Na hasło „porozmawiajmy o śmierci” wiele osób wzdraga się i najchętniej stara się uniknąć dyskusji o śmierci, a jednak chciałabym abyśmy pochylili się dzisiaj nad tym trudnym tematem. Zastanówmy się przez moment jak radzimy sobie ze świadomością własnej nieuchronnej śmierci? Jak rozmawiać o śmierci z kimś kto umiera, z kimś bliskim z przyjacielem? Jak radzić sobie z żałobą po kimś kto zmarł?
Chociaż śmierć jest jednym z niewielu w naszym życiu pewników, to mamy do niej zupełnie inne podejście niż mięli nasi przodkowie, którzy pisali listy pożegnalne do bliskich, planowali w co mają być ubrani do trumny, wówczas gdy byli przez cały czas w pełni zdrowi i sprawni. Jeszcze do niedawna przygotowanie zmarłych np. dziadka czy mamy, na ostatnią drogę, spoczywało na barkach jego dzieci i wnucząt. Teraz mamy wśród znajomych ludzi, którzy choćby nie widzieli nigdy ciała zmarłego, a dzieci nie są zabierane na pogrzeby choćby bliskich krewnych. Mamy bajki kończące się słowami „i żyli długo i szczęśliwie”, nie ma tam ani śladu śmiertelności, a przecież, pomimo, iż ogromną część naszego życia spędzamy na odganianiu myśli o śmierci, to jednak bez akceptacji śmierci, która jest ostatnim opuszczeniem kurtyny w teatrze naszego życia, nie jesteśmy w pełni autentyczni, a śmierć definiuje wszystkie istoty żywe. Śmierć to swoista klamra spinająca nasze życie.
Rozmowa o tym jak podejście współczesnego człowieka do śmierci jest postrzegane z perspektywy filozofa jest dla mnie o tyle ważna, iż co rusz docierają do nas smutne informacje o tym, ze ktoś z grona naszych znajomych, także tych z którymi spotykamy się w ramach prowadzonej przez naszą fundację działalności, umiera. Trudno się nam z tymi informacjami konfrontować, a jednocześnie nie umiemy przejść obok nich obojętnie. Czy podobne dylematy szarpiące umysły Polaków są tożsame dla innych nacji?
To jest niesamowicie rozległy problem i bynajmniej nie dotyczy wyłącznie Polski, tylko jest bardzo charakterystyczny dla współczesnej zachodniej kultury i różni badacze tego tematu, których – co też jest symptomatyczne – skądinąd nie ma wcale tak wielu, mają do tej tematyki odmienne podejście. Dwóch głównych, to francuscy historycy Michael Vowels i Philippe Aries. Obydwaj są autorami bardzo obszernych monografii o śmierci w dziejach kultury zachodu. W książce pt. ,,Człowiek i śmierć” opublikowanej na początku lat 80, Vowel domyka tezę postawioną pierwotnie przez Ariesa, obydwaj piszą, iż to co dzisiaj dzieje się ze śmiercią, ale też z żałobą, jest sytuacją bezprecedensową i w dziejach zachodniej kultury i w ogóle w dziejach kultury ludzkiej. Według nich nie jest tak, iż postrzeganie śmierci jest czymś stałym w czasie i przestrzeni. Różne kultury podchodziły w swojej historii do tematu śmierci rozmaicie, jednakże to, czego świadkami jesteśmy obecnie, mianowicie to wyparcie śmierci, uznanie, iż jej nie ma, iż jakby nie występuje, nie funkcjonuje, jest rzeczywiście bezprecedensowe.
Warto wymienić tu jeszcze jedno nazwisko, mianowicie Geoffrey’a Gorer’a. Był to amerykański antropolog, a adekwatnie pionier tezy, iż śmierć jest w tej chwili w zachodniej kulturze wyparta. Napisał w latach 50 XX wieku słynny tekst ,,Pornografia śmierci” gdzie mówił, iż śmierć jest we współczesnej zachodniej kulturze tym, czym w kulturze wiktoriańskiej był sex, czyli właśnie wielkim nieobecnym, wielkim wypartym, czymś, o czym się nie rozmawia, o czym się nie wspomina, co znika z języka i z pola naszego widzenia. o ile przypatrzymy się głównemu nurtowi kultury, to śmierć jest z niego wyparta, choć paradoksalnie, i na tym polega pornograficzność śmierci, owa figura pornograficzności śmierci w tekście Gorera można by powiedzieć, iż mamy tej śmierci pełno dookoła tzn., iż jest mnóstwo trupów w filmach sensacyjnych, iż wszędzie jest pełno przemocy, śmierci itd.
Może ta śmierć stała się trochę taka burleskowa… ,mniej realna, będąca raczej widowiskiem, niż cząstką nas samych?
Tak, zdecydowanie. A Gorer idzie dalej i pisze, iż pornografia polega na tym, iż przedstawia pewną zewnętrzną formę relacji seksualnej, ale bez tej tak ważnej, komponenty emocjonalności, bliskości, bez tego głębszego sensu towarzyszącego relacji seksualnej. No i tu jest podobnie, tzn. mamy jakieś obrazy z filmów, czy gier komputerowych, ale nie mamy tego głębszego sensu, który tym obrazom towarzyszy w realnym świecie. Co więcej ta nadobecność obrazów śmierci sprawia, iż ona wydaje się nam: po pierwsze czymś zewnętrznym, tzn. czymś co jest elementem jakichś kulturowych i pop kulturowych narracji (np. zdarza się w filmach, jest elementem akcji itd), po drugie, jest wobec nas czymś takim zewnętrznym tzn. tym co my ewentualnie możemy oglądać, o czym możemy czytać, albo co możemy sobie przewijać na naszych tablicach na facebooku, ale nie jest czymś, co nas bezpośrednio dotyka.
Skądinąd interesujące jest, iż Gorer ten swój tekst pionierski napisał pod wpływem doświadczeń swojego brata. Otóż jego brat, w wieku czterdziestu kilku lat stracił żonę, która zmarła na chorobę nowotworową. On był lekarzem, człowiekiem funkcjonującym w wyższej amerykańskiej klasie średniej, mieszkającym w dobrej dzielnicy na przedmieściach dużego miasta i będącym częścią śmietanki towarzyskiej. Oboje przed chorobą należeli do lokalnej społeczności, mieli wielu znajomych. W momencie, kiedy jego żona zmarła, on zaczął się orientować, iż w zasadzie to jego życie towarzyszki ustało, tzn., iż ludzie przestali się do niego odzywać, a adekwatnie już w trakcie choroby żony przestali ich odwiedzać, przestali się z nimi kontaktować. Tak jakby nie wiedzieli do końca jak mają się zachować. Po śmierci żony, został otoczony kordonem milczenia, jakimś rodzajem kwarantanny. W efekcie popadł w głęboką depresję, a jej źródeł upatrywał w tym swoistym bojkocie, który go spotkał ze strony innych. Ta sytuacja sprowokowała Gorer’a do głębokich przemyśleń. Wówczas właśnie nasunęła mu się nowa koncepcja śmierci w kulturze zachodu. Nagle śmierć dotyka kogoś młodego, cieszącego się stabilizacją i choroba pojawia się jako coś zupełnie nie pasującego do tak dobrze ułożonego życia. Wszystko płynęło z nurtem, w dobrym kierunku, wydawało się, iż będzie to trwało zawsze. Aż nagle pojawia się śmierć. Ludzie nie wiedzą co z tym zrobić, jak odnaleźć się w tej niecodziennej sytuacji. Nie mają czegoś tak oczywistego jak język, żeby mówić o śmierci więc sie od niej odwracają.
Nie ma pewnie jednej głównej przyczyny, na pewno należałoby tutaj zwrócić uwagę z jednej strony na taki proces, który mniej więcej od romantyzmu następuje, takiego najpierw indywidualizowania śmierci tzn. przesuwania śmierci z tego porządku jakby wspólnotowego do porządku indywidualnego. Zarówno Aries, jak Gorer stwierdzają, iż gwałtowna zmiana, którą obserwujemy w tej chwili ma swoje początki w epoce romantyzmu, kiedy śmierć staje się czymś indywidualnym, oderwanym od wspólnoty.
Wcześniej śmierć była czymś co dotykało przede wszystkim wspólnotę, więc także wspólnota siłami zbiorowymi, w jakiś sposób z tym doświadczeniem próbowała sobie poradzić. Stąd włączanie śmierci w strukturę symboliczno-rytualną, religijną, w której była przestrzeń na zaopiekowanie zarówno dla osoby odchodzącej, ale też dla jej bliskich. Ale XIX wiek, to coraz mocniejsze doświadczenie jednostkowe, w oderwaniu od wspólnoty. Paradoksalnie cały proces przyspieszył rozwój medycyny, szpitalnictwa, higieny. Chorowanie i tym samym umieranie, bardzo często zostaje przeniesione do szpitala, czyli zostaje wyłączone z obrębu bliskich, tej widzialności i tej wspólnotowości.
Rozwija się coraz mocniej rewolucja przemysłowa, ale także inne wydarzenia powodują atomizację niewielkich wspólnot, w których ludzie żyli w wielopokoleniowych rodzinach, od pokoleń w tych samych domach. Powoli następuje erozja więzi. Później przychodzi pierwsza, druga wojna światowa, czyli takie definitywne rozmontowanie starego porządku. Zaczyna się dynamiczny rozwój współczesnego kapitalizmu, kultury korporacyjnej itd. Pojawia się reklama, pojawia się ten intensyfikujący się konsumpcjonizm. Nasza kultura zaczyna się opierać na dogmatach wzrostu, rozwoju, zysku. W takim świecie śmierć nie tylko się nie mieści, ale jest też przeszkodą tzn. z czymś co burzy ten idealny krajobraz, co sprawia, iż wszystkie opowieści, które mają napędzać wzrost, napędzać rynek, mogą się wydawać pozbawione sensu. No i niepostrzeżenie rzeczywiście lądujemy w tym miejscu, w którym teraz jesteśmy adekwatnie nie tylko z zanikiem świadomości skończoności i śmierci, ale też z zanikiem umiejętności przeżywania żałoby.
Mam takie doświadczenie z dzieciństwa. Miałam babcię Helenę. Cała rodzina zjeżdżała się w sierpniu na jej imieniny i urodziny. Babcia zawsze tuż przed imieninami wyjmowała z szafy wielkie pudło w różyczki, w którym miała przygotowane ubrania do trumny. Ona była wtedy młodą kobietą i wiesz co ona robiła? Wyjmowała to wszystko, sprawdzała czy dobrze ciągle na niej leży, czy może się nie zmieniła moda, do tego była dobierana apaszka, broszka. A my, trójka wnucząt pomagaliśmy jej to wszystko wybierać. Następnie było szykowane, prane, prasowane i chowane do tego pudełka. Ja to pamiętam jak pokaz mody, gdzie babcia mówiła do czego ta garderoba służy. Małym dzieciom mówiła, iż to są ubrania do trumny, bo jak umrze to musi dobrze wyglądać, bo będą na nią patrzeć ludzie, w otwartej trumnie. Brakuje mi takiej opowieści o śmierci w tym naszym popkulturowym życiu, w naszej codzienności. Bez lęku, ze spokojem i szacunkiem dla nieuchronności. Dzisiaj zaczynamy o niej myśleć i rozmawiać dopiero jak się pojawia choroba, jak u tego brata filozofa Gorer’a. Mam wrażenie, iż dopiero COVID wstrząsnął nami wszystkimi. Nagle uruchomił świadomość tego, iż można umrzeć. I ogarnął nas obezwładniający lęk, zapełniły się gabinety psychologiczne, a my zaczęliśmy dostrzegać i przeżywać chorobę, śmierć i żałobę znowu jako wspólnota.
Mam wrażenie, iż jest w nas duża potrzeba, żeby wrócić do tego świata, w którym śmierć miała swoje miejsce i w którym dawało się o niej mówić w sposób oczywisty. By znowu była czymś, co nie wydaje się jakimś skandalem, po prostu aby była częścią życia. Przypomniało mi się to co kiedyś opowiadał mój przyjaciel, ale też mistrz i nauczyciel prof. Bohdan Chwedeńczuk, który pisał dużo o śmierci, bardzo ciekawie zresztą. Jest taki jego świetny tekst ,,Śmierć w krzywym zwierciadle religii”, w którym opisuje sytuację, którą zapamiętał z dzieciństwa. Szedł gdzieś na wsi polskiej z ojcem i spotkali jakąś starszą idącą kobietę. Mąż tej kobiety od pewnego czasu jakoś tak się nie pojawiał we wsi. Ten ojciec Bogdana zapytał właśnie, co z tym mężem, a ona mówi – A nażył się, nażył i umarł. Powiedziała to w taki sposób, iż było słychać iż to jest dla niej oczywiste. No nażył się, nażył i umarł – to tak jakby to było normalne.
Sądzę, iż oczywiście to nie jest tak, iż kiedyś w ogóle człowiek tej śmierci się nie bał i byli na nią wszyscy przygotowani, tak nie było. Jest taka też idealistyczna projekcja przeszłości, ale na pewno było miejsce na tę rozmowę i była przestrzeń na to doświadczenie, na doświadczenie żałoby i na doświadczenie umierania. Dziś tej przestrzeni albo jej nie ma, albo jest bardzo mało. Każdy musi sobie z tym sam poradzić, a często bliscy ludzie nie mają na to skryptu. Osoba chora i umierająca jest jakąś prefiguracją naszego własnego umierania i naszej własnej śmierci. Także osoba starzejąca się w zaawansowanym bardzo wieku przypomina, iż jednak życie ma kres. I dlatego myślę stąd wykluczenie, które też wiele osób starszych i chorych w tym świecie spotyka, bo nie chcemy pamiętać, iż i nas to wszystko czeka. Boimy się ich jak odbicia w lustrze.
Natomiast nie jestem pewien czy jest powrót do tego co było. Zastanawiam się czy myśmy tego już niestety bezpowrotnie nie utracili i musimy chyba poszukać jakiś swoich nowych sposobów na ujęcie tego, oczywiście korzystając z dawnej mądrości i jakoś odwołując się do niej. Powrót w tym sensie do tych jakichś rytuałów do pewnych jakiś form obcowania ze zmarłymi, z chorymi, które funkcjonowały kiedyś raczej nie jest możliwy. Ale nie należy na to patrzeć jedynie jak na pusty rytuał, tylko szukać prawdy psychologicznej.
Myślę, iż pierwszą, chyba podstawową sprawą, jest uznanie, iż życie się kończy, iż nie nad wszystkim jesteśmy w stanie zapanować. Jest wiele bólu i bezsensu i strasznego cierpienia w umieraniu, kompletnie niezrozumiałego i chaotycznego i dziwacznego i taka zgoda na bezradność wydaje mi się własną ścieżką zrozumienia i życia i umierania. Taka zgoda jest dzisiaj czymś fundamentalnym. Zrozumienie kim jesteśmy i wobec śmierci i wobec ograniczeń i wobec skończoności swojej ograniczoności. Akceptacja i zrozumienie jak jesteśmy bezradni, to jest bardzo, bardzo podstawowe i fundamentalne, a może jedyne, co możemy dzisiaj zrobić. O tym właśnie jest moja książka ,,Ucieczkę od bezradności”.
A kończąc tak trochę ten wątek uczenia się tego, iż jesteśmy śmiertelni, powiedz co się porobiło z tym, iż ciągle wielu Polaków deklaruje się jako katolicy, chodzą do kościołów, a tam tak wiele mówi się o śmierci, ale też o tym co po niej. Kościół katolicki, w ogóle chrześcijaństwo, oswaja swoich wiernych z tą śmiercią, dając jakąś perspektywę, łagodząc jej bolesność. To dlaczego myśmy to wyparli? Dlaczego tak zniknęła wiarygodność tej narracji, która jest w chrześcijaństwie, no bo to dotyczy nie tylko Polski. Czy to jest kwestia tylko ateizacji czy jakiegoś spłaszczenia wiary? Czy jest tak, iż ludzie chodzą do kościoła, uczestniczą w obrzędach, ale brakuje w tym głębszego zamysłu? Czy może dlatego księża są na takich piedestałach, i nie wchodzą w dyskusje z ludźmi? Kościoły może mniej pełne, ale jednak mnóstwo ludzi się deklaruje, iż są we wspólnocie chrześcijańskiej, no to co powoduje, iż oni nie słyszą w swojej religii narracji dotyczącej śmierci?
Dwie rzeczy bym powiedział, jedną pozytywną, drugą mniej pozytywną o samym chrześcijaństwie, bo wydaje mi się, iż przy całym ogromnym krytycyzmie, który jest absolutnie uzasadniony w odniesieniu do instytucji kościoła katolickiego, naprawdę instytucji głęboko skompromitowanej i w ciężkim kryzysie wizerunkowym pogrążonej, to dzisiaj we współczesnej kulturze chrześcijańskiej pozostaje on takim bastionem realizmu antropologicznego. Jest w nim obecna narracja, w której mówi się wprost, iż człowiek nie może wszystkiego, iż jest bytem ograniczonym i niedoskonałym, przypomina się o realności cierpienia, i o śmierci. To jest tam wszystko bardzo głęboko obecne i przede wszystkim powiedziałbym w otwarty sposób operuje się tą pewną strukturą symboliczną i rytualną, która właśnie obsługuje te doświadczenia graniczne, jakim jest śmierć. Cały czas jest bardzo precyzyjny taki konspekt rytualny dla człowieka, rozpoczynający się chrztem, a kończący się ostatnim namaszczeniem i jeszcze mszą pogrzebową, mszami odprawianymi za dusze zmarłych, więc tutaj ta droga człowieka od narodzin aż do śmierci jest wyraźnie zdefiniowana, opisana. I szczególny akcent czy uwagę kładzie się właśnie na cierpienie, na ludzi pogrążonych w rozpaczy, żalu. Druga rzecz jest taka, iż oczywiście tak jak powiedziałaś to oddziałuje już coraz słabiej, tzn. realne uwewnętrznienie tego wszystkiego co tam jest przedstawione to myślę, iż jednak u mniejszości występuje, abstrahując od tego, iż na zachodzie to kościoły totalnie pustoszeją, już tam prawie nikt nie chodzi i zamieniane są na kawiarnie albo dyskoteki. Religia dla wielu osób jest tylko czymś pustym, zewnętrznym kostiumem, który się przywdziewa na różne okazje. Bo może jak jest dziecko to trzeba je ochrzcić, a jak się ślub bierze to z księdzem itd. Bo to tak dodaje powagi tym wydarzeniom i wydaje się być czymś, co jest konieczne. Często nie idzie za tym żadne wewnętrzne przeżycie.
Z drugiej strony koncentrujemy swoją uwagę na przezwyciężaniu każdej słabości w myśl powiedzenia: ,,co nas nie zabije to nas wzmocni”. Myślimy tylko o tym, w jaki sposób z dowolnego kryzysu czy z trudnego stanu, dyskomfortu emocjonalnego, wyjść najszybciej. Za wszelką cenę chcemy znowu wrócić do wysokiego stanu efektywności i produktywności. Znowu, zgubiliśmy świadomość własnej ograniczoności.
W pandemii wróciła dyskusja nad takim zjawiskiem, o którym się w psychologii mówi dużo od początku lat 90 czyli nad zjawiskiem posttraumatycznego wzrostu. Powiedz proszę, czy myślisz, iż my tę żałobę, czy śmierć bliskiej osoby i potem proces żałoby, możemy trochę potraktować właśnie jak ten posttraumatyczny wzrost? Badania tego zjawiska rozpoczęli dwaj amerykańscy psychologowie: Tedesci i Calhun. Fundamentem ich tez, jest to, iż sposobem na to żeby wyjść z jakiegoś kryzysu jest obecność wspólnotowej grupy, której potrzebujemy. Nie ma znaczenia, czy będą to przyjaciele czy rodzina.
Śmierć bliskiej osoby jest kryzysem. Mnóstwo rzeczy dzieje nie tylko w kategoriach emocjonalnych, funkcjonalnych itd. Badacze twierdzą, iż w tym procesie ogromne znaczenie ma zwrócenie się ku systemowi wartości, skupienie się na nim, odpowiedzenie na pytanie: co jest dla mnie ważne.
Oni mówią, iż takie skierowanie się właśnie ku systemowi wartości, przyjrzenie się mu, powoduje, iż uruchamiamy proces, który powoduje, iż z kryzysu wychodzimy nie tyle silniejsi, co z innym poziomem świadomości siebie i świata. Czy myślisz, iż można tak myśleć szukając nowych narracji na temat śmierci? Bo do tych starych rytuałów, jak sam powiedziałeś, pewnie nie wrócimy. Czy myślisz, iż można tak podchodzić do kwestii śmierci bliskiej osoby i do żałoby?
Ja przyznam, iż mam stosunek nieufny do takich narracji, które wynoszą na piedestał słowo wzrost. Natomiast wydaje mi się, iż my musimy przede wszystkim wyjść z tego paradygmatu, który jest źródłem wielu cierpień, tego paradygmatu jakby nakierowania się cały czas na wychodzenie z kryzysu, na to żeby wyjść z tych trudnych emocji i żeby je jakoś spożytkować na rzecz emocji „nie trudnych”, tak to ogólnie nazwijmy. Moje postrzeganie idzie w innym kierunku, dla mnie istotne jest uznanie kryzysu jako czegoś co po prostu jest autonomiczne tzn. co właśnie nie jest czymś z czego my mamy koniecznie wyjść do lepszego świata czy lepszego życia albo ma nas wzmocnić, albo co ma nam dać jakieś nowe siły i perspektywy, tylko jako coś takiego, myślę o tym, co jest po prostu niezbywalną częścią naszego doświadczenia. I są takie kryzysy, z których się po prostu nie wychodzi. Nie wyjdziemy z nich nigdy. I właśnie czymś takim jest między innymi śmierć.
Myślę, iż bardzo często porzucenie takiego nieustannego nastawienia na to, iż my mamy ten kryzys pokonać, bywa paradoksalnie czymś, co nas jakoś uwalnia w tym doświadczeniu, co sprawia, iż ono przestaje być jeszcze tak bardzo dotkliwe. Nieustająco nie możemy z niego wyjść, a mamy ten imperatyw, iż musimy, iż już powinienem przecież dawno przestać się zamartwiać, rozpaczać, płakać a ja to ciągle robię. To może jest coś ze mną nie tak, może jest coś nie w porządku? Myślę, iż potrzebujemy nowego języka emocji, w którym błąd, porażka, ograniczenie, kryzys, tragedia nie będą właśnie czymś co ma zostać przezwyciężone i wymazane, a będą po prostu czymś, co jest elementem krajobrazu, w którym my żyjemy. To jest raczej właśnie ta perspektywa, którą ja się staram budować.
Wielu psychoterapeutów pracujących z osobami w żałobie, pokazuje pacjentowi, iż nie musi zamykać żałoby, a jedynie zmienia perspektywę jej odczuwania. Ja tak postrzegam wzrost posttraumatyczny: czasami traumatyczne przeżycie jest pretekstem do zajęcia się sobą, do przyjrzenia się sobie, a nie do zwalczenia kryzysu. Myślę, iż bardzo często sensem przeżywania śmierci bliskiej osoby jest skupienie się na sobie, takie skupienie i akceptacja własnych emocji, która jest trochę utożsamiana z biernością, ale właśnie takie zaopiekowanie się sobą jest ważne, a świadomość iż te wspomnienia nie są wyparte, porzucone, a zaopiekowane, pogłaskane i one przez cały czas sobie są. Zostają z nami na zawsze. A emocje, których doświadczamy są zawsze autentyczne, każda z nich jest nam potrzebna.
A to bardzo jest mi bliskie co mówisz, myślę, iż to jest wiesz jak najbardziej taka perspektywa pokrewna. Jest to uznanie realności, straty, jakiegoś tragizmu. Który jest wpisany jest w życie. Bywa, iż my go nie unikniemy, choćby nie wiem co i iż tak, no po prostu czasami, te doświadczenia są bardzo trudne, te doświadczenia są dewastujące. Chociaż oczywiście wiesz, perspektywa terapeutyczna jest też swoista. Ona ma jakby swoją logikę i swoje założenia. Pamiętam taką dyskusję, którą miałem kiedyś, długą dyskusję z psychoterapeutką, Zofią Milską-Wrzosińską. Rozmowa dotyczyła właśnie kwestii żałoby. Ona prezentowała podejście terapeutyczne mówiące, iż pracuje z tą osobą z doświadczeniem bardzo głębokiej straty czy takiej tragedii i przyjmuje założenie, iż jednak będzie z nią pracować, by jakoś jej ten sposób funkcjonowania polepszyć. Mi w takiej perspektywie brakuje miejsca na uznanie, iż istnieją takie doświadczenia, które człowieka po prostu nieodwołalnie niszczą tzn. taka tragedia, która sprawia, iż ktoś już jakby jest nie do naprawy, w cudzysłowie. Tu miałem m. in. na myśli Johna Amery, niezwykle interesującego pisarza, eseistę, filozofa, który napisał taką książkę ,,Poza winą i karą”. Autor przeszedł przez holokaust, zresztą cała jego rodzina w nim zginęła. To przeżycie go nieodwołalnie zdewastowało i od tego już nie było żadnego odwrotu. Pamiętam, iż Zofia właśnie argumentowała, iż ona jako psychoterapeutka, pozostając w tym modelu myślenia terapeutycznego, nie może założyć, iż nie można pomóc, tzn. iż ona będzie zawsze pomagać, no i w tym sensie to się jednak różni od takiego ujęcia, o którym ja mówiłem. Ale ja też absolutnie rozumiem i uznaje, iż to jest właśnie specyfika zawodu i perspektywy terapeutycznej.
Ja też czasami w psychoterapii muszę być przygotowana na to, iż już dalej nie potrafię, iż nic nie potrafię zrobić, iż nie pomogę i teraz chodzi mi o taką perspektywę rozmawiania o nieuchronności śmierci i o rezygnacji. Wydaje się to szczególnie ważne w kontekście nowoczesnej medycyny, której trochę nadmiernie ufamy, ale też zrzucamy na nią odpowiedzialność. Unikamy mówienia komuś o tym, iż to już koniec, iż nie ma sensu kolejna chemioterapia. Ja z moim chorującym mężem się tak umówiłam, iż jak wejdzie w stan terminalny, kiedy nie można go już będzie wyleczyć ja mu to powiem. I ja to zrobiłam, powiedziałam o końcu. Było to dla mnie ciężkie przeżycie, ale jednocześnie paradoksalnie wyraz miłości, zaufania i bliskości.
Oczywiście.
A teraz mam znajomą, której mąż dawno powinien pójść w leczenie paliatywne, które jest godnościowe, które uśmierza ból, daje przestrzeń do rozmowy, do zastanowienia się, do pobycia z bliskimi, a nie godzi się na rozmowę o umieraniu. Jest wożony od jednego szpitala do drugiego, ciągle poddawany jakimś zabiegom i trochę na zasadzie takiego mam wrażenie eksperymentu albo zagłuszania. Myślę, iż to jest bardziej dyskurs z medykami, ale jak ty byś mógł to skomentować. Dlaczego my nie chcemy się nauczyć rozmawiać o tym i mówienia o tym, iż to jest czas pożegnania. Powiedzenia sobie, ,,nażył, nażył i umarł” tej zgody na to umieranie w godności.
Ja myślę, iż dla wielu osób, ty jesteś osobą po drugiej już stronie, tzn. już jesteś osobą, iż tak powiem inicjowaną rzeczywistością śmierci, przez to doświadczenie na pewno wiesz, iż jest to dramatyczne, a jeszcze w tak młodym wieku to są sytuację, które dają kompletnie inną perspektywę, są taką inicjacją w sensie jak najgłębszym wydaje mi się, i ja też mam takie doświadczenie z bliską osobą. Też bardzo wcześnie przeżyłem konfrontację ze śmiercią i w takim bliskim kręgu i taką śmiercią drastyczną i myślę, iż to też mnie skierowało w tym kierunku, dlatego tak dużo się tą tematyką zajmuję. Po prostu, żeby sobie to wszystko opowiedzieć na różne sposoby. Myślę jednak, iż dla wielu ludzi to jest cały czas totalna abstrakcja tzn. są ludzie, którzy nie doświadczają tego przez jakiś długi czas i kiedy to widmo się pojawia to robią wszystko, żeby je od siebie odegnać, a właśnie kultura podsuwa bardzo wiele takich narzędzi i sposobów, żeby to odganiać od siebie i oddalać. Jednym z nich jest niewątpliwie takie obsesyjne pokładanie nadziei w medycynie. Ja to oczywiście poniekąd też rozumiem, bo domyślam się, iż to są sytuację graniczne, więc jakby ludzie różnie się przy tym zachowują.
Pamiętam sytuację jak umierała matka filozofa, etyka niezwykle kontrowersyjnego, ale i znanego adwokata i to daleko idącego w swoich poglądach dotyczących eutanazji również. To była taka głośna sprawa wokół tego, bo powstał tekst, w którym bardzo demaskatorsko o tym pisał, iż jego matka kiedy już była w takim stanie w zasadzie wegetatywnym, to on jednak na tę eutanazję u matki się nie zdecydował, nie podjął tej decyzji, a zgodnie ze swoimi etycznymi założeniami, powinien był taką właśnie decyzje podjąć. Nie był tego w stanie zrobić i potem, widziałem taką rozmowę z nim, gdzie mówił, iż to dla niego było wstrząsające doświadczenie, iż sam nie był w stanie zastosować przekonań, do których ma głębokie przywiązanie i które sam proklamuje. Wiadomo, iż nigdy nie wiemy jak sami się zachowamy, choćbyśmy nie wiadomo jak byli przygotowani, jak mocno mielibyśmy to wszystko przemyślane itd. Natomiast uważam, iż rzeczywiście tutaj fundamentalna jest ta nieobecność śmierci w rozmowie, w narracjach itd. Myślę, iż paradoksalnie dzisiaj taką przestrzenią, w której to doświadczenie powraca i w której o nim się daje mówić i się mówi, jest literatura. To właśnie w literaturze współczesnej przywołam tu ,,Bezmatek” Miry Marcinów na przykład – piękną książkę, która jest taką powieścią o umieraniu matki i śmierci matki. I jest to, tak mi się wydaje, taka historia i tekst, który właśnie próbuje stworzyć język umierania i opisać realność tego doświadczenia. Tego nam po prostu dzisiaj potrzeba. Potrzebujemy tego żeby śmierć do naszej codziennej retoryki włączać, o tym mówić i żeby też, myślę, iż to jest też najważniejsze tzn. iż osoby, które się z tym konfrontują nie powinny mieć poczucia, iż będą z tym same po prostu.
Na koniec polecam najnowszą książkę “Reguły na czas chaosu”, która jest filozoficznym przewodnikiem, a może też pomóc odnaleźć się w konfrontacji ze śmiercią
Rozmawiała Dorota Minta z Tomasz Stawiszyński
październik 2022