Zaradność i bezsiła. Ból i miłość. Wstyd i duma. Strach i pewność. Siła i zmęczenie. Samotność i grupa wsparcia. Zdenerwowanie (choć można by mocniej…) i bycie w „zen”. Kiedy przed moimi oczami staje rząd mam dzieci z wyzwaniami rozwojowymi (każda ma imię i swoją historię w plecaku), to właśnie te słowa cisną mi się na usta, a serce przepełnia ogromne poruszenie. Każda z nich jest inna, a jednak w jakiejś części – są tak podobne do siebie. To, co je łączy, to trudne i wymagające zachowania dzieci. Nie ma tutaj wyroków, winnych i skazanych, a jednak widmo „diagnozy” (profesjonalnej lub nie) staje się potężne i rodzące wiele ograniczeń, zakazów i nakazów – zasad nie do pominięcia. Kim są mamy chłopców i dziewczynek z ADHD, uczniów ze spektrum autyzmu, dzieci z trudnościami odciskającymi piętno na ich rozwoju?
Jako pierwsza na scenę wchodzi mama zaradna i opanowana, znająca na pamięć adresy placówek PPP oraz nazwiska najlepszych specjalistów. To mama, która od rana do nocy bierze sprawy w swoje ręce i „hoduje” wysoko funkcjonujące dziecko. Ma rozwiązania na każdy problem; wie do kogo zadzwonić, kiedy trzeba rozwiązać trudny problem – albo sama od razu zakasuje rękawy i bierze się do dzieła. Nie boi się pracy i wyzwań, sama zdaje się być specjalistką. Tylko czasem, nocami, kiedy już nikt nie patrzy, pozwala sobie na chwile zwątpienia i bezradności; jej harmonogram burzą myśli pełne zwątpienia, lęku i czarnych scenariuszy. Próbuje wtedy oddychać „po kwadracie”, wdech i dłuższy wydech, ale to nie zawsze pomaga. Chciałaby, żeby ktoś tym razem ją choćby przykrył kocem i podał ciepłą herbatę.
Mama, która kocha, dostrzega cierpienie swojego dziecka. Kiedy po raz kolejny widzi pałę w dzienniku, myśli o tym, jak trudno będzie zmotywować swojego załamanego szkolniaka do nauki i jeszcze cięższej pracy – bo to przecież nie jego zła wola, iż pewnych spraw nie przeskoczy i nie wykuje na blachę. Jej serce jest pełne bólu, wściekłości i niezrozumienia dla systemu wdrażającego jej dziecko w schematy, ramki i etykiety pod tytułem: leń, nieuk, najgorszy, ostatni. Mama kochająca nieustannie próbuje dmuchać wiatr w skrzydła swojej pociechy, szuka razem z nią mocnych stron i talentów – pasji, które można rozwijać, żeby chociaż w tych obszarach móc doświadczać mocy i radości. Po godzinach mama kochająca przybija piątkę z tą zmęczoną. Porozumiewają się jakoś w swoim języku – a czasem po prostu bez słów, padają na kanapę i puszczają trochę kortyzolu w strudze łez. Bo tutaj stawką jest nie tylko szczęście dziecka, ale też szczęście mamy: jej zainteresowania, odpoczynek, a czasem choćby nic nierobienie – jak znaleźć na to czas, kiedy trzeba pomagać w lekcjach i szykować szkolne projekty. Na tej kanapie zmęczone i kochające mamy, które za dnia łykały tabletki z siłą na każde wyzwanie (do kupienia wyłącznie na receptę w sieci aptek „Jestem dla ciebie”), mają już tylko dość. Dość. DOŚĆ. Może choćby chciałyby wyhaftować ładny kwiatek, albo nauczyć się nowej piosenki na ukulele – ale mają już tylko dość.
Czerwone poliki, oczy pełne strachu, słowa więznące w gardle i poczucie winy, które dopada z mocą – czego się najbardziej boisz – to właśnie tego. Mama zawstydzona dziesiątą w tym tygodniu aferą ze swoim dzieckiem w roli głównej. Już nie wie, kim się zająć na początku: poszkodowaną koleżanką, jej panikującą matką, swoim kopiącym plecak dzieckiem, czy sobą samą (chociaż to ostatnie, to tylko w książkach z happy endem). Wstyd oplata ją, jak bluszcz, i trzyma aż do utraty tchu. W jej głowie sami oskarżyciele: jesteś beznadziejną matką; zawalasz na każdym polu, bo oprócz dziecka do bani, na pewno masz w domu bałagan; WEŹ SIĘ OGARNIJ, bo wszystko to kwestia DOBREJ organizacji, na którą najwyraźniej cię nie stać. Biedna ona, w tym przerażeniu, ustawia swoje dziecko i stara się jakoś trzymać w ryzach; „kontrola!”, myśli sobie – kontrola ją uratuje. Wydaje krótkie polecenia: ubierz się tak i tak, to będziesz pasował do reszty; nie mów takich słów, bo nikt nie będzie chciał się z Tobą bawić; przestań najlepiej być sobą i mieć swoje objawy, to wszystko będzie w porządku. A w środku po prostu się boi, iż nikt nie przyjmie jej dziecka takim, jakie jest. Może i jej nikt nie przyjął? I z miłości tak bardzo pragnie uchronić chociaż tego i tą, których tak bardzo kocha. Gdyby tak na korytarzu szkolnym spotkała kiedyś nauczyciela wołającego za nią:
– Chciałbym z panią porozmawiać.
– Przepraszam, wiem, ja się już tym zajmę, porozmawiam z nią!
– Hmmm, nie bardzo wiem, co ma pani na myśli, ale nieważne. Chciałem powiedzieć, iż pani
córka zrobiła ogromne postępy w dziale, który omawiamy od dwóch tygodni. Na miarę
swoich możliwości dokonała naprawdę ogromnego przełomu.
– Co? Czyli pan nie chciał się poskarżyć?
– Nie. Chciałem pogratulować i powiedzieć, iż jestem dumny z pani córki i pani też może być
z niej dumna.
O mamie wkurzonej nie trzeba dużo mówić. Ona bluzga na wierzchu i kuli się w środku. Jest wykończona, jest wystraszona, jest bezradna i cała się trzęsie. Zostawmy ją, niech ma kawałek pola, żeby się wkurzać. Możemy jej dać bezpieczne granice, żeby nie zrobiła krzywdy sobie i dziecku. Ale niech się powkurza czasem. Z nadzieją, iż w końcu i u niej popłyną łzy tak mocno walące potokami pod powiekami. Ona w końcu je puści.
Siedzę i myślę, iż każda z nich ma w sobie każdą z nich. I każda z nas ma sobie każdą z nich. Kiedy zbiorą się razem, ot, w czasie pikniku szkolnego, na chwilę, tworzą grupę siły, wsparcia i mocy. One nie muszą wiele gadać, żeby do szpiku kości czuć siebie nawzajem i rozumieć do granic wszelkiego zrozumienia. Ale tematem ich rozmów jest coś zupełnie innego. Szeptem, z niepewnością, mówią o samotności. Że tutaj jest fajnie, jesteśmy razem, widzimy się i możemy uśmiechnąć wysyłając pokłady ciepła i akceptacji. Ale tam: na szkolnym korytarzu, po wywiadówce, na klasowym WhatsAppie w czasie sądu nad grzesznymi, wieczorami i nocami, w momentach bezsiły i beznadziei – są takie samotne. Chciałabym każdej z nich powiedzieć: „nie musisz być sama!”. I to trochę prawda, a trochę guzik prawda. I trochę to będzie o tym, iż warto sięgać po pomoc. I trochę o tym, iż będą takie chwile, kiedy nie będzie nikogo obok. Z całego serca jednak wierzę, iż w tych drugich, trudniejszych sytuacjach, mama dziecka z wyzwaniami może być sama dla siebie najlepszą koleżanką, motywatorką, pocieszycielką i ocieraczką łez. Tego można się pomalutku nauczyć – brać wsparcie i dawać je sobie. Mocno, ze wszystkich sił, wierzę w to.












