Nie jestem z tym sama
Marta ma teraz 37 lat.
Trzydzieści lat wcześniej. Rysuje mapę marzeń: duży, przestronny apartament, luksusowe auto i mnóstwo uśmiechniętych osób wokół siebie. Na obrazku nie ma ani ślubnego welonu, ani gromadki dzieci, bo nie o tym wtedy marzy.
W domu rodzinnym się nie przelewa, chociaż rodzice pracują. Obiecuje sobie, iż jak dorośnie, będzie zupełnie inaczej.
Ale nie jest.
– Jako dziecko wierzyłam, iż osiągnę więcej niż rodzice, iż będzie mi lepiej. A teraz, patrząc wstecz, widzę, iż jednak to im było lepiej. Mieli swoje mieszkanie. Dziś to luksus. Mam wrażenie, iż ja już zawsze będę wynajmować – mówi gorzko.
Pierwsze rozczarowanie przełyka wtedy, kiedy ma kilkanaście lat i czeka z nadzieją, aż standard życia się poprawi. W jej klasie są dzieci z samych zamożnych rodzin.
Nie umie jednak wtedy jeszcze nazwać tego uczucia.
Coś ją w środku ściska, kiedy patrzy, iż innym się powodzi, a jej nie. Ma nadzieję na lepsze jutro, ale ono nigdy nie przychodzi.
– Miałam wrażenie, iż oni zawsze mieli wszystko, czego chcieli – mówi o swoich rówieśnikach.
Jak mówi, chciała być po prostu szczęśliwa i bogata. I otoczona gromadką życzliwych ludzi.
– Praktycznie nic z tego się nie spełniło. Wynajmuję mieszkanie: mniejsze niż bym chciała, bo tylko na takie mnie stać. Nie mam ani wymarzonej kariery, ani pieniędzy na koncie. Mam samochód, ale też nie jest najnowszy. Dodatkowo, po trzydziestce znajomości się wykruszają. Każdy ma swoje życie, rodzinę, obowiązki. A zawsze tak bardzo chciałam mieć wielu przyjaciół – opowiada.
I dodaje: – Patrząc na rodziców, widzę, iż kiedyś przyjaźnie były trwalsze – regularne spotkania, imieniny, wspólne świętowanie. Teraz trudniej o takie więzi, zwłaszcza
w dużych miastach.
Ma jedną przyjaciółkę. Rozczarowanie nie jest tematem tabu w ich rozmowach. Ale przyznaje, iż rzadko używają tego słowa. Najczęściej mówią: czujemy się zawiedzione.
– Z przyjaciółką często rozmawiamy o tym, czego byśmy chciały, a czego nie mamy. Czasem śmiejemy się, iż musimy wygrać w totka, żeby coś się zmieniło. Lubię szczerze porozmawiać z kimś, kto też walczy z podobnymi problemami, bo to daje poczucie, iż nie jestem sama – tłumaczy.
Kiedyś tak nie było. Marta nie rozmawiałam o swoich odczuciach, myślała, iż tylko ona ma trudniej.
Media społecznościowe nie pomagają poczuć się lepiej. Marta coraz rzadziej na nie zagląda. Jak mówi: irytują ją. Nie chce wiedzieć, iż wszyscy mają idealne życie, podczas kiedy ona martwi się o następny miesiąc. choćby jeżeli wie, iż to tylko wykreowana rzeczywistość.
– Sama kiedyś wrzucałam zdjęcia z wyjazdów, ale teraz mam z tym problem – czuję, iż to trochę fałszywe – tłumaczy.
Jak sobie radzi z uczuciem rozczarowania?
– Wiem, iż moje oczekiwania z dzieciństwa mocno różnią się od tego, jak wygląda moje dorosłe życie. Ale wiem też, iż rynek, czasy, wszystko się zmieniło. Przestałam porównywać się do ludzi, którzy kupili mieszkania dekadę temu – bo dziś to zupełnie inna rzeczywistość. Staram się patrzeć na życie realistycznie i nie roztrząsać tego, co mogłoby być. To pomaga – przyznaje.
Od pół roku jest w psychoterapii.
– Tam dowiedziałam się, iż często podporządkowuję się innym i nie zastanawiam się, co jest dla mnie dobre. Na przykład, gdy ktoś w pracy miał do mnie jakieś zarzuty, nie analizowałam, czy są one słuszne, tylko od razu przepraszałam i wpadałam w stres. Bałam się, iż coś stracę, nie zastanawiając się nawet, czy mam jakieś argumenty na swoją obronę – opowiada.
I dodaje: – Terapia pomaga mi spojrzeć na własne potrzeby, nauczyć się stawać w swojej obronie i dostrzegać, iż nie muszę biernie przyjmować wszystkiego, co mnie spotyka.
I tego, iż mogę walczyć o swoje.
Nie spełniło się
Monika nigdy nie pragnęła niezależności. Wręcz przeciwnie, marzyła o tradycyjnym modelu rodziny. Jej rodzice byli bardzo udaną parą. Tata zarabiał na dom, mama dorabiała sprzątaniem, ale przede wszystkim koncentrowała się na rodzinie. W niedzielę zawsze pachniało ciastem.
Ona też tak chciała.
Założyła sobie, iż jak tylko dorośnie, to wyjdzie za mąż i będzie miała trójkę dzieci. Nieważny był prestiż, samochód czy pieniądze na koncie. Nie chciała robić kariery. Zatrudniła się jako pomoc nauczycielki przedszkola. I to jej wystarczało.
– Pochodzę z religijnej rodziny i szukałam mężczyzny, który podziela moje wartości. Takiego, dla którego rodzina będzie priorytetem. Mój tata zawsze stawiał nas na pierwszym miejscu. Nie kolegów, nie mecze, nie zabawę – wspomina.
W końcu na drodze Moniki stanął Jacek. Nie dość, iż podzielał jej wartości, to jeszcze okazało się, iż znali się znacznie wcześniej: jak byli kilkulatkami bawili się razem
w piaskownicy. Monika, która wierzyła w znaki i to, iż w życiu nie ma przypadków, uznała to za dobry omen: byli sobie przeznaczeni.
– Nasz związek trwał pół roku – opowiada. – Jacek coraz częściej powtarzał, iż wywieram na nim presję. Pewnego dnia powiedział mi, iż się dusi w tym związku. I iż odchodzi – dodaje.
Rok później Monika spotkała go przypadkowo w galerii handlowej. Ona jak zwykle na samotnych zakupach, on szczęśliwy, uśmiechnięty, szedł za rękę z dziewczyną. Monika zauważyła jej powiększony brzuch.
– Zamarłam – wspomina swoją reakcję. – Komuś innemu spełniały się moje własne marzenia.
U niej nic się nie działo. przez cały czas wycierała obcym dzieciom buzie, towarzyszyła im w radościach i smutkach i włączała kołysanki przed leżakowaniem. przez cały czas była sama i co wieczór marzyła o wielkiej miłości i domu pachnącym ciastem.
Nie chciała już dłużej czekać.
– Wyszłam za pierwszego lepszego mężczyznę, który okazał mi zainteresowanie – przyznaje. – Nie była to miłość, raczej rozsądek. Bardzo chciałam zdążyć urodzić dzieci – dorzuca.
Ale mąż Moniki nie podzielał do końca jej wartości. Wręcz przeciwnie, okazało się, iż zupełnie rozmijają się w celach i marzeniach. I iż mają zupełnie inne priorytety.
– Moje małżeństwo jest zupełnie inne niż to, które tworzą moi rodzice. Mąż nie stawia rodziny na pierwszym miejscu. Często czuję się jak samotna matka, bo to ja z dziećmi spędzam najwięcej czasu. Mąż ma swoje zajęcia, swoje sprawy – brzmi smutno.
Nie wie, jak to zmienić. O rozwodzie nie myśli, bo to nie jest zgodne z jej wiarą.
Mówi, iż tęskni za tą małą dziewczynką w niej, która wierzyła, iż wszystko się ułoży.
Że jest tak bardzo rozczarowana.
Oni też są rozczarowani
Michał, 36 lat: – W liceum poznałem miłość mojego życia. Tak wtedy myślałem. Byliśmy tacy szczęśliwi i zachłanni. A potem przyszła rutyna, nuda, obowiązki. Jak się urodziły dzieci, żona wygoniła mnie z sypialni. Dzieci dorosły, ale nas już nie ma. Jestem tylko po to, żeby zarobić pieniądze i ogarnąć sprawy związane z autem. Nie tak miało być.
Agnieszka, 40 lat: – Koleżanki mi zazdroszczą: piękny dom, dwójka wspaniałych dzieci, przystojny mąż, dwa świetne auta. Dwa razy w roku zagraniczne wakacje. Ale ja jestem wyczerpana pracą i codziennymi obowiązkami tak bardzo, iż nie umiem się tym cieszyć. Myślałam, iż dorosłe życie jest łatwiejsze.
Anna, 39 lat: – Dobiegam do czterdziestki i mam 5 tys. odłożone na koncie na czarną godzinę. I to wszystko. Miałam brać ślub, ale narzeczony mnie zdradził. Mieszkaliśmy
u niego. Jak miałam 35 lat, musiałam wszystko zaczynać od nowa. Mieszkam na stancji, ledwo wiążę koniec z końcem. Nie wiem, czy zdążę mieć dzieci. Do tej pory nie udało mi się nikomu zaufać.
Rozczarowanie? Pozwól sobie na nie
Według raportu Thriving Center of Psychology z 2024 roku, co dziesiąty millenials doświadcza oznak kryzysu wieku średniego już w wieku 34 lat.
Ponadto 81 proc. badanych uważa, iż ich sytuacja finansowa jest trudna.
Milenialsi zarabiają średnio o 20 proc. mniej niż pokolenie wyżu demograficznego, będąc w tym samym momencie życia. Ceny mieszkań i rosnąca inflacja sprawiają, iż wiele osób odkłada na później kupno własnego M, czy założenie rodziny. To wszystko rodzi frustrację i poczucie stagnacji. Coraz więcej milenialsów zadaje sobie pytanie, czy tradycyjny model życia – praca, dom, dzieci – wciąż ma sens w dzisiejszym świecie.
Dla starszych pokoleń kryzys wieku średniego często oznaczał czas większych wydatków – szybkie auta, egzotyczne wakacje, modne gadżety. Tymczasem millenialsi podchodzą do tego zupełnie inaczej.
Zamiast szukać szczęścia w konsumpcji, szukają sensu, swojej tożsamości, pytają siebie o to, kim naprawdę chcą być.
W artykule opublikowanym w "Newsweeku" podkreślono, iż wielu 30-latków odczuwa rozczarowanie z powodu niespełnionych ambicji i trudności w znalezieniu własnej drogi życiowej.
Czy jest się czego bać?
Psycholożka, dr Małgorzata Osowiecka-Szczygieł, uspokaja, iż rozczarowanie jest całkowicie naturalną emocją, której doświadcza każdy z nas, niezależnie od płci, wieku, wyznania czy kultury.
– Pracujemy, spełniamy się w różnych rolach, realizujemy siebie, mamy różne temperamenty. Żyjemy w biegu. Rzadko rozmawiamy o rozczarowaniu – zauważa.
– Dlatego to, iż zaczynamy o nim mówić otwarcie, może być ważnym sygnałem naszych potrzeb – dodaje.
Jak mówi dalej w rozmowie z naTemat.pl, przedział wiekowy 30–40 lat jest szczególnym momentem, w którym rozczarowanie może pojawiać się częściej
i intensywniej.
– To czas, w którym końcówka pokolenia Z i milenialsi często czują się zagubieni, nie do końca wiedzą, gdzie się znajdują. Coraz więcej osób to tzw. gniazdownicy – mimo dojrzałego wieku wciąż mieszkają z rodzicami i pozostają pod ich opieką. Brak własnej przestrzeni sprawia, iż przez cały czas się kształtują i nie budują w pełni swojej tożsamości. To właśnie ta grupa może odczuwać rozczarowanie wynikające z braku samodzielności
i niezależności, która jest jednym z kluczowych zadań wczesnej dorosłości – mówi.
– Co gorsza, często nie zdają sobie sprawy z przyczyn swojej sytuacji. Zrzucają rozczarowanie na czynniki zewnętrzne, podczas gdy to właśnie ich zależność może być głównym źródłem frustracji – dodaje.
Jak dalej tłumaczy, rozczarowanie w tym wieku może być również związane z kryzysem ćwierci życia.
Psycholożka dodaje, iż zdarza się, iż uczucie rozczarowania nie zawsze jest skierowane do wewnątrz: czasem jest przerzucane na zewnątrz, na innych ludzi. Pojawia się na przykład wtedy, gdy ktoś nas zawodzi – w pracy, relacjach, codziennym życiu.
Rozczarowanie może wywołać kryzys czy raczej może nas skłonić do refleksji
i ewentualnych zmian?
– Myślę, iż to w dużej mierze zależy od naszych cech. Na przykład osoby mierzące się
z zaburzeniami osobowości, a takich jest w tej chwili bardzo wiele, często nie potrafią się zmienić bez terapii, bez intensywnej pracy nad tym, co trzyma je w miejscu. Dla nich rozczarowanie może być czynnikiem utrzymującym status quo, szczególnie jeżeli zmagają się z lękiem, trudnościami w relacjach, zaburzeniami neurotycznymi czy histrionicznymi – odpowiada.
– Z kolei osoby bez tego typu problemów, ze zdrowo rozwiniętą osobowością, częściej traktują rozczarowanie jako impuls do zmian. Bywa ono dla nich motywem przewodnim kolejnego etapu życia – skłania do refleksji, do poprawiania czegoś, do rozmowy z innymi na ten temat, które to mogą prowadzić do realnych zmian – mówi.
Jak tłumaczy dalej dr Małgorzata Osowiecka-Szczygieł, osoby z zaburzeniami również mogą szukać wyjścia, ale często potrzebują wsparcia psychologa lub silnej, wewnętrznej motywacji. Tutaj konieczna jest większa praca nad sobą.
– To, jak bardzo rozczarowanie wpłynie na człowieka, zależy też od jego intensywności. jeżeli pojawia się lęk, poczucie beznadziei, silne zawiedzenie, może to prowadzić do utraty wiary w siebie i własne umiejętności. Tak jak mówił Beck (Aaron T. Beck – amerykański psychiatra i psychoterapeuta, twórca terapii poznawczo-behawioralnej – red.), pojawia się wtedy negatywne myślenie o sobie, o innych, o przyszłości, co w skrajnych przypadkach może prowadzić choćby do depresji – ostrzega.
Czy da się uniknąć rozczarowania
Czy można uniknąć rozczarowania w swoim życiu? – Choćbyśmy bardzo chcieli, nie jesteśmy w stanie uchronić się przed rozczarowaniem. Cały czas konfrontujemy nasze plany, cele i nadzieje z rzeczywistością – odpowiada.
I dodaje, żeby pamiętać jednak, iż porażki są źródłem siły – dają nam cenną informację zwrotną, pomagają się rozwijać i wiele nas uczą nas.
– Rozczarowanie, złość, smutek pełnią adaptacyjną rolę – chronią przed niebezpieczeństwem, motywują do zmiany, do walki o swoje wartości i potrzeby. Życie pełne tylko pozytywnych doświadczeń mogłoby być po prostu... nudne – zauważa.
Psycholożka zaznacza, iż nie warto tłumić rozczarowania. Jak mówi, badania pokazują, iż tłumienie negatywnych emocji prowadzi do uporczywego myślenia o nich, a także wpływa na nasze relacje i powoduje, iż inni wyczuwają w nas pewną nieszczerość.
– Najlepsze, co możemy zrobić, to obserwować swoje emocje, zastanowić się, skąd się biorą, w jakich sytuacjach się powtarzają. I podejść do siebie z troską. Możemy rozmawiać o nich z terapeutą, partnerem, bliskimi. Ale najważniejsze to po prostu pozwolić sobie je przeżyć – podsumowuje.