Jego Dzieje nie przetrwały do naszych czasów w całości. Niemniej akurat ten fragment musiał wydać się komuś na tyle interesujący, iż zachował się w wypisach. Podaję go w przekładzie Mieczysława Brożka. Może i dziś da komuś do myślenia albo przynajmniej doda poloru klasycznej erudycji wywodom jakiegoś eksperta od demografii.
Rzeczy, których przyczyny są dla człowieka niemożliwe lub trudne do zrozumienia, mógłby ktoś w końcu, w swej bezsilności wobec nich, odnosić do boga czy do losu, jak np. niezwykle silne i nieustanne deszcze i ulewy, albo znowu długotrwałe posuchy i zimna, a przez to zniszczenie plonów, podobnie długotrwałe zarazy i inne tym podobne klęski, których przyczyny niełatwo jest odgadnąć. Dlatego to naturalną jest rzeczą, iż w takich wypadkach idąc za wyobrażeniami ludu z powodu bezradności modlimy się, składamy ofiary, aby przebłagać bóstwo, posyłamy do wyroczni, aby zapytać bogów, co mamy powiedzieć lub robić, żeby nam było lepiej i żeby nastał koniec spadłych na nas nieszczęść. Ale tam, gdzie można odgadnąć przyczynę, z której i przez którą powstał dany stan rzeczy, wydaje mi się, iż nie potrzeba uciekać się do sił boskich. Mam zaś na myśli taką na przykład sytuację: w całej Helladzie w naszych czasach nastała powszechna bezdzietność i w ogóle brak ludzi, przez co miasta opustoszały i nastąpił niedostatek urodzajów, choć przecież ani wojny długotrwałe nas nie gnębiły, ani zaraza nie nękała [2]. Gdyby jednak ktoś zamierzył co do tego posyłać do bogów z zapytaniem, co należy powiedzieć czy zrobić, żeby nas było więcej i żeby nasze miasta pięknie się zaludniły, czyż nie wydałby się nam głupcem? Przecież przyczyna jest jasna i poprawienie tego stanu rzeczy leży w naszej mocy. Ludzie po prostu zwrócili się do chełpliwości i zachłanności na mienie, a także do wygodnego i przyjemnego życia, nie chcą się żenić, a jeżeli się pobiorą, nie chcą wychowywać urodzonych dzieci [3], ale zaledwie jedno albo dwoje z wielu, żeby te pozostawić w bogactwie i wychować w zbytku. I tak niespostrzeżenie zło to przybrało rychło wielkie rozmiary. Bo skoro jest jedno lub dwoje dzieci, o ile z tych jeszcze to zabierze wojna, tamto choroba, mieszkania, oczywiście, pozostają puste i jak te ule pszczół, tak samo też miasta popadną powoli w zaniedbanie i bezwład. O to nie trzeba więc pytać bogów, jak się uwolnić od takiego niedostatku. Pierwszy lepszy człowiek powie, iż przede wszystkim sami musimy zmienić nasze pragnienia, a jeżeli nie, to ustanowić prawo o obowiązku wychowywania urodzonych dzieci. Do tego nie trzeba ani wieszczów, ani cudów. To samo też można powiedzieć w odniesieniu do dalszych szczegółów (Polibiusz, Dzieje, tom II, Ossolineum, Wrocław 1962, s. 440-441; księga XXXVII, rozdział 9; wyróżnienia moje). Nie do końca zgadzam się z Polibiuszem. Czasem jednak trzeba cudu, by zmienić pragnienia ludzkich serc. W żydowskiej literaturze powiada się metaforycznie, iż pierwszym warunkiem takiej przemiany jest usunięcie serca kamiennego. Ale gdy to się dokona, wtedy istotnie - dalsze szczegóły to już fraszka.[1] Do rabina przychodzi zrozpaczona Żydówka. - Rebe - mówi - mam stadko kur i teraz prawie połowa padła. Co robić? - A czym ty je karmisz? - pyta rabin. - Zwyczajnie, pszenicą. - Bardzo niedobrze! Ty karm je owsem. Po kilku dniach Żydówka przychodzi znowu: - Rebe, zrobiłam jak kazaliście, ale kury dalej padają. - A co ty im dajesz do picia? - Zwyczajnie, surową wodę. - Bardzo niedobrze! Ty im dawaj wodę przegotowaną. Następnego dnia Żydówka przybiega: - Rebe, kury dalej padają. Wasze rady nic nie pomogły! - Słuchaj - mówi rebe - ja mam jeszcze bardzo dużo dobrych rad, ale czy ty masz jeszcze kury?
Otóż jeżeli idzie o demografię, kur zostało już naprawdę niewiele.
[2] Były to więc warunki bardzo zbliżone do tych ze sławnego eksperymentu Calhouna, pozwalające - jak pisze dalej Polibiusz - na pędzenie "wygodnego i przyjemnego życia". Toteż przez "niedostatek urodzajów" nie należy rozumieć głodu, ale raczej niedostatek rąk do pracy, wskutek czego urodzajne pola leżały odłogiem.
[3] Nie chcą wychowywać, więc porzucają je. Zdrowe dorodne dziecko czasem ktoś podjął, najczęściej po to, by mieć z takiej znajdy niewolnika. Cherlawe, brzydkie lub kalekie rzecz jasna umierały. Starożytni nie bawili się w hipokryzję i porzucania dzieci - nierzadko na pewną śmierć - nie uważali za metodę zasadniczo różną od innych metod pozbycia się potomstwa, skoro cel za każdym razem pozostawał taki sam. Była to może choćby metoda chętniej stosowana, bo bezpieczniejsza niż przyjmowanie rozmaitych trucizn sprowadzających poronienie, a w czasach bez badań prenatalnych pozwalająca spokojnie ocenić, które życie jest warte życia, a które nie.
Nb. historycy przyjmują, iż znacznie częściej porzucano dziewczynki niż chłopców, choć prawie na pewno miały mniejsze szanse na przeżycie. Ale czego się nie robi w imię racjonalnego planowania rodziny. W Egipcie w pierwszym roku p.n.e. (czyli mniej więcej w czasie, gdy w pobliskiej Judei szalał król Herod) pewien Hilarion pojechał za robotą do Aleksandrii i napisał stamtąd do ciężarnej żony, aby zatrzymała dziecko, jeżeli urodzi się chłopiec, a jeżeli dziewczynka - niech ją porzuci. Był kochającym mężem. W tym samym liście zapewnia żonę, iż o niej pamięta i prosi, by się nie martwiła. Papirus z tą rzeczową korespondencją rodzinną (w której jednak nie wszystko jest do końca jasne) obrósł taką ilością komentarzy, iż samo ich wymienienie zajęłoby pewnie więcej miejsca niż cała ta notka. Standardowo cytuje się go jako P.Oxy. 744. Koneserzy znajdą grecki tekst w łatwo dostępnym czwartym tomie The Oxyrhynchus Papyri (redakcja, przekład i przypisy Bernard P. Grenfell i Arthur S. Hunt, Egypt Exploration Fund, Londym 1904) na stronach 243-244.