Doktorze, czego życzyłby pan polskim dzieciom?
Tego, by nie dały się wmanewrować w te dzisiejsze zagrożenia, które z pozoru wydają się bardzo atrakcyjne, ale tak naprawdę są podstępne.
Mam na myśli sieć internetową i kwestie relacji międzyludzkich, które w dzisiejszych czasach są bardzo zredukowane i zaburzone.
A rodzicom tych dzieci czego pan życzy?
By umieli cieszyć się rodzicielstwem, które jest najpiękniejszą misją, jaką człowiek może mieć na tym świecie. I żeby mieli dla swoich dzieci czas i poświęcali im 100 procent swojej uwagi, gdy przy nich są, by byli przy dziecku, zamiast być głową w pracy.
O ten czas jest dziś niestety najtrudniej.
Żyjemy w matni stresu, lęku, pośpiechu, targetowania korporacyjnego. A to od tego, czy mamy z dzieckiem emocjonalny flow, będzie zależeć to, jak ono poradzi sobie w życiu. A nie od psychoterapii i cudownych leków.
Nie rozumiemy tego. Traktujemy dzieci niczym rodzinne kukły czy pupile, których często nie tolerujemy, bo męczą nas i wkurzają. I wyłącznie od nich wymagamy i traktując jako dodatek do naszego życia. Wprawdzie wypielęgnowany, ale w niewłaściwy sposób.
Albo jako projekt wysokiej jakości.
Tak. A dla dziecka dużo ważniejsze niż pięć języków obcych, basen i konie są rzeczy, które wydają się nam dorosłym głupie i przestarzałe – skakanie po kanapie, gilgotki. Takie „bzdury” są dla dziecka ważniejsze niż wysłanie go na terapię. Zapisując dziecko na pierdyliard zajęć dodatkowych, zaspokajamy tylko własne potrzeby, a nie dziecka.
Często chcemy mu dać to, czego sami nie dostaliśmy w dzieciństwie. A wiele osób nie dostało właśnie tych koni i języków, bo ich rodziców nie było stać.
I zamiast wsłuchać się w swoje dziecko, dajemy mu coś, czego ono nie potrzebuje. Myślę, iż to problem całego polskiego społeczeństwa i iż to wynika z traumy transgeneracyjnej. Jesteśmy obciążeni zaborami, II wojną światową, komunizmem. Naznaczeni tragiczną historią, martyrologią, umieraniem za ojczyznę. I choć mamy jedną najszybciej rozwijających się gospodarek na świecie, jeden z największych wzrostów PKB w Unii Europejskiej i żyje nam się lepiej niż kiedyś, to nie budujemy naszej tożsamości na pozytywach i sukcesach.
To jak to zmienić?
Wrócić do korzeni. Nasze babcie gotowały rosół sześć godzin. Wyrażały tym miłość do rodziny – dzieci, wnuków. Bo w jedzeniu nie chodzi ogólnie tylko o kalorie, substancje odżywcze i witaminy, tylko o bliskość z tymi, z którymi siadamy do posiłku. Odwołam się tu do przykładu historycznego – Michał Heller, znany fizyk i ksiądz, napisał w swojej biografii, iż jak został wywieziony na Syberię, to tam w Wigilię gotował z bliskimi zupę z obierek ziemniaków. I jak wrócił do Polski po wojnie, to kontynuował tę tradycję – to było symbolem tego, iż nie ważne, co jemy, ważne, iż jesteśmy razem.
W rodzinach dziś często każdy wraca do domu o innej porze, mijamy się w drzwiach, coraz trudniej o wspólne posiłki.
Obok domu mam żłobek. Wyjeżdżam do pracy o szóstej rano i widzę, jak rodzice przywożą dzieci. A jak wracam, widzę, jak je odbierają o godzinie 17.
Takie ośmiomiesięczne dziecko, gdy mama czy tato je odbiera, nie przywiera do rodzica, bo nie ma z nim więzi, tylko wygina się w łuk i robi „pa, pa” budynkowi żłobka. Mama spędza z tym dzieckiem dwie godziny dziennie – po powrocie ze żłobka do domu za chwilę jest kolacja, kąpanie, bajka i dziecko idzie spać.
A mama chce, by jak najszybciej zasnęło – jest zmęczona po pracy, chce odpocząć. Skoro musi kilkumiesięczne dziecko oddać do żłobka, to prawdopodobnie nie ma wsparcia w partnerze i rodzinie, ani pieniędzy na opiekunkę. Musi oddać dziecko pod opiekę instytucji. To może być ojciec, ale mówię o matce, bo to z nią dziecko mieszka najczęściej po rozstaniu rodziców.
A dziecko, które spędza czas żłobku, czyli w instytucji, prawdopodobnie nie będzie chciało zasnąć, bo moment zaśnięcia kojarzy mu się z rozstaniem z rodzicem i ma lęk separacyjny.
I potem tacy przemęczeni pracą rodzice, dodatkowo są zmęczeni tym, iż dziecko nocami nie sypia. Słyszę czasem od rodziców, iż „z pieskiem jest łatwiej niż z dzieckiem”.
I takie rzeczy powodują, iż mamy niską dzietność. 800 plus i polityka demograficzna w stylu: „budować żłobki, żeby rodzice jak najszybciej wrócili do roboty”, tego nie zmieni. I jeszcze bardziej zaburzy więzi rodziców i dzieci.
To jaką politykę w tej kwestii podpowiedziałbym pan politykom?
Gdyby rodzic mógł siedzieć z dzieckiem w domu dwa, trzy lata i miał w tym czasie płacony ZUS, to jego dziecko byłoby zdrowsze. Bo przez te pierwsze lata życia dziecka kształtuje się więź. To przebiega prawidłowo, jeżeli dziecko ma rodzica, który je kocha, spędza z nim czas, przytula, karmi cierpliwie, bawi się z nim. A jeżeli rodzic jest w pięciu pracach, widzi dziecko godzinę, dwie dziennie, to choćby do tego, by kochać dziecko, musi się zmuszać, choć jesteśmy biologicznie zaprogramowani do więzi.
Nasza strategia rozrodcza jest inna niż żółwi. Mama żółw składa jaja do piachu i robi „pa, pa!”. A potem żółwie się wykluwają i mają do przejścia kilkadziesiąt metrów do morza. I albo je coś po drodze zeżre, albo przeżyją. A ludzie zachodzą raczej w pojedyncze ciąże. Mamy strategię na jakość, nie ilość. Rodzimy dziecko z niedojrzałym mózgiem i musimy stymulować rozwój dziecka, właśnie przytulając, karmiąc, bawiąc się z nim, ucząc dziecko regulować emocje.
Mamy uczyć dziecko regulować emocje, a często nie umiemy wyregulować własnych i robimy to z pomocą alkoholu, zakupów, scrollowania telefonów.
Bo sami mamy traumę z dzieciństwa, wynikającą z deficytu relacji z rodzicami. Przez to nie umiemy np. odczytywać emocji dziecka – patrzymy w oczy nastolatkowi i nie wiemy, czy ściemnia, czy mówi prawdę. Rodzice nie czują dzieci, a dzieci rodziców.
To się chyba może jeszcze pogorszyć, bo coraz rzadziej patrzymy sobie w oczy –częściej kontaktujemy się przez media społecznościowe.
Tak. Dlatego uważam, iż to początek większego kryzysu relacji. On się dopiero zaczyna.
Choć wolimy mówić, iż jest kryzys psychiatrii i zwalić wszystko na psychiatrów.
A raczej na to, iż nie możemy się do nich dostać.
A kryzys, w jakim jesteśmy, nie ma nic wspólnego z psychiatrią. Bo psychiatria powinna zajmować się schizofrenią, chorobą dwubiegunową, ciężką depresją. Szpitale psychiatryczne powinny być dla dzieci z chorobami mózgu. A są przepełnione pacjentami, których w ogóle nie powinno tam być – tych, które trafiają tam z powodu zaburzonych więzi.