie.


Pięć lat temu, 4 marca 2020 roku wybuchła w Polsce pandemia. Publikujemy wspomnienia dr n. med. Jacka Smykała, ordynatora oddziału zakaźnego szpitala w Zielonej Górze, który leczył pacjenta zero – fragment książki Agnieszki Sztyler-Turovsky "Oddział zakaźny. Historie bez cenzury".

1.

4 marca, godzina 7.30. Jestem w szpitalu przed czasem, dyżur zaczynam za pół godziny. Zawsze przychodzę wcześniej. Już "szuka" mnie sekretariat – jakiś pilny telefon. W słuchawce głos Łukasza Szumowskiego. Minister Zdrowia mówi, iż na naszym oddziale leży pacjent COVID dodatni. Prosi, żebym do 9.00 nie udzielał żadnych informacji, bo wtedy będzie konferencja prasowa. "Przeciek" już jest. Pod nasz szpital zjeżdżają ekipy telewizyjne.

2.

Odprawa. Przekazuję zespołowi wiadomość: "Mamy w szpitalu pacjenta zero". Na nikim nie robi to większego wrażenia. Czuliśmy, iż trafi na nas.

W pobliżu trzy przejścia graniczne: Słubice, Kostrzyn, Świecko. Polacy wracają z zagranicy. Straż graniczna co chwilę przywozi nam busy z kierowcami TIR-ów. Ten, kto przekracza granicę Polski z podwyższoną temperaturą, jest badany na COVID-u. W Niemczech rośnie krzywa zachorowań. Wiemy, tak czy owak w Polsce niedługo pojawi się taki pacjent.

Od dwóch dni w szpitalnej izolatce leży mężczyzna, który zgłosił się do nas z objawami COVID-19. Wykonaliśmy test, wysłaliśmy próbkę do laboratorium do Gorzowa Wielkopolskiego Czekaliśmy tylko na oficjalne potwierdzenie wyniku testu. I właśnie go mamy.

"Zapraszam wszystkich na oglądanie konferencji prasowej", mówię do zespołu. O 9.00, już za chwilę. W dyżurce nocnej mamy telewizor.

Diagności w gorzowskim Sanepidzie chyba nie dowierzali w wynik. Ogłosić go i przestrzelić, to byłby obciach na cały świat. Wysłali wiec do Państwowego Zakładu Higieny próbkę do weryfikacji, a PZH ten zaalarmował Ministerstwo Zdrowia, iż mamy dodatniego pacjenta.

Minęła dziewiąta. Konferencja się spóźnia. W dyżurce atmosfera wyczekiwania. Wreszcie się zaczyna. Minister Szumowski nerwowym głosem ogłasza, iż w Polsce mamy pacjenta zero. Pacjenta z COVID-19:

"Jak państwo wiecie, w Państwowym Zakładzie Higieny laboratorium pracuje 24 na 7. Tę informację dostaliśmy w nocy. I pacjent czuje się dobrze, rodzina i osoby, które miały kontakt są objęte kwarantanną. Bardzo proszę państwa dziennikarzy i media o poszanowanie prywatności pacjenta i poszanowanie jego spokoju. Pozwólmy pacjentowi w spokoju wracać do zdrowia i nie wywierajmy presji na niego, na rodzinę, bo w końcu jest to chory człowiek, który wymaga spokoju".

Podchodzimy do tego ze spokojem. OK, jest, stało się. Zaczynamy po prostu ostrzej pracować. Wiemy, iż teraz już ruszy… I iż nasz pacjent nie jest zero – został nim tylko ogłoszony. Twierdzenie, iż to pierwszy, byłoby absurdalne. Jest tylko pierwszym człowiekiem w Polsce, któremu w badaniu genetycznym stwierdzono obecność koronawirusa.

Wkrótce trafia do nas kilku bezdomnych i okazuje się, że… mają przeciwciała na COVID-19. Musieli przejść zakażenie. Zachorowali przed naszym pacjentem, uznanym za pacjenta zero. Wirus w Polsce musiał być wcześniej. Ktoś kaszlał, miał gorączkę – poleżał w domu. W ilu przypadkach był to koronawirus? W wielu. Nie badało się ich, bo nie mieliśmy pojęcia, iż mamy na świecie nowego koronawirusa. Granice Chin przekroczył tygodnie, a może i miesiące temu.

3.

Po konferencji prasowej koleżanka lekarka idzie do pacjenta, poinformować go, iż jest COVID dodatni. To ta, która go przyjmowała. Pacjent ją zna. Dobrze, żeby zbadała go teraz ta sama osoba. Lekarka musi się ubrać – kombinezon, maska, dwie pary rękawiczek, specjalne buty.

Pacjent w ogóle nie jest zaskoczony. Nie wygląda też na przestraszonego. Wygląda raczej na to, iż jest wręcz dumny, iż jako pierwszy Polak „złapał” oficjalnie koronawirusa. I iż to on jest pacjentem zero!

Lekarka pyta go o samopoczucie. Na szczęście nic specjalnego się nie dzieje, leki od dwóch dni ma zaordynowane. Po diagnozie nie ma potrzeby ich modyfikacji.

Rodziny też nie musimy informować, pacjent już zdążył nas wyręczyć. Obdzwonił bliskich i znajomych. Wszyscy już wiedzą. Apel ministra do dziennikarzy, by uszanowali prywatność chorego, jest najwyraźniej niezbyt potrzebny – nasz pacjent raczej wcale tego sobie nie życzy. Przy szpitalnym łóżku ma dwa telefony.

Wysyła z nich SMS-y, robi kolejne relacje live na Facebooku. Przez moment choćby jesteśmy na niego trochę źli. Ale potem machamy ręką: a, niech robi co chce, przynajmniej ludzie się dowiedzą, iż koronawirus jednak istnieje. Że to choroba, która daje konkretne dolegliwości.

Mamy wrażenie, iż stan pacjenta stwierdzony przez nas, lekarzy, jest zgoła inny niż wynika z jego relacji. Mężczyzna opisuje, iż jest bardzo ciężko chory. My wiemy, iż na szczęście nie jest w stanie ciężkim. Ma ponad 60 lat, więc dolegliwości muszą być dla niego bardzo uciążliwe, wręcz bolesne. Nie ma się co podśmiechiwać. Mamy nadzieję, iż stan jego zdrowia nie ulegnie pogorszeniu.

4.

Dwa dni wcześniej – 2 marca 2020.

Mężczyzna w wieku 66 lat zgłasza się na izbę przyjęć. "Wróciłem z Niemiec, byłem w Westfalii u córek. Rodzina w Niemczech właśnie trafiła na kwarantannę. Poczułem się źle już w autokarze", mówi Mieczysław Opałko w szpitalu. Granicę przekroczył w Słubicach, a razem z nim 46 osób – autokar był pełen. Potem trzy z tych osób też okażą się zakażone.

Ze Słubic do Cybinki, gdzie mieszka, mężczyzna dojechał samochodem. Nazajutrz poczuł się bardzo źle, objawy przypominały grypę. Przyjechał od razu do szpitala w Zielonej Górze, do jedynego oddziału zakaźnego w województwie lubuskim.

Pacjent mówi, iż zdaje sobie sprawę, iż to może być koronawirus, iż tak podejrzewa. W niemieckich mediach co chwilę słyszał komunikaty o kolejnych zakażeniach. I o tym, iż jest ich już bardzo, bardzo dużo. Po niedawnym wielkim festynie ruszyła lawina zachorowań.

Pielęgniarka i lekarka, które badają go po przyjeździe, mają na sobie specjalne fartuchy, czepki, przyłbice, maski, podwójne rękawice i "kalosze" z jednorazowym wkładem. Założyły je błyskawicznie, bo dostały telefon z SOR-u, iż jedzie pacjent „z podejrzeniem”.

Mężczyzna wykazuje objawy kliniczne COVID-u: gorączka, bóle mięśniowe, bóle pleców, suchy kaszel. Dolegliwości infekcyjne plus w wywiadzie powrót z zagranicy i kontakt z zakażonym. Potwierdzenie COVID-19 to już tylko formalność. Pielęgniarka pobiera wymaz, będzie wysłany do laboratorium w Gorzowie.

Pacjent trafia na oddział, do izolatki. W dokumentację lekarka wpisuje: "W stanie średnim". To znak – pacjent nie ma zaburzeń oddychania i nie wymaga respiratora.

5.

W jednej chwili po szpitalu roznosi się wieść: "Pacjent z koronawirusem! Mamy pacjenta zero!". Część pielęgniarek idzie natychmiast na zwolnienie. Boją się. Cóż, mają do tego prawo. W domu małe dzieci, a czasem presja ze strony mężów, rodziny. Z lekkim opóźnieniem dowiaduję się o tym od oddziałowej.

Nie wiem, ile pań zrezygnuje, nie wiem które. Regulamin jest jasny: mamy mieć między sobą jak najmniej kontaktu. Jest adekwatnie już tylko telefoniczny. Do dyżurki pielęgniarek nie wchodzi żaden lekarz. Żadna pielęgniarka nie idzie z lekarzem do pacjenta.

A poza tym sensacji nie ma. Z lekarzy i asystentek, nikt się nie zwalnia, nie bierze urlopu, nie idzie na L-4. Kto miałaby teraz pracować, jeżeli nie my? W końcu jesteśmy zakaźnikami, nie możemy stchórzyć.

Z bakteriami, wirusami mamy do czynienia na co dzień. A iż co ileś lat, zdarzają się nowe sytuacje, takie jak ta? Trzeba je wyjaśniać krok po kroku i robić swoje. Taka praca. Oddawanie tego tematu komuś innemu byłoby żenujące. Jesteśmy na pierwszej linii frontu, to "konsekwencja" kiedyś podjętej decyzji zawodowej. Nie jesteśmy tu za karę. (...)

7.

Do żony nie dzwonię, nie zamierzam robić sensacji. O wszystkim opowiem jej wieczorem. Zresztą na pewno już zdążyła dowiedzieć się z mediów.

Opowiadam jej o szczegółach już po dyżurze. Przyjmuje to tak, jak się spodziewałem, ze spokojem. Wiadomo, żona zawsze się o mnie martwi, ale już się przyzwyczaiła, iż ma (od 38 lat) męża "zakaźnego". (...) A poza tym wieczór jak co dzień…

Tak jest pewnie we wszystkich domach moich kolegów ze szpitala. Nasze rodziny przyjmują wieści spokojnie. Żaden z kolegów nie powie mi późnej, iż jego żona jest zaskoczona. (...)

10.

Mieczysław Opałko, pacjent zero, leży u nas trzy tygodnie. Zaglądamy do niego często. ale obowiązuje żelazna zasada: odwiedza go tylko jeden lekarz – dyżurny. A jeżeli pacjent zgłasza kolejny problem, lekarz ma obowiązek znów iść na salę, zbadać go i ewentualnie skorygować zalecenia.

Nie jest źle. Pacjent zero nie wzywa nas często, nie absorbuje. Żartujemy, iż ma tyle zajęć w izolatce, iż nie ma czasu do nas dzwonić. Zaabsorbowany jest sam sobą, udziela informacji o swoim stanie mediom. Czasem nie musimy do niego zaglądać, by zobaczyć, jak się czuje – widzimy go na ekranie telewizora w dyżurce, bo akurat udziela wywiadu, na przykład dla Polsatu. Każdy jego dzień izolacji jest transmitowany.

Niektórzy podśmiewują się z tych wywiadów. Prawda jest taka, iż zrobił trochę dobrej roboty – dzięki niemu Polacy karnie stosują się do lockdownu. Zamknęli się w domach. Ulice puste, wieczorami miasta wyglądają tak, jakby w Polsce obowiązywała godzina policyjna.

Naciskają na nas różne redakcje, chcą wyłączności na materiały i informacje z naszego szpitala. Nie zgadzamy się, nie wpuszczamy dziennikarzy na oddział i staramy się grać fair – nikt nie może nam zarzucić, iż kogoś faworyzujemy.

11.

Nadchodzi ten dzień – pacjent zero jest wyleczony! Potwierdzają to dwa niezależne, ujemne wyniki badań. I wtedy okazuje się, iż robi wszystko, żeby… nie wyjść ze szpitala! Pytamy, o co chodzi. Okazuje się, iż podobno mieszkańcy Cybinki są na niego źli i szykują mu "lanie". Mamy dosyć! Pytamy: kiedy pan chce wyjść? I pacjent wyznaczył termin wyjścia.

Obawiamy się, iż szpital jest obstawiony kamerami, chcemy, by opuścił budynek bocznym wyjściem.

Tymczasem on wychodzi głównym, ktoś mu wręcza butelkę alkoholu i kwiaty.

Publicznie dziękuje za opiekę. Wyglądało więc na to, iż zależało mu, by widziało go jak najwięcej ludzi. Nie miał maski, czapki, ciemnych okularów. Potem wielokrotnie widzieliśmy go w telewizji.

Cała Polska już wie, iż od czterech miesięcy jest emerytem, iż czuje się, jakby dostał drugie życie. Że chciałby przeprowadzić się do Sopotu, bo marzy o tym od pół wieku. I iż ma zdolności plastyczne, więc może teraz zrobi z nich użytek. Ale na razie zajmuje się domem, w ogrodzie kosi trawę. I ma nadzieję, iż jeszcze trochę, a będzie mógł pojechać znów do Niemiec, do córek.

Wkrótce pacjent zero staje się już melodią przeszłości, choć nie daje nam o sobie zapomnieć – od czasu do czasu miga nam w mediach. (...)


14.

(...) Z Twittera i Facebooka, ale i coraz częściej z oficjalnych mediów, płyną informacje, iż pacjenci umierają w samotności, iż bliscy nie mogą się z nimi pożegnać. Słyszę o lekarkach, pielęgniarkach, które litują się i łamiąc procedury, umożliwiają komuś wirtualne pożegnanie. Trzymają przed twarzą umierającego telefon, wcześniej dzwonią do rodziny i włączają Face Time. Włosi, Hiszpanie są na tej drodze przed nami.

Ludzie nie muszą umierać w samotności – myślę. Przecież gdy wiemy, iż śmierć nadejdzie wkrótce, możemy zorganizować wizytę rodziny. Zastanawiam się, co zrobić, by nikt nie musiał samotnie odchodzić. By ten, kto wciąż jest przytomny, mógł się pożegnać. Da się to bezpiecznie przeprowadzić. Potrzeba tylko odpowiednich procedur.

Procedura wejścia rodziny będzie taka: lekarz zgłasza ordynatorowi, iż ma kogoś w agonalnym stanie. Ordynator wyraża zgodę na odwiedziny pod warunkiem, iż rodzina będzie ubrana w ochronny strój i wejdzie na oddział w towarzystwie lekarza. Musimy mieć kontrolę nad każdym etapem, od chwili, gdy bliscy przekraczają próg szpitala. Musimy patrzeć tym ludziom na ręce.

No i udało się. Rodzina przyszła pożegnać zakażoną pacjentkę, która leżała pod respiratorem. Minęły dwa tygodnie, nikt z bliskich, którzy byli przy jej łóżku, nie miał żadnych objawów COVID-u. A stan pacjentki zaczął się poprawiać, respirator przestał jej być potrzebny. Ujemny wynik testu potwierdził, iż jest zdrowa. Kobieta wyszła ze szpitala.

Niestety wielu pacjentów z COVID-em umiera bez pożegnania. Ich rodziny zwykle mieszkają poza Zieloną Górą. Stan chorych często pogarsza się błyskawicznie. Nasz telefon, choć natychmiastowy, jest spóźniony. Rodzina jest dopiero w drodze do szpitala, gdy dowiaduje się o śmierci.

15.

To nie jest moja pierwsza epidemia. Przez 39 lat pracy w zielonogórskim szpitalu przeżyłem ich kilka. (...) Początek AIDS to połowa lat 80. Pamiętam, jak karetka przywiozła nam z Berlina młodego narkomana. Niemcy nie chcieli go już leczyć. W szpitalu – wielkie poruszenie.

To były czasy, gdy wiedzieliśmy tylko, iż taka choroba jest w Afryce. I iż gdzieniegdzie, na przykład w USA, trafia się chory homoseksualista. Mój kolega, lekarz onkolog, pracował w Libii. Mówił mi, iż tam już są tacy pacjenci. W Polsce to była abstrakcja.

Nie wiedzieliśmy nawet, jak się ubrać, by do niego bezpiecznie podejść. Robiliśmy to w kaloszach, kombinezonach, okularach, przez co nie byliśmy w stanie porządnie go zbadać. Potem, gdy pojechaliśmy do Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie, gdzie utworzono pierwszy oddział przeznaczony dla pacjentów z HIV przeżyliśmy szok, bo zobaczyliśmy, iż lekarz dotyka pacjenta, mając tylko rękawice, żadnej maski.

Dziś mamy bardzo wielu pacjentów z HIV/AIDS. Leczymy ich, realizując Program Krajowego Centrum ds. AIDS. Pacjent z HIV? Normalna sprawa. Ale nazwisko "tego pierwszego" do dziś wszyscy na oddziale pamiętamy. (...)

18.

W kraju panika – "zaczyna się druga fala". Myślę, iż to nie żadna fala. Normalna rzecz. W szpitalu przewidzieliśmy, iż tak będzie: poluzowano restrykcje, więc tak musiało się stać. realizowane są wakacje, ludzie się przemieszczają, na plażach są tłumy.

Najbardziej się boimy września i października. Dzieci wrócą do szkoły, zaczną się zarażać – bo nie wierzę, iż w takim tłumie nie pojawi się zakażone dziecko. Co chwilę będą zamykać jakąś szkołę. Wiele dzieci będzie chorować bezobjawowo. Przyniosą koronawirusa do domów. Zakażą rodziców, zakażą dziadków. (...)

20.

7 sierpnia. "Szczepionka będzie już za chwilę" – podobno ma być gotowa już choćby w listopadzie albo choćby w październiku. Tak chwalą się Rosjanie.

Nie daję wiary tym informacjom. Teraz ważne, żeby zaszczepić się na grypę. To możemy zrobić "na dziś". jeżeli zachorujemy, to chociaż będzie można rozróżnić, czy mamy grypę, czy COVID.

11 sierpnia, 2020. Władimir Putin ogłasza, iż Rosja ma już gotową pierwszą na świecie szczepionkę na koronawirusa, a jego córka już została zaszczepiona. I wyraża nadzieję, iż i inne państwa też opracują szczepionki. Ale szczepionka na COVID-19 to jak lot w kosmos. prawdopodobnie prezydent jest przeszczęśliwy, iż w tym wyścigu wyprzedził Amerykanów. Stan zakażeń w Rosji na dziś: 897 tys. 599. Rosjanie mają być masowo szczepieni już w październiku. Eksperci są bardziej sceptyczni.

Wciąż kilka wiemy o wirusie. Powikłania po przejściu COVID-19 można mieć już do końca życia. Tego się właśnie obawiamy. Już widać pierwsze następstwa: koronawirus odchodzi, ale w niektórych przypadkach zostają przewlekłe choroby płuc, problemy z sercem. I jeszcze zaburzenia psychotyczne, bo okazuje się, iż koronawirus atakuje również układ nerwowy. To wszystko dzieje się na naszych oczach. Dopiero uczymy się COVID-19.

Jesteśmy na początku drogi, więcej będzie można powiedzieć dopiero za jakiś czas.

Wiem jedno: musimy się pilnować, bo co będzie, jeżeli wszyscy zachorujemy? o ile zachoruje zbyt wielu lekarzy, może się okazać, iż staniemy pod ścianą, bo nie będzie miał nas kto leczyć.

Możemy się też obudzić w nowej rzeczywistości. Musimy być przygotowani na to, iż wirus powie: "Umierajcie dalej, muszę odmłodzić wam społeczeństwo", a może też powiedzieć tak: "Dobra, mam was dosyć. Spadam!".

Niedawno zapytał mnie pewien biskup: "Panie doktorze, co będzie dalej z tą epidemią koroanwirusa?". Odpowiedziałem: "Księże Biskupie, ksiądz ma lepsze kontakty »na górze«. Proszę zapytać Ducha Świętego, a nie mnie. Bo ja nic nie wiem!".

Idź do oryginalnego materiału