Dlaczego został lekarzem, wybierając specjalizacje ginekologa i położnika? Czy po ponad 40 latach pracy wciąż przeżywa porody? Dlaczego tak mało ludzi chce być zabiegowcami? Po co lekarzom izby lekarskie? Na te pytania odpowiada Tadeusz Urban, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Katowicach, który – jak mówi – jest lekarzem spełnionym.
Dlaczego został pan lekarzem?
Od dziecka fascynowałem się tym zawodem, chociaż – przyznam – zawsze bałem się chodzić do przychodni. Imponowało mi jednak, iż jest ktoś, kto potrafi powiedzieć, na co ludzie chorują, i wie, co zrobić, żeby im pomóc. Co tu dużo mówić – pociągała mnie tajemnica lekarska. Potem w liceum wybrałem klasę biologiczno-chemiczną i już wiedziałem, iż będę zdawał na medycynę. Na studiach zorientowałem się, iż ta tajemnica wiąże się z olbrzymią wiedzą. Wydawało mi się wtedy, iż jest nie do ogarnięcia i choćby chciałem się wycofać, ale ostatecznie nie zawróciłem z tej drogi. Znów wygrała ciekawość, jak to jest, żeby wiedzieć na pewno, na co choruje pacjent, i nie pomylić się, i pomagać ludziom.
Pewnie też nieprzypadkowo wybrał pan specjalizacje zabiegowe ginekologa i położnika?
Zdecydował mój charakter. Takie cechy jak szybkość działania, szybkość podejmowania decyzji były i są dla mnie niezwykle istotne. Już wtedy prenumerowałem czasopisma chirurgiczne i pasjonowałem się wielkimi postaciami w świecie chirurgii oraz tym, jak dochodziło do przełomowych operacji i zabiegów. Ale ginekologię i położnictwo wybrałem dlatego, iż zakres działania w tej specjalizacji daje więcej możliwości niż tylko chirurgia. Do tego możliwość uczestniczenia w cudzie narodzin nowego człowieka jest bezcenna. Ginekolog położnik to jedyny lekarz, który ma do czynienia z dwoma pacjentami naraz i musi dbać o dobrostan obojga.
Mówi pan tak ładnie o cudzie narodzin. Naprawdę, po ponad 40 latach pracy, wciąż pan przeżywa porody?
To jest taka profesja, w której nie trzeba szukać dodatkowych źródeł adrenaliny. Żeby czuć emocje, nie musimy skakać ze spadochronem, robić licencji pilota szybowca. Codziennie mamy aż za dużo adrenaliny i możliwości codziennego sprawdzania się w podejmowaniu decyzji. W położnictwie bywa, iż o wszystkim decydują minuty, sekundy i nie jest tak, iż można się bać i czekać z podjęciem decyzji. A gdy już zapadnie, trzeba natychmiast wprowadzić ją w życie, bo za chwilę będzie za późno. To jest coś, co może być spostrzegane przez niektórych jako zagrożenie, ale uważam, iż w medycynie to jest naprawdę piękna specjalność, gdzie codziennie, co chwilę, sprawdzamy się i to, jak to mówią, w boju, gdy leje się krew i nie ma czasu w konsultacje, zwoływanie konsylium itp. Czasem trzeba natychmiast podjąć decyzję, wykonać cięcie i działać. To jest to, co mnie cały czas urzeka w tej specjalizacji. Są oczywiście w medycynie takie specjalizacje, iż miesiącami ustawia się leki dla pacjenta i długo czeka, aż zaczną działać, ale to nie dla takich jak ja. Lubię wyzwania, które pozwalają spełnionym pójść spać, ale też dają satysfakcję, nadzieję i wiarę w sens pracy.
Po kilku latach pracy mnóstwo medyków jest wypalonych tak, iż nie chce im się choćby iść do pracy. Skarżą się, iż czują pustkę, bezsens swych działań, nie widzą satysfakcji z pracy. Mogę powiedzieć, miałem szczęście, iż przepracowałem całe życie na oddziale, gdzie codziennie dzieje się coś innego. W każdej chwili pojawiają się wyzwania, którym trzeba sprostać i o ile się uda, satysfakcja jest wielka i to mimo zmęczenia wielogodzinnym dyżurem. Jakże wspaniale jest widzieć chorego, który balansował na cienkiej linii życia i dzięki mojej decyzji żyje. Na mnie to działa jak uzależnienie.
Może dlatego chirurdzy rzadko chodzą na emeryturę. W kraju oraz w śląskiej izbie od dawna więcej jest chirurgów w wieku emerytalnym niż młodych. Wprawdzie nie garną się do tej specjalizacji, ale też wiekowi chirurdzy nie chcą łatwo odstąpić od stołu operacyjnego.
Ponieważ chciałoby się wciąż jeszcze wiele zrobić. Za każdym razem to gra o bardzo poważną stawkę, bo życie ludzkie jest tą najważniejszą wartością. My, lekarze, w walce o nią jesteśmy na pierwszej linii i to prawda, iż nie łatwo z tego zrezygnować.
Dlaczego tak mało ludzi chce być chirurgami? Pewnie powie pan o kłopotach prawnych zabiegowców, ale czy tylko to wstrzymuje lekarzy przed wyborem tej specjalizacji?
No cóż, więcej świąt przeżyłem w szpitalu niż w domu z rodziną. To pewnego rodzaju wyrzeczenie i ja to tak zawsze odbierałem. Nieraz może ponad siły trzeba było dyżurować, być poza domem, no ale z drugiej strony w ten sposób można zdobywać więcej doświadczenia w tej pracy. Gdybym policzył liczbę godzin i dni spędzonych w pracy w szpitalu wyszłoby, iż przepracowałem nie 40 lat, tylko bez mała 120. Ale też dzięki temu mogłem więcej robić, nabierać doświadczenia, większej pewności w swoim działaniu i tym samym więcej ludzi uratować, przywracając im zdrowie. I to jest odpowiedź, dlaczego młodzi nie garną się do tej specjalizacji. Chcą być tylko lekarzami, pójść do pracy, mieć jasno określone zadania i ramy czasowe. Pragną mieć dzieci, czas na rodzinę, na własne pasje i przede wszystkim na odpoczynek. Mogę się zastanawiać, czy koszt tego zawodu nie był przeniesiony na rodzinę, dzieci, którym nie zawsze można było poświęcić tyle czasu? Ale ja nie przebimbałem tych lat. Zawsze były tylko dwa wybory: dzieci, dom albo praca. Pewnie, iż czasem przychodziłem do domu po dwóch dniach dyżuru i przysypiałem na fotelu, bo cała energia zostawała w szpitalu.
Czy warto było tyle pracować kosztem najbliższych i siebie samego?
Z zawodowego punktu widzenia niczego nie żałuję i można powiedzieć, iż jestem lekarzem spełnionym, bo to, co sobie założyłem jako dziecko, adekwatnie realizuję przez całe swoje życie zawodowe. Może rzeczywiście powinienem w tym czasie realizować się bardziej jako ojciec i jako osoba, która posiada rodzinę, ale z drugiej strony czułem, iż rodzina to rozumiała i – chcąc czy nie chcąc – godziła się na te wyrzeczenia. Jeden z synów też jest lekarzem, wybrał ten zawód, mimo iż widział, jak wygląda życie lekarza. Z satysfakcją dziś obserwuję, iż syn odziedziczył moją pasję bycia potrzebnym lekarzem.
Może lekarze z powołania nie powinni zastanawiać się, czy warto, bo takie pytania mogą ich paraliżować i ograniczać?
Zawsze taka refleksja zmusza do retrospekcji, ale, tak jak mówię, nie żałuję tego, co robiłem jako lekarz. Nie żałuję ani jednej decyzji, ani jednej operacji, ani jednego dyżuru. Dla niektórych może wydawać się to dziwne, iż gdy wracam samochodem ze szpitala, wciąż dzwonię na oddział, bo analizuję sytuację pacjentek, proszę, żeby koledzy sprawdzili jeszcze raz, czy jest w porządku, żeby ponownie pomacali brzuch albo zobaczyli mocz. Gdy wieczorem jestem w towarzystwie, robię to samo. Czasem ktoś podsłucha, iż pytam, ile jest moczu, jaki ma kolor, czy wiatry odchodzą należycie, i dziwią się, iż nas takie rzeczy interesują jeszcze po pracy. Tymczasem dla nas jest ważne, czy rano wykonana operacja nie manifestuje jakichś powikłań. W ten sposób cały czas jesteśmy w pracy. Taki zawód.
Często słyszy pan od pacjentów słowo „dziękuję”? Mówi się wśród zabiegowców, iż gdy pacjent trafia na stół, jego rodzina pędzi do adwokata.
Jeżeli częściej ludzie powiedzieliby zwykłe „dziękuję”, to może też mniej lekarzy na początku swojej drogi zawodowej mówiłoby o wypaleniu zawodowym. To jest zawsze taki bodziec, który mówi iż chyba dobrze wybrałem, i staram się robić jak najlepiej. o ile ktoś to zauważa i potrafi podziękować, to dodaje siły. Z drugiej strony, zupełnie inaczej się idzie do pracy ze świadomością, iż za plecami stoi prokurator. To paraliżuje, zniechęca choćby lekarzy z potężnym doświadczeniem, którzy pomogli dziesiątkom tysięcy ludzi. Gdy ma się sprawę w prokuraturze za lekarskie przewinienia, choćby bez sądu, można zwątpić: po co ja to robię, po co się poświęcam, po co tak cierpię, o ile to wszystko na koniec będzie obrócone przeciwko mnie. Rozumiem tych ludzi. Potrafią zrezygnować z pracy w szpitalu, udzielać tylko porad w ambulatorium albo unikać operacji. Dawniej, gdy rozpisywałem zabiegi operacyjne, wielu kolegów chciało wpisać się i nauczyć się czegoś nowego.
Teraz, gdy rozpisuję trudniejsze zabiegi, widzę, iż asystenci najchętniej poukrywaliby się. To bardzo przykre, iż taką postawę prezentują również tacy, dla których chirurgia czy położnictwo było marzeniem. Dziś bardzo mała grupa ludzi wybiera zabiegowe specjalizacje, wszyscy chcą być dermatologami, okulistami i mieć spokojne wygodne życie i zapewniony byt, natomiast nie bardzo chcą podejmować wyzwań, nie tylko tych ciężkich fizycznie, ale i ryzykownych prawnie.
Panie doktorze i prezesie Okręgowej Rady Lekarskiej, czy samorządy lekarskie zmieniały się wraz ze zmianą postaw lekarzy, czy też pozostały w tyle?
Widzę, iż do członków samorządu coraz częściej dociera, iż się zmieniają czasy, iż oczekiwania młodego pokolenia lekarzy są inne aniżeli tego starszego. U młodych częściej dominuje racjonalne podejście do życia niż górnolotne idee. Trudno mieć o to żal i pretensje, trzeba ich słuchać, trzeba też pomagać w podejmowaniu różnego rodzaju decyzji, trzeba im w drodze zawodowej pomagać i w szkoleniu, i w zdobywaniu doświadczeń.
A gdyby zapytać wprost, po co dziś lekarzom izby lekarskie?
Żeby lekarze mieli wpływ na to, co nas dotyczy, wspólnymi siłami starali się wpływać na zmiany legislacyjne, prawne organizacyjne, żeby nam się pracowało lepiej a pacjenci czuli się lepiej zaopiekowani. Izby lekarskie dają też lekarzom, zwłaszcza zaczynającym swą karierę, poczucie bezpieczeństwa w trudnych momentach wtedy, kiedy mają problemy. Chcą mieć, gdzie się zwrócić, podzielić swoimi frustracjami spostrzeżeniami i aby ktoś pochylił się i pomógł im w jakiś sposób przejść trudne chwile. Mówienie tylko o tym, iż wielu dopada wypalenie zawodowe, to jedno, znajdowanie rozwiązania, jak do niego nie dopuścić, jak dbać o to higienę własnego zdrowia, to drugie. Izba jest po to, żeby być taką platformą dla różnych zarówno lekarskich lęków, jak i dobrych myśli i pomysłów. Oprócz oczywiście pomocy w realizowaniu szkoleń specjalizacyjnych, to przede wszystkim wsparcie i szansa spotkania się z innymi. To daje, tak dziś ważne, poczucie, iż nie jestem pozostawiony sam sobie, iż mogę liczyć na wsparcie ludzi z izby. W szpitalach nie ma na to czasu, nie ma chęci takiego wsparcia lekarza, który ma problem i szuka choćby pomocy mentalnej. Jestem przekonany, iż tylko samorząd lekarski może takie wsparcie zapewnić.
Po 40 latach pracy jako ginekolog, położnik, ordynator jaką radę dałby pan młodemu lekarzowi albo studentom kończącym medycynę? Czego mogą się spodziewać w pracy?
Zalecałbym, aby nie bali się i patrzyli w przyszłość z optymizmem. Warto przyglądać się starszym kolegom i na bazie tych obserwacji budować swe doświadczenie i podejście do życia, uczyć się pokory, której wymaga medycyna. Ważne jest, aby nie tylko umieć reagować na sukcesy, ale i na porażki. Musimy mieć gotowość na euforia sukcesu, ale też umieć pogodzić się z porażkami. Nie każdemu można pomóc, nie każdego da się uratować. Ale to nas nie może pokonać. Istotna jest dla młodych umiejętność adekwatnej komunikacji z pacjentami. Łatwo powiedzieć „mamy sukces”, ale trudniej oznajmić, iż się nie udało, iż kilka można było zrobić. Wierzę w to, iż w młodych lekarzach jest nadzieja na rozwój nowoczesnej medycyny z robotami, sztuczną inteligencją itp. Wiem, iż wielu młodych lekarze to prawdziwi mistrzowie w operowaniu dzięki robota i najnowszych technologii. Dla nas, starych, to już nie będzie dostępne. Pewnie zostanę przy skalpelu, a oni operować będą joystickiem. To już będzie inna medycyna, choć wierzę, iż długo jeszcze wszyscy będziemy potrzebni.
Wywiad, który przeprowadził Piotr Biernat, opublikowano w „Gazecie Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach” 12/2024.