Specyfika intensywnego leczenia oraz następstw oparzeń u dzieci

termedia.pl 1 rok temu
Zdjęcie: 123RF


– Najcięższe są oparzenia od ognia w zamkniętych pomieszczeniach – powodują w ciele człowieka najwięcej destrukcji z oparzeniem dróg oddechowych włącznie – powiedział PAP szef Wielkopolskiego Centrum Leczenia Oparzeń w Ostrowie Wielkopolskim dr n. med. Witold Miaśkiewicz.

Do Wielkopolskiego Centrum Leczenia Oparzeń w Ostrowie Wlkp. trafiają dzieci z bardzo ciężkimi oparzeniami z uwagi na powierzchnię i głębokość ran. Przyjmowani są pacjenci od wieku noworodkowego do 18. roku życia. To jedna z dwóch działających w Polsce, obok szczecińskiej, tego rodzaju placówek medycznych, które zajmują się kompleksowym leczeniem oparzeń dzieci.

Ostrowskim centrum kieruje dr n. med. Witold Miaśkiewicz, który jest także ordynatorem oddziału chirurgii i traumatologii dziecięcej. Leczeniem oparzeń zajmuje się od 30 lat, tymi najcięższymi od lat 10.

Najczęstszymi pacjentami są dzieci w wieku od 2 do 4 lat. – Ich wiek najbardziej predysponuje do poznawania świata ale, jak się okazuje, z tej złej strony. Powodem może być niefrasobliwość rodziców lub brak wzmożonego nadzoru. To doprowadza do tego, iż szklanka gorącego płynu pozostawiona na stole może spowodować oparzenia. Takich oparzeń jest prawie 80 proc. – stwierdził.

Ale do Ostrowa Wielkopolskiego – jak przekazał – trafiają jeszcze mniejsze dzieci. Dwa lata temu w Boże Narodzenie do centrum przywieziono dwutygodniowego chłopczyka i jego dwuletnią siostrę z Poznania. Do wypadku doszło w trakcie uzupełniania w biokominku paliwa, które gwałtownie się zapaliło i doprowadziło do wybuchu. W zdarzeniu ucierpiała też 29-letnia matka dzieci. Najbardziej poszkodowany był noworodek, który doznał poparzenia 25 proc. ciała i dróg oddechowych.

Dzisiaj ostrowscy lekarze zajmują się dwuletnią dziewczynką, która doznała 30-proc. poparzenia ciała. Do tragicznego zdarzenia doszło podczas rodzinnego przyjęcia z okazji chrzcin, w lokalu gastronomicznych w Turku. Na dziecko wylał się wrzątek z uszkodzonego bojlera.

Najcięższe są oparzenia od ognia w zamkniętych pomieszczeniach. Choć minęło wiele lat, ordynator do dzisiaj pamięta 13-letniego Janka, poparzonego w wyniku pożaru kamienicy w Lęborku. Mieszkanie podpalił chłopak siostry nastolatka. Rodzeństwo nie przeżyło, oboje zmarli w szpitalach. Ogień oszczędził najmłodszego z rodzeństwa – czteroletniego chłopca – dzięki Jankowi, który osłaniał brata własnym ciałem.

– To dziecko będę pamiętał – zaznaczył lekarz. – Chłopiec doznał poparzenia 90 proc. ciała. Prawie go zagoiliśmy. Były choćby dobre chwile po wybudzeniu z wielotygodniowej śpiączki. Mimo bardzo nasilonych działań resuscytacyjnych, reanimacyjnych, chłopca nie udało się uratować. Zmarł z powodu zapalenia płuc. Jego organizm nie był w stanie już walczyć – powiedział i dodał: – Każda taka sytuacja jest dla nas ciężka, bardzo trudna. Ten smutny obraz utkwił w mojej pamięci i jest ze mną do dzisiaj.

Do szpitala trafiają także pacjenci z oparzeniami chemicznymi, które dotyczą wewnętrznych części ciała. Dochodzi do nich po wypiciu substancji żrących wykorzystywanych w gospodarstwie domowym. Przykładem jest Kret. – To jest bardzo niebezpieczny środek, który pozostawiony bez kontroli może doprowadzić do śmierci dziecka. Malec, po jego wypiciu, ma poparzony przełyk i przewód pokarmowy. Powstałe uszkodzenia wymagają później – o ile dziecko przeżyje – operacji rekonstrukcyjnych. To jest problem na całe życie – wyjaśnił.

W przypadku nastolatków często dochodzi do oparzeń elektrycznych. Jak przekazał ordynator, takich zdarzeń w ciągu roku jest wiele, a powstają w wyniku niefrasobliwości i głupoty młodych ludzi. Nastolatkowie – w ramach chęci zaimponowania zręcznością – wchodzą na słupy wysokiego napięcia, przez co dochodzi do oparzenia elektrycznego.

W ubiegłym roku do szpitala trafił 13-letni chłopiec z województwa lubelskiego, który został porażony prądem po wejściu na słup linii energetycznej. Na podobny pomysł wpadła 16-letnia dziewczyna z Wieruszowa. Weszła na słup trakcji elektrycznej i spadła z wysokości na ziemię po tym, jak poraził ją prąd. Dziewczyna i towarzyszące jej dwie koleżanki były pod wpływem alkoholu. Z kolei 19-latek z województwa lubelskiego wszedł na słup, bo chciał zaimponować dziewczynie.

– Prąd parzy od środka, w miejscu, gdzie jest największy opór kości. Oparzeniom elektrycznym często towarzyszą uszkodzenia nerek, ukrwienia kończyn i rozpad mięśni, co może skończyć się amputacją – powiedział lekarz.

Ordynator wyjaśnił, iż specyfika leczenia intensywnego oraz następstw oparzeń dzieci jest odmienna od leczenia dorosłych. – Zasadnicza różnica jest taka, iż dziecko ma kilkukrotnie cieńszą skórę od osoby dorosłej. Oparzenia u dzieci doprowadzają do tego, iż naczynia przestają prowadzić krew do powierzchniowych naczyń skóry i po kilku dniach pojawia się martwica, na co nie mamy żadnego wpływu – powiedział.

Leczenie trwa etapami przez wiele lat. Blizny trzeba wycinać, zastępować innymi tkankami, robić przeszczepy, żeby pacjent mógł funkcjonować. – Problem polega na tym, iż blizna nie rośnie tak, jak zdrowe elementy ciała. Ona uszkadza mobilność w zakresie stawów – wyjaśnił.

Zdarzają się oparzenia tak rozległe, iż pacjent nie ma własnej skóry, którą można byłoby wykorzystać do przeszczepu.

– W takich przypadkach musimy wyhodować komórki, zdarzają się przeszczepy rodzinne albo substytuty skóry, które zastępują uszkodzoną – wytłumaczył.

W przypadku ekstremalnych oparzeń walka dotyczy życia pacjenta. – Opanowanie wstrząsu, zamknięcie ran oparzeniowych – to są kamienie milowe w leczeniu – zauważył lekarz.

Zdaniem ordynatora, nigdy nie będzie takiej sytuacji, iż poparzony pacjent wróci do wyglądu sprzed urazu.

Bardzo istotną rolę odgrywa psycholog lub psychotraumatolog, który podczas pobytu chorego w szpitalu służy pomocą nie tylko poparzonym, ale także ich rodzicom. Opiekunowie dzieci obwiniają siebie o zdarzenie, do którego doszło. Z kolei nastolatkowie przeżywają traumę spowodowaną utratą urody i sprawności. Pacjenci po oparzeniach chcą izolować się przed innymi, przestają akceptować sami siebie, czują, iż są bezradni i tracą kontrolę nad swoim życiem.

Stres dopada także lekarzy. Do pracy w tej dziedzinie medycyny trzeba mieć predyspozycje. – Nie ma co ukrywać, nie każdy lekarz nadaje się do leczenia oparzonych dzieci. Selekcja następuje w sposób naturalny. Byli koledzy w pracy i już ich nie ma – powiedział. Przyznał, iż zawsze przychodzi jakaś refleksja i każdy z medyków stara się odreagować nawarstwiający się stres związany z trudnymi emocjami. – Czy to będzie rozmowa z psychologiem, czy aktywność fizyczna. Ja uprawiam sport, to jest dla mnie odskocznia od tego, co robię, to jest moje oczyszczenie – zaznaczył dr Miaśkiewicz.

W przypadku oparzenia – jak przypomniał – pierwszą i podstawową rzeczą jest zdjęcie ubrania, żeby czynnik termiczny miał jak najkrótszy kontakt ze skórą. Trzeba podać środki przeciwbólowe w postaci czopków i wezwać fachową pomoc. – Nie wkładać dziecka do wanny z zimną wodą, bo można doprowadzić do jego wyziębienia – poradził.

Wielkopolskie Centrum Leczenia Oparzeń oddano do użytku w 2018 r. Koszt inwestycji wyniósł niemal 7 mln zł, a dofinansowanie ze środków unijnych 6,5 mln; pozostałe pieniądze pochodziły z budżetu powiatu ostrowskiego. Zdaniem ordynatora, dzięki jego powstaniu pacjent poddawany jest wszystkim niezbędnym badaniom i leczeniu w jednym miejscu. – Teraz obserwujemy w medycynie tzw. centralizację. To, co robi rząd, na przykład w ramach strategii leczenia onkologicznego, czyli skupienia pacjentów z pewnymi skomplikowanymi schorzeniami w jednym miejscu, gdzie będzie można leczyć ich kompleksowo, jest trafnym pomysłem i bardzo podobnym do działania naszego centrum – podkreślił dr n. med. Witold Miaśkiewicz.

Tytuł pochodzi od redakcji
Idź do oryginalnego materiału