
Troskliwe kobietki w jak najlepszych intencjach i w dobrej wierze podtykały mi co smaczniejsze kąski, nie zważając na choroby i silne osłabienie głodem. No i dostałem ostrej biegunki... i słabłem coraz bardziej! Biedne dziewczyny wpadły w panikę i pobiegły do najbliższego medyka. A ten, lekarz wojskowy, kapitan Armii Czerwonej, powiedział, iż jest źle, ale nic pomóc nie może, bo nie ma odpowiednich leków. Przyniósł więc bimbru, nalał mi go do szklanki (chyba ciut-ciut za dużo) - i kazał wypić, mówiąc:
- Jesli eto, brat, nie pomożet - to uże niszto nie pomożet!
Łyknąłem palącego jak diabli bimbru i... urwał mi się życiorys. Nie wiem, co się ze mną działo, ale... obudziłem się wypoczęty i zdziwiłem się tylko, iż dziewczyny wpatrują się z troską we mnie, niektóre aż nachylają nade mną i mają łzy w oczach.
- Myślałyśmy, iż już się nie obudzisz! Jak straciłeś przytomność, to zrobiłeś się cały siny! Myśmy tylko przewracały ciebie z boku na bok i słuchały, czy żyjesz! Doktor nie kazał ciebie budzić, chociaż spałeś aż trzy doby!
Poczułem się zdrowy... i okropnie chciało mi się jeść! Oczywiście, nauczone już doświadczeniem kochane moje siostrzyczki były odtąd ostrożne i karmiły mnie po troszku jak wróbla. A lekarz rosyjski, ten mój zbawca, powiedział mi potem, iż gdyby przyszły do niego godzinę później, miałbym już wszystkie kłopoty i nadzieje za sobą.
Wszystko to działo się tuż przed Wielkanocą 1945 roku - to od tego czasu zaczęła się moja rekonwalescencja.
W drugi dzień Świąt przyszła do mnie do szpitala para nowożeńców z prośbą, żebym się przeniósł do nich, bo bardzo boją się Ruskich.
- Będzie panu u nas dobrze. Rodzice nasi, Kaszubi, nie umieją po polsku, a Rosjanie mówią, iż my - Niemcy!
Przyjechali po mnie wozem, wymościli pierzynami i powieźli jak króla na swoje gospodarstwo.
Dopiero później ``wyszło szydło z worka``.