Przychodzi więzień do szpitala...

kotkowicz.pl 2 lat temu

…a dokładnie rzecz ujmując przyprowadza go trzech, czasem czterech strażników. On, z rękoma i nogami skutymi łańcuchami, oni uzbrojeni po zęby, z pistoletami maszynowymi i strzelbami gładkolufowymi. W poczekalni nie są zbyt długo, bo po chwili wchodzą do gabinetu. A wśród czekających pacjentów podnosi się rwetes taki, jak u jednej blogerki dzisiaj, który można by streścić tak:

„Jest kolejka do lekarza u onkologa, siedzi kilkanaście (prawdopodobnie) ciężko chorych osób, które ciężko pracowały na swoje ubezpieczenie, a więzień wchodzi przed nimi. Nie jest przecież lepszy, więc nie powinien wchodzić przed nimi, kierowca i konwojenci powinni z nim czekać do usranej śmierci, bo im za to płacą, a co ważniejsze, TO JEST BARDZO NIESPRAWIEDLIWE!!!111!!ONEONEFAFNAŚCIE HURR DURR”

Zatem mój drogi czytelniku, śpieszę z wyjaśnieniem! Znaczna część skazanych nie opuszcza przez większość kary zakładu karnego. Odbywają karę w zakładach typu zamkniętego i ilość bodźców, która do nich dociera ze świata zewnętrznego jest bardzo ograniczona. Zresztą sama przestrzeń w więzieniu, architektura zakładów karnych, kolorystyka i rutyna prowadzą do dalszej deprywacji. Gdy nadarza się okazja, by jednak opuścić chwilowo zakład karny, to każdy ze skazanych chciałby, by trwało to jak najdłużej. Zwykła wizyta w szpitalu zmienia się w przygodę miesiąca. Nowe twarze, nowe miejsce, inni ludzie, potencjalna możliwość krótkotrwałego kontaktu z obcym człowiekiem, to wszystko chłonie się bardzo intensywnie. Niestety, jest to też ogromna ilość bodźców dla umysłu, który nie jest do tego przyzwyczajony. Zapachy, dźwięki, światło i głosy potrafią bardzo gwałtownie z interesujących zmienić się w irytujące. W tym momencie opowiem Ci krótką historyjkę z dnia, gdy po ponad trzech latach wyszedłem z więzienia:

Był grudzień, okres przedświąteczny, piękna zima. Stwierdziłem, iż mając 2500zł, do moich przyjaciół u których miałem nocować pojadę tramwajem. Niestety, nie byłem w stanie do niego wsiąść. Za dużo ludzi, za głośno, za intensywne zapachy. Wybrałem taksówkę. Wieczorem jednak stwierdziłem, iż dam sobie drugą szansę i ruszę z przyjaciółmi kupić sobie jakieś sensowne ciuchy. Stwierdziłem, iż idziemy pieszo. Niestety – wizyta w Galerii Dominikańskiej skończyła się dla mnie szybciej niż zaczęła – światła, szum, ludzie, muzyczki świąteczne i smród jedzenia były dla mnie nie do zniesienia. A do tego kilka brakowało, bym zrobił krzywdę człowiekowi, który potrącił mnie lekko torbą z zakupami.

Pragnę zauważyć, iż byłem wtedy wolnym człowiekiem. Nie byłem w stresującej sytuacji, gdy jest dookoła mnie kilku uzbrojonych ludzi. Nie byłem też zestresowany skrępowaniem. Druga historia, zanim przejdziemy do meritum będzie natomiast tyczyła mojej jedynej wizyty w szpitalu. Tak jak we wstępie – ja w kajdankach na nogach i rękach. Między kajdankami kawałek łańcucha. Obok trzech uzbrojonych strażników. Wchodzimy po schodach, staję pod ścianą. Wstaje starsza kobieta i proponuje mi, żebym usiadł. To już samo w sobie było dość emocjonujące. Ja, skuty, krótko obcięty, wyglądający jak na tym zdjęciu:

Kobiecina starsza, koło siedemdziesiątki, widać iż dość mocno doświadczona przez życie. W mojej głowie huczy, iż ktoś po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczył we mnie normalnego człowieka. Strażnik protestuje, mówi iż muszę stać tu między nimi i sobie żartuje, iż jeszcze się nasiedzę. W zasadzie nie robi to na mnie wrażenia, nie potrzebuję siedzieć. Staruszka próbuje ze mną nawiązać rozmowę, pyta się co takiego zrobiłem, iż sobie tak zmarnowałem życie, w jej głosie jest prawdziwa troska, ja zaczynam odpowiadać. Rozmawiamy tak sobie chwilę, jestem coraz bardziej rozemocjonowany, wtem strażnik protestuje i mówi, iż nie możemy rozmawiać. Uwierzcie mi, byłem wtedy niemiłosiernie rozgoryczony. Byłem przekonany, iż zrobił to złośliwie. Myślę jednak z perspektywy czasu, iż było wręcz przeciwnie – zrobił mi grzeczność, iż w ogóle pozwolił mi zamienić te kilka zdań i zauważył, iż sytuacja wymyka się spod kontroli. Że moje emocje biorą górę i nie wie, do czego to może doprowadzić.

A teraz wróćmy do naszego więźnia, który został doprowadzony do szpitala. Wyobraź sobie, iż siedzi tam piątą godzinę, czekając w kolejce. Strażnicy są zmęczeni, tracą pomału czujność. Więzień jest podminowany, bo jest w środowisku, do którego nie jest przystosowany. Zbyt dużo bodźców dociera do niego z zewnątrz. Czy potrafisz sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby ktoś źle na niego spojrzał? Gdyby ktoś obrzucił go pełnym pogardy spojrzeniem? Mógłby prawdopodobnie dalej siedzieć, udając. iż go to nic nie rusza. Ale więźniowie potrafią działać bardzo impulsywnie – mógłby się rzucić na obcego człowieka i uderzyć go, albo zacząć go dusić, zanim zmęczeni strażnicy by zdążyli zareagować. Potem, gdy już by zareagowali, musiałoby się skończyć to dość nieprzyjemnie. Ktoś mógłby doznać trwałych obrażeń, więzień mógłby zostać postrzelony, albo zginąć. Odpowiedz mi proszę, czy chciałbyś być świadkiem takiej sytuacji?

Więzień nie omija kolejki. On i tak trafia do szpitala później, niż trafiłby z ulicy. Bo trzeba umówić konkretny termin ze szpitalem, bo trzeba zorganizować konwój, bo wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. To dodatkowe miesiące opóźnienia. Co ważniejsze, on w zasadzie czekał przed konwojem ok. 2-3 godzin w ciasnym pomieszczeniu, aż zostanie wsadzony do kabaryny i dowieziony. A to, iż wchodzi potem przed innymi to wcale nie jest przywilej. To po prostu dbałość Służby Więziennej o bezpieczeństwo postronnych ludzi.

PS

Historia mojego pobytu w zakładach karnych i resocjalizacji jest nieco dłuższa. jeżeli chcesz wiedzieć więcej, to zachęcam do przeczytania:

Obiecuję też kolejne wpisy.

A jeżeli wpis Ci się podobał, na dole masz przyciski do udostępnienia go na Twitterze, Facebooku, oraz Google Plus. Poświęciłem mu kilka godzin, więc nie obrażę się, gdy udostępnisz go dalej.

Idź do oryginalnego materiału