Ruch body positive – ciałopozytywność zmieni standardy piękna?

bestyle.pl 3 dni temu

Ciałopozytywność to nie moda na self-love, ale rewolucja wyrosła z protestów przeciwko toksycznym standardom piękna. Od radykalnych marszy lat 60. po TikTokowe wyzwania – ruch ewoluował, demaskując zakłamane wzorce mediów i wprowadzając zdrowie bez liczenia kalorii. Dziś łączy walkę z dyskryminacją osób plus size, niepełnosprawnych czy LGBTQ+, choć w Polsce wciąż budzi kontrowersje. Jak praktykować akceptację bez rezygnacji z siebie? Sprawdzamy.

Skąd się wziął ten cały szum wokół akceptacji ciała?

Zanim hashtag #bodypositive zalśnił na Instagramie, jego korzenie sięgały kontrkulturowych protestów lat 60. Wszystko zaczęło się od głośnego eseju „More people should be FAT” autorstwa Lwa Louderbacka, który w 1967 roku otwarcie krytykował dyskryminację osób otyłych. Tekst stał się iskrą dla ruchu walczącego z fatfobią – w czasach, gdy szczupła sylwetka była nie tylko kanonem piękna, ale i symbolem statusu społecznego.

Prawdziwy przełom nastąpił jednak w 1996 roku, gdy Connie Sobczak – pisarka zmagająca się z zaburzeniami odżywiania – wraz z psychoterapeutką Elizabeth Scott stworzyły organizację The Body Positive. To właśnie wtedy po raz pierwszy pojawiło się sformułowanie ciałopozytywność. Ich misją było zapewnienie bezpiecznej przestrzeni dla osób zmęczonych presją „idealnego ciała”. Nie chodziło już tylko o walkę z dyskryminacją, ale o przepracowanie traumy związanej z wyglądem i odbudowanie relacji z własnym ciałem.

Dziś ruch body positive często mylony jest z modą na „bycie sobą”, ale jego sedno wciąż tkwi w sprzeciwie wobec systemowej opresji. To nie tylko self-love, ale i walka z normami, które wykluczają każde ciało wykraczające poza wąskie ramy „akceptowalności”. Kluczowe założenia? Zero tolerancji dla stygmatyzacji, koniec z ocenianiem wartości człowieka przez pryzmat kilogramów i celebracja różnorodności. Mocnym frontem ruchu są modelki plus size, które pokazują, iż można wyglądać pięknie i kochać swoje ciało bez względy na wskaźnik wagi.

Rewolucja ciałopozytywności od spalenia staników po TikToka

Lata 60. to nie tylko kwiaty we włosach i hipisowskie manifestacje. W tym samym czasie osoby plus size organizowały pierwsze marsze przeciwko dyskryminacji w miejscu pracy i mediach. Hasła? „Grubi też zasługują na szacunek!”. W latach 90. rewolucja przybrała bardziej osobisty wymiar – aktywistki zaczęły publikować dzienniki z terapii, dzielić się historiami zaburzeń odżywiania i pokazywać nieretuszowane zdjęcia.

Prawdziwy boom przyniosły media społecznościowe. Instagramowe konta w stylu @bodyposipanda czy polska Kaya Szulczewska zaczęły demolować mit „idealnego ciała” pokazując rozstępy, cellulit i brzuchy w naturalnych pozach. TikTok z kolei stał się platformą dla challengów typu „pokazuję prawdziwe ciało bez filtra”. Dziś ciałopozytywność to nie tylko aktywizm, ale i masowa zmiana narracji – marki odzieżowe wprowadzają rozmiary plus, a kampanie reklamowe coraz częściej obsadzają modele z bliznami, niepełnosprawnością czy widoczną tkanką tłuszczową.

Ewolucja ruchu nie obyła się bez wpadek. Część influencerów zaczęła wykorzystywać hasła o akceptacji do promocji niezdrowych nawyków, a korporacje – do sprzedaży „body positive” kolekcji w ograniczonej gamie rozmiarów. Mimo to rewolucja trwa, a jej najnowszym frontem są walki o reprezentację osób interseksualnych i transseksualnych.

Nie tylko grubaski – o czym naprawdę jest ta cała filozofia samoakceptacji?

Ciałopozytywność to nie fan club dla ciał plus size. Jej sedno to burzenie wszystkich społecznych iluzji dotyczących wyglądu. Chodzi o to, by przestać dzielić ludzi na „ładnych” i „brzydkich”, „zdrowych” i „niezdrowych” tylko na podstawie rozmiaru spodni.

Ruch kwestionuje m.in.:

  • Kult diet i detoksów – zamiast liczyć kalorie, proponuje wsłuchanie się w potrzeby organizmu.
  • Toksyczne porównania – „dlaczego ona wygląda lepiej?” zamienia na „co moje ciało dziś dla mnie zrobiło?”.
  • Medyczne uprzedzenia – jak choćby lekceważenie objawów chorób u osób otyłych przez lekarzy.

To także walka o zdrowie psychiczne. Badania pokazują, iż ciągłe skupienie na „poprawianiu” sylwetki prowadzi do lęków, depresji i zaburzeń odżywiania. Ciałopozytywność odpowiada na to terapią w duchu mindfulness – uczy, jak odróżnić głos wewnętrznego krytyka od własnych pragnień.

I najważniejsze: to ruch intersekcjonalny. Nie dotyczy tylko rozmiaru XXXXL, ale też osób z bliznami po operacjach, niepełnosprawnych, transseksualnych czy tych walczących z trądzikiem. Jego motto? „Nie musisz być idealny, żeby być wartościowy”. I nie – to nie to samo, co „rób co chcesz”. Chodzi o balans między akceptacją a odpowiedzialnością – dbanie o siebie nie z lęku przed oceną, ale z szacunku dla życia.

Instagram kontra rzeczywistość – jak media kreują nasze kompleksy?

Scrollując perfekcyjne feedy, łatwo uwierzyć, iż cellulit i rozstępy zniknęły z powierzchni Ziemi. Tymczasem 90% zdjęć w mediach społecznościowych przechodzi przez filtr retuszu – choćby jeżeli nie ma tego w opisie. Badania pokazują, iż kobiety spędzające ponad godzinę dziennie na Instagramie są trzy razy bardziej narażone na zaburzenia odżywiania niż te ograniczające kontakt z platformą. Dlaczego? Algorytmy faworyzują konta z wygładzoną skórą i idealnymi proporcjami, tworząc wrażenie, iż to norma.

Mechanizm jest prosty: porównujemy swoje naturalne ciało z cyfrowymi iluzjami. W efekcie choćby pieprzyki czy naturalne fałdki skóry stają się powodem do wstydu. TikTokowe filtry „błyszczącej skóry” czy Instagramowe „naprawianie” bioder w Storysach to tylko wierzchołek góry lodowej. Najgroźniejszy jest tzw. soft retouch – subtelne korekty, które sprawiają, iż choćby bliscy nie zauważają manipulacji.

Co z tym zrobić?

  • Świadomie wybierać konta pokazujące niedoskonałości w naturalnym świetle (np. blizny po operacjach czy trądzik).
  • Pamiętać, iż choćby influencerzy „body positive” czasem usuwają zdjęcia z negatywnymi komentarzami.
  • Testować detoksy od social mediów – tydzień bez Instagrama potrafi zdjąć presję „bycia idealnym”.

Koniec z liczeniem kalorii – co naprawdę znaczy „dbać o siebie”?

Era sztywnych jadłospisów i katorżniczych treningów odchodzi do lamusa. Nowe podejście? Zdrowie bez liczenia. Chodzi o to, by zamiast katować się dietą cud, wsłuchać się w sygnały ciała: jeść, gdy jesteśmy głodni, odpoczywać, gdy bolą mięśnie, i przestać dzielić jedzenie na „dobre” i „złe”.

Kluczowe zmiany:

  • Intuicyjne odżywianie – rezygnacja z ważenia porcji na rzecz uważnego smakowania.
  • Ruch dla przyjemności – spacer zamiast morderczego crossfitu, jeżeli to sprawia frajdę.
  • Sen jako priorytet – 7-8 godzin regeneracji zamiast kolejnej godziny na siłowni.

To nie jest przyzwolenie na fast foody 24/7. Chodzi o balans – czasem sałatka, czasem lody. Badania potwierdzają, iż osoby praktykujące taką elastyczność mają lepsze wyniki badań krwi niż te na restrykcyjnych dietach. Sekret? Mniejszy stres związany z jedzeniem.

Nie tylko rozmiar – dlaczego różnorodność to klucz do prawdziwej równości?

Ciałopozytywność to nie tylko rozmiar 42+. To parasol, pod którym mieszczą się osoby z niepełnosprawnościami, transseksualiści, seniorzy czy ludzie z bliznami po operacjach. Dlaczego to ważne? Bo dyskryminacja rzadko działa w próżni – osoba otyła może doświadczać rasizmu, homofobii lub ageizmu jednocześnie.

Przykład? Kobiety po mastektomii często słyszą, iż „straciły kobiecość”. Osoby z porażeniem mózgowym są infantylizowane w reklamach. Ruch body positive walczy z tym, pokazując ciała w pełni ludzkie – ze wszystkimi historiami, które niosą.

Najnowszy front walki?

  • Kampanie modelek z łuszczycą lub bielactwem.
  • Protesty przeciwko usuwaniu zdjęć osób interseksualnych z platform społecznościowych.
  • Wsparcie dla rodziców, którzy nie mieszczą się w modelu „idealnej matki/ojca”.

To nie moda, ale systemowa zmiana. Gdy marki odzieżowe wprowadzają ubrania dla wózkowiczów, a szpitale zatrudniają tłumaczy języka migowego – wtedy widać, iż różnorodność przestaje być hasłem, a staje się normą.

Czy akceptacja oznacza rezygnację? Kontrowersje wokół ruchu

„Przestań się męczyć na siłowni, przecież i tak jesteś piękna!” – takie hasła często wywołują burzę. Krytycy ruchu body positive zarzucają mu, iż pod płaszczykiem akceptacji promuje bierność i zaniedbanie zdrowia. Przykład? Gdy Ewa Chodakowska nazwała część postulatów ruchu „nieodpowiedzialnymi”, w sieci zawrzało. Trenerka argumentowała, iż akceptacja nie może zastępować profilaktyki – zwłaszcza w przypadku chorób związanych z otyłością.

Gdzie leży granica? Zwolennicy ciałopozytywności podkreślają, iż chodzi o balans między miłością do siebie a dbaniem o zdrowie. Nikt nie namawia do rezygnacji z badań kontrolnych czy ruchu. Problem zaczyna się, gdy ktoś używa hashtagu #bodypositive jako wymówki, by ignorować sygnały organizmu – np. bóle stawów czy duszności.

Inny zarzut? „Przesadna wrażliwość”. Gdy Agnieszka Kaczorowska nazwała ruch „modą na brzydotę”, dostała lawinę krytyki. Okazało się jednak, iż wielu przeciętnych użytkowników mediów społecznościowych podziela jej frustrację. „Dlaczego każda krytyka wyglądu od razu jest hejtem?” – pytają. Odpowiedź aktywistów? Różnica między konstruktywną uwagą a body shamingiem. Można powiedzieć: „Twoja sukienka jest brzydka”, ale nie: „Jesteś brzydka w tej sukience”.

Polska w cieniu Zachodu – jak u nas przyjmuje się ciałopozytywność?

„U nas to nie przejdzie” – takie komentarze wciąż przewijają się pod postami polskich aktywistek. Choć rodzime influencerki jak Martyna Kaczmarek czy Zofia Zborowska odważnie pokazują rozstępy i fałdki, wciąż muszą mierzyć się z falą hejtu. Specyfika polskiego podejścia? Mieszanka konserwatyzmu i kompleksów wobec Zachodu.

Z jednej strony – moda na „polskie standardy piękna” (smukła sylwetka, zadbane dłonie, makijaż na co dzień). Z drugiej – rosnąca popularność kampanii jak „Body Fest” organizowany przez Fundację Sukcesu Pisanego Szminką, który łączy warsztaty samoakceptacji z dyskusjami o dyskryminacji. Najciekawszy trend? Lokalne marki odzieżowe wprowadzające rozmiary 42-50, ale głównie w internetowych kolekcjach.

W polskich serialach czy reklamach wciąż królują szczupłe, młode bohaterki. choćby akcje „plus size” często obsadzają modelki rozmiaru 38-40. Szczypta nadziei? TikTokowe inicjatywy gdzie nastolatki dzielą się historiami walki z presją „bycia idealną córką” czy „dobrą żoną”.

Idź do oryginalnego materiału