Szacuje się, iż na endometriozę cierpi co dziesiąta kobieta. Choroba ta odpowiada za połowę przypadków niepłodności w Polsce, a jej charakterystycznym objawem jest bardzo silny ból.
Do rozwoju endometriozy dochodzi wówczas, gdy tkanka endometrium (śluzówki macicy) pojawia się poza jamą macicy, czyli np. w jajniku, jajowodzie, jelicie, pęcherzu moczowym, otrzewnej, żołądku, wątrobie, a zdarza się, iż choćby w płucach czy w mózgu.
Wykrycie choroby wcale nie jest proste i wiele kobiet otrzymuje diagnozę dopiero wtedy, gdy trafiają na stół operacyjny – wówczas lekarz pobiera wycinki i oddaje je do badań. Według statystyk od pierwszych objawów do postawienia rozpoznania mija 8–12 lat. Teraz jest szansa, żeby to się zmieniło.
Opracowany przez naukowców z WUM test jest podobny do testów na obecność koronawirusa. Jednak w przypadku endometriozy markerem jest specyficzny gen, który – jak się okazało – jest nadaktywny u kobiet cierpiących na tę chorobę.
Badanie przebiega w ten sposób, iż najpierw ginekolog pobiera pacjentce wymaz z wnętrza macicy. Następnie wysyła ten materiał do laboratorium, a tam przy użyciu testu sprawdza się, czy mamy do czynienia z endometriozą.
Test może być dostępny już pod koniec marca, nie wiadomo jeszcze, ile będzie kosztował.
Za przełomowym odkryciem stoją m. in. prof. Jacek Malejczyk z Katedry i Zakładu Histologii i Embriologii WUM oraz dr Ilona Kalaszczyńska z tej samej kliniki i zakładu oraz wiceprezes spółki Diagendo.