– Trzeba być dobrej myśli – powtarzał.
Albo: – Ładna buzia, to nie wszystko; trzeba mieć dobre serce.
Śpiewał w kościelnym chórze - pierwszym głosem.
Halinę tłukł czym popadło.
– Pani! Kiedyś to jej oko prawie wytłukł, prawie wypłynęło. Pobiegła do matki w nocy, ale wróciła. Później zmądrzała... Chciał bić. Udało się jej uciec do piwniczki na podwórzu, ale zawrzeć drzwi nie zdążyła, więc wparował za nią. Chwyciła motykę opartą o ścianę i... przez łeb...!
Dwa tygodnie obnosił się po wsi ze śliwami, siniakami i każdemu utyskiwał, iż to ta cholera, iż własnego męża! Ale bić przestał.
– Nazywali my go Dobrejmyśli – zachichotał sąsiad. – Na raka mu umarła, więc jeździł później do miasta do klubu seniora żony szukać. Nie znalazł, choć tam podobno kobiety mówiły, iż taki czarujący mężczyzna, iż nie pijak i iż gadane miał.
Bo wiadomo, iż kot ma być łowny, a chłop mowny.
Sam został. A takiej był dobrej myśli.













