Szybka przekąska po wodnych atrakcjach
"Moja córka jest w tej chwili na letnim obozie, a adekwatnie na koloniach, które zorganizowało nasze miasto we współpracy ze szkołą. Maja ma 12 lat, na kolonie jeździ już od 3 lat i w tym roku również zdecydowała, iż chce tak spędzić wakacje. Pojechała nad jezioro z grupą koleżanek z klasy, więc byłam pewna, iż czuje się tam pewnie i bezpiecznie, szczególnie iż to już jej kolejny wyjazd" – rozpoczyna swój list Anna, mama 12-letniej dziewczynki.
"Wczoraj jednak córka zadzwoniła do mnie z płaczem. Okazało się bowiem, iż przedwczoraj cała grupa była na wycieczce nad jeziorem, gdzie mieli różne aktywności. Dzieci wymęczone sportami wodnymi były bardzo głodne, a do ośrodka, w którym miał być obiad, był kawał drogi. Opiekunowie zdecydowali się zabrać młodzież na zapiekanki, które serwowano w jednej z budek nad jeziorem, żeby nikt w drodze powrotnej nie narzekał, iż jest głodny".
Skończyło się zatruciem pokarmowym
Kobieta opowiedziała, co działo się na koloniach po powrocie znad jeziora: "Wszyscy zjedli lunch, a potem wrócili do ośrodka. choćby nie dotrwali do obiadokolacji, bo okazało się, iż ponad połowa dzieciaków z obozu ma biegunkę i wymioty. Do tego wymiotowało także kilku opiekunów. Ewidentnie wszyscy zatruli się czymś, co znajdowało się w zapiekankach.
Córka zadzwoniła do mnie, iż ledwo stoi na nogach z wycieńczenia. Myślę, iż przy takiej liczbie chorych dzieci opiekunowie, którzy też się zatruli, nie byli w stanie zapewnić wszystkim odpowiedniego odpoczynku, leków czy nawodnienia. Kazałam mojemu dziecku dużo pić i starać się leżeć cały czas, kiedy akurat nie była w toalecie. Boję się, iż Maja i jej koleżanki podczas tego zatrucia mogą się odwodnić i skończy się to naprawdę kiepsko, szczególnie iż panują też upały, które mogą potęgować odwodnienie".
Chcą uniknąć odpowiedzialności?
Mama 12-latki jest wściekła na organizatorów za ich zachowanie podczas zatrucia uczestników obozu: "Najgorsze w tym wszystkim jest to, iż absolutnie nikt z organizatorów kolonii do mnie nie zadzwonił i nie poinformował o zatruciu mojego dziecka. Dowiedziałam się o nim od zapłakanej córki. Zastanawiam się, czy organizatorzy tę sytuację uważają za tak mało istotną, czy może nie chcą po prostu zamieść problemu pod dywan.
Brak informacji o stanie zdrowia dzieci pewnie podlega jakiejś karze, dlatego myślę, iż powinnam sprawę zgłosić na policję. Zastanawiam się też, czy nie jechać po córkę, żeby zabrać ją z obozu. Być może potrzebna jest dzieciom wizyta u lekarza albo kroplówki nawadniające. Jestem wściekła, iż dowiedziałam się o wszystkim tylko dlatego, iż zadzwoniło do mnie moje zapłakane i wycieńczone chorobą dziecko" – kończy swój list nasza czytelniczka.