Mówi się, iż stres zabija. Można dostać zawału, przeżywając wybory i zajadle kłócąc się z osobami o odmiennych poglądach?
Tak, można, i moim zdaniem dla części osób może się to skończyć zawałem, albo mniej groźnym, ale bardzo uciążliwym napadem paniki. Wybory prezydenckie okazały się dla niektórych olbrzymim stresem, choć na początku kampania nie zapowiadała się na aż tak drenującą z energii, wypalającą – toczyła się nieco "z boku".
A im bliżej wyborów, tym atmosfera wokół nich staje się bardziej napięta. Szczególnie teraz – między pierwszą a drugą turą. Temat dla wielu osób stał się żywy, poruszany w prywatnych rozmowach także w kuluarach. Zauważyłam to też u swoich obserwatorów, uczestników warsztatów i pacjentów.
Jestem zaskoczona, iż pacjenci przychodzą na terapię i mówią o polityce.
Mnie to nie dziwi. W gabinecie porusza się różne tematy i ludzie, opowiadając o swoich problemach, stresach, wnoszą też wątki polityczne, które są przecież częścią naszego życia czy tego chcemy, czy nie.
Trudno ich uniknąć, zwłaszcza gdy media bardzo podgrzewają temat wyborów. Jesteśmy nim zewsząd bombardowani. Niektórzy mają do polityki stosunek obojętny i jest im wszystko jedno, kto wygra. Dla nich to nie jest żaden problem, ale dla osób, które interesują się polityką i zamartwiają sytuacją w Polsce i na świecie, to trudny czas.
Zwłaszcza iż narracje medialne, i z prawa i z lewa pokazują wybory jako walkę dobra ze złem. W obu obozach dominuje przekaz – jak wygra konkurent, to skończy się świat. Trudno przejść obok takich narracji obojętnie.
Co mówią pacjenci, przychodząc na sesję?
Skarżą się na to, iż nie mogą skupić się na pracy czy nauce i na innych obowiązkach, w ogóle trudno im zająć się swoim życiem. Cierpią też na bezsenność, przerywaną tzw. ruminacjami, czyli obsesyjnymi rozmyślaniami: "Kto będzie głową państwa? Co, jeżeli mój kandydat przegra? Czy Polska będzie bezpieczna?".
Myślę też, iż dla części osób wybory to temat zastępczy, służący temu, żeby oderwać się od swoich osobistych problemów i skupić na tych globalnych. Czasami łatwiej jest skupić się na polityce niż na obowiązkach i osobistych, trudnych do rozwiązania problemach.
Ale wiele osób odczuwa strach, iż wygrana jednego z kandydatów doprowadzi np. do eskalacji mowy nienawiści, co akurat jest bardzo prawdopodobne – ten strach osadzony jest na realnych podstawach. Są grupy, które mogą się czuć wyjątkowo zagrożone i uważać, iż ich prawa za moment mogą być ograniczane, wręcz łamane. To jest adekwatny strach, który bierze się z racjonalnych przesłanek.
Ale mamy też lęk nieuzasadniony, wywodzący się z dezinformacji czy teorii spiskowych. To jest taki lęk, który wiąże się z przewidywaniami, a nie ma żadnego odniesienia np. do programu danego prezydenta. Ktoś się np. boi napływu nielegalnych imigrantów, mimo iż kandydaci jawnie deklarują, iż będą kontrolować procedury z tym związane. Taki lęk bierze się z przewidywań, z wyobrażeń, nie jest oparty na faktach, tylko na emocjach.
Kampania trwa długo, więc ludzie, którzy mają takie lęki, żyją w przewlekłym stresie. Jak to wpływa na ich psychikę?
Nawet jeżeli chcieliby na chwilę przestać o tym myśleć, to nie mogą, bo i tak im co chwilę o wyborach przypomną media, albo ludzie wokół rozmawiające o polityce wszędzie, choćby stojąc w kolejce w sklepie. Oczywiście wpływa to niekorzystnie na psychikę, która potrzebuje spokoju, a każde przebodźcowanie działa na nasz organizm drenująco. Problemem jest ta przewlekłość stresu, zwłaszcza dla osób, które nie potrafią nim dobrze zarządzać.
W dodatku niezależnie od tego, komu kibicują, mają do dyspozycji tylko jeden głos, więc wpływ na sytuację minimalny. Chyba iż cudem któryś z kandydatów wygrałby jednym głosem.
Dlatego zawsze radzę pacjentom, by w tych przedwyborczych dniach skupiali się tylko na tym, na co rzeczywiście mają wpływ i by tam ulokowali energię.
Oprócz tego, iż pójdą na wybory i oddadzą ten swój, tylko jeden głos, mogą zachęcić rodzinę, przyjaciół sąsiadów, by poszli na wybory, zamiast jechać na działkę, jeżeli mają takie plany na niedzielę.
Mogą też pomóc dotrzeć na wybory starszej pani czy panu i tak przyczynić się do zwiększenia frekwencji. Sama pomagam sąsiadce w transporcie do lokalu wyborczego. Warto też zająć się edukacją obywatelską swoich dzieci, pokazywać im jak pozyskuje się rzetelne informacje o kandydatach. Nie straszyć a uczyć, na czym polega demokracja, dlaczego to takie ważne, by iść na wybory.
Gorzej, jeżeli okaże się, iż taka rozemocjonowana osoba pomoże komuś, kto głosuje na kandydata przeciwnej strony.
Dlatego warto zachęcać ludzi do głosowania, ale pamiętając o tym, iż jeżeli ktoś ma twarde poglądy, to będzie głuchy na nasze argumenty i ma do nich prawo. I namawiać raczej osoby niezdecydowane, np. swoich dziadków, babcie, rodziców czy dzieci, by głosowały zgodnie ze swoim światopoglądem, ale żeby nie podejmowały decyzji w złości. Tylko szukały informacji o kandydatach i ich wizji Polski w wiarygodnych źródłach, a nie na TikToku i fejkowych stronach, gdzie jest pełno dezinformacji i teorii spiskowych.
To jest wszystko, co możemy zrobić. Trzeba się pogodzić z sytuacją i odpuścić martwienie się tym, na co nie mamy wpływu. Bo nasze czarnowidztwo kilka da. Bez względu na wyniki w poniedziałek i tak wszyscy będziemy musieli iść do pracy i jakoś żyć, w tej rzeczywistości, jaka przyjdzie.
Ludzie pochodzą z różnych środowisk i zdarza się, iż pary mają przeciwne poglądy i skaczą sobie do gardeł w kłótni. Lepiej by takie osoby unikały rozmów o polityce, by chronić związek?
Niestety, kandydaci, którzy zostali drugiej turze, są tak skrajni, tak z innej planety, iż musimy się liczyć z tym, iż poruszanie tematu wyborów może zakończyć się domową awanturą i atakiem na nas najbliższej osoby, a czasem wręcz przemocowym zachowaniem.
Bierze się to też z tego, iż niestety mamy w Polsce bardzo skrajne podziały polityczne i nie potrafimy słuchać argumentów drugiej strony, ani rozmawiać, kiedy się z kimś bardzo mocno nie zgadzamy.
Dlatego ta rozmowa Trzaskowskiego z Mentzenem była taka ciekawa, bo rzadko kiedy widzimy ludzi z dwóch innych światów, którzy wymieniając się poglądami, nie wyzywają się od najgorszych. A przecież tak powinna wyglądać w cywilizowanym świecie rozmowa – na argumenty, a nie na docinki i agresywne przepychanki.
Gdyby przeciwnikiem Trzaskowskiego była Biejat czy Zandberg, pewnie ta rywalizacja byłaby mniej agresywna, ale dalej szukalibyśmy zapalników i dowodów na nieuczciwość drugiej strony.
Wracając do rodzinnych spotkań – w rodzinach często pojawiają się osoby, które chcą przekonać tych, którzy mają już dawno wyrobione zdanie. Generalnie warto rozmawiać, ale tylko wtedy, kiedy dajemy sobie i drugiej stronie prawo do tego, iż zostanie przy swoim stanowisku. jeżeli zaczynamy rozmowę, biorąc pod uwagę tylko scenariusz: "przekonam cię", to nic z tego nie będzie.
Ludzie, których bym o to nie podejrzewała, zaczynają publikować w mediach społecznościowych posty w stylu: "Proszę, by osoby, które głosują na kandydata (tu pada nazwisko) usunęły się z grona moich znajomych". Przykre, iż różnice w poglądach politycznych mogą zniszczyć przyjaźń. Choć to może nie jest żadna przyjaźń, tylko przypadkowe znajomości z Facebooka.
Znam bardzo wiele takich sytuacji, iż ludzie zrywali ze sobą kontakty, albo bardzo ochłodzili relacje. Wybór odmiennego kandydata przez jedną z osób rzutował na całą relację. Czy to jest dziwne? Nie, bo wybór kandydata to tak naprawdę ustawienie się po stronie konkretnych wartości.
Wybierając np. Nawrockiego, podpisujesz się pod jego postulatami (przynajmniej większością), jego poglądami, jego wizją świata. Wybierasz, iż osoba z taką przeszłością będzie reprezentować ciebie, dzieci, babcię, na arenie międzynarodowej. Oznacza to, iż w jakimś stopniu identyfikujesz się z jego poglądami.
Nic w tym dziwnego, iż część rodziny może odebrać twoją deklarację osobiście, zastanawiać się: "Czy ja chcę mieć do czynienia z osobą, która przyklaskuje takim wartościom? Czy jestem w stanie z osobą o takim podejściu do ludzi (np. LGBT) siedzieć przy jednym stole?".
Wiele osób ma poczucie, iż kandydat przeciwnej strony to niejako zdrajca, który sprzeda Polskę wrogom za bezcen. I iż jego wygrana to katastrofa dla Polski, która za chwilę będzie pod zaborem obcego państwa. To, na kogo głosujemy, staje się nie dowodem na inny światopogląd, ale na to, czy ktoś jest prawdziwym Polakiem i patriotą, czy wrogiem ojczyzny.
Te narracje podkręcają media. Nie ma mediów, które pokazują, iż obaj mają swoje wady i zalety, obaj mają swoje plusy i minusy. Każde medium pokazuje, iż to jest walka dobra ze złem.
Co można doradzić ludziom, którzy mają odmienne poglądy, a są rodziną czy przyjaciółmi? By unikali rozmów o polityce i nie dali się sprowokować?
Najlepiej spędzać czas w gronie osób, z którymi czujemy się komfortowo, bezpiecznie, i swobodnie i z którymi będziemy mogli też porozmawiać na inny temat, a nie tylko wałkować politykę. A jak już rozmawiać o polityce, to lepiej być z tymi, którzy czują podobnie do nas, wtedy w razie porażki będziemy łączyć się w bólu i się wspierać.
Tak czy siak, warto szukać dialogu mimo różnic, ale nie zmuszać się do kontaktu, jeżeli jednak czujemy, iż postawa znajomej osoby i jej światopogląd jest dla nas np. szokujący i bardzo nienawistny.
A co powinno zaniepokoić osobę, która mocno przeżywa wybory – jest jakiś syndrom, czy objawy, które mogą świadczyć o tym, iż chyba trzeba sobie samemu już odłączyć internet?
Słyszę od niektórych, iż śnił im się Trzaskowski, Nawrocki, czy Mentzen z Hołownią. No, jeżeli komuś już śnią się politycy, to znaczy, iż temat wyborów naprawdę przedawkowali, iż za dużo śledzą media, za wiele godzin spędzają, oglądając telewizję. Może się to skończyć wypaleniem, zniechęceniem, poczuciem braku sensu, czyli bardzo nas umęczyć.
Kolejny znak to sytuacja, gdy ktoś nie może spać, bo w nocy scrolluje X, czy Facebooka. Albo nie może się od tego odciąć, gdy jest na spacerze z rodziną, z psem, czy na zakupach, albo będąc w kościele czy w pracy.
Zachęcam, by ostatnie dni przed wyborami odetchnąć, zająć się przyjemnościami, dawkować sobie media newsowe, rozmawiać z bliskimi na spokojne tematy, zwrócić się w stronę natury i dużo spacerować. Bo stres naprawdę może zrujnować nasze zdrowie i fizyczne, i psychiczne.
Muszę na koniec zapytać jeszcze o jedną rzecz, która jest dosyć zagadkowa. Wokół Karola Nawrockiego wybuchają kolejne afery, ale w ogóle mu nie szkodzą. Mam wrażenie, iż wiele osób zaczyna mu kibicować, niczym czarnemu charakterowi w filmie, o którym wiemy, iż źle zrobił, ale nie chcemy, by dopadł go szeryf czy policja. Albo traktuje go jak klasowego buntownika, który pali szlugi pod szkołą na oczach nauczycieli, a Rafała Trzaskowskiego jak grzecznego lalusia, który boi się wychylić.
Z Rafałem Trzaskowskim wielu osobom trudno się identyfikować – zwłaszcza tym, którzy nie są tak wykształceni, atrakcyjni, nie znają kilku języków, często zaś mieli trudny, bolesny start w życie, mają poczucie nieszczęścia, braku perspektyw. On uosabia wiele cech, za które nie lubi się tzw. Warszawki. I wokół afer związanych z Karolem Nawrockim zaczynają budować wizję jakiejś dziwnej, wywrotowej męskości.