"Ostatnio dokonałam makabrycznego odkrycia, z którym w sumie nie wiem, co mam zrobić. Wrzesień był jakimś wariactwem i mam wrażenie, iż cały dom stanął na głowie. Pobieżnie sprzątam regularnie, ale ostatnio miałam trochę czasu i postanowiłam zrobić gruntowne porządki. Byłam w totalnym szoku, gdy zobaczyłam, co moje dziecko chowa za swoim łóżkiem" – rozpoczęła swoją historię Paula.
Aż mnie zemdliło
"Znalazłam coś ciemnego i dużego. Na początku myślałam, iż to bluza spadła za łóżko. Odruchowo wsadziłam rękę w szczelinę i poczułam to coś dziwnie śliskiego i miękkiego. Aż mnie odrzuciło. Odsunęłam łóżko i dopiero poczułam potworny odór. Odkryłam olbrzymi skład... spleśniałych kanapek.
Nie liczyłam ich, ale to chyba były wszystkie bułki od początku roku szkolnego. Płakać mi się chciało, chyba głównie z bezradności. Bo absolutnie nie mam pojęcia, co poszło nie tak. Córka cały czas twierdziła, iż je, iż wszystko jej smakuje. Chwaliłam, a tu taka sytuacja".
Notorycznie ukrywałam
Znam tę historię aż za dobrze z własnego doświadczenia, ale z perspektywy dziecka. Do dziś nie lubię śniadań, a szczególnie kanapek. To mój koszmarek z dzieciństwa.
Wymyślałam wciąż nowe kryjówki, gdzie ukryć niezjedzone drugie śniadanie. Nosiłam w plecaku, wrzucałam za łóżko, wpychałam za regał i do tapczanu. Najwymyślniejsza skrytka była za kuchennymi meblami. Tam gniły i czekały na odnalezienie, bo to, iż mama w końcu je znajdzie było pewne. Dlaczego kanapek nie rzucałam w krzaki, nie wyrzucałam w szkole do śmietnika lub nie dawałam psu po powrocie do domu, to przecież byłoby takie proste?
Nie miałam anoreksji i lubiłam jeść, ale nie rano i nie kanapki. Pamiętam, iż czekałam na jesień i nasze jabłka prosto z jabłonki, które mogłam zabierać do szkoły, a na świetlicy były także darmowe bułki – świeże i chrupiące, często jeszcze ciepłe. Uwielbiałam je.
Moja kanapka przyniesiona z domu była ze starego chleba, nudna i mało atrakcyjna. Wiem, iż rodzice dawali to, co mieli i wiem, iż starali się, jak mogli. Denerwowali się, iż nie jem, więc starałam się unikać konfrontacji, ukrywając, iż nic nie jem.
Nudnym kanapkom mówimy "nie"
Pamiętając moją olbrzymią niechęć i wstręt, jaki odczuwałam do drugich śniadań, bardzo się obawiałam, czy córka będzie też tak robiła. Gdy na początku wracała z pełną śniadaniówką, denerwowałam się. Umówmy się, trudno przejść do porządku dziennego z tym, iż dziecko nic nie je przez kilka godzin, i się tym nie martwić. Jak grzecznie nakłaniać, by może coś jednak zjadło, ale nie naciskać zbyt mocno?
Jestem pewna, iż wywieranie presji, ani prośbą, ani groźbą, nie ma szansy zadziałać. Dziś na szczęście jest trochę więcej możliwości, niż mieli nasi rodzice, i chętnie z nich korzystam.
Przede wszystkim zaangażowałam dziecko w zakupy: pieczywa, wędliny, owoców i zdrowych przekąsek. Postawiłam na metodę prób i błędów, by odkryć, co jej podpasuje. Podobnie jak moi rodzice, rano nie kupuję pieczywa i okazało się, iż córka zamiast kajzerki zdecydowanie woli pieczywo razowe z podwójną wędliną i serem, by rozłożyć, a potem zjeść jak klasyczne kanapki. Sprawdzają się także bajgle i grahamki.
Wiem, iż niektórzy rodzice robią placuszki czy wytrawne tortille. U nas czasem muffinka warzywna, tosty lub naleśniki z jogurtem w tubce. Myślę, iż nie ma jednej recepty na zjedzone śniadanie. Zdecydowanie zamiast presji warto postawić na eksperymentowanie i mocne zaangażowanie dziecka w szykowanie śniadaniówki. U nas od jakiegoś czasu jest także samodzielne robienie kanapek. I to działa! Ważne, by pamiętać, iż to proces.
Bez rozmowy to się nie uda
Warto także dużo rozmawiać. Dlaczego to takie ważne? pozostało jedna kwestia, o której my jako rodzice często zapominamy. jeżeli masz podobne problemy ze swoim niejadkiem, podpytuj, co jadają koledzy. Bo może się okazać, iż wcale nie chodzi o niesmaczną kanapkę.
Może śniadaniówka twojego dziecka była przez kogoś wyśmiana, albo może podobnie jak w klasie mojego dziecka – nikt inny nie zabiera kanapek z domu.
Pamiętaj, o ile nie zauważysz poprawy, a obawy, iż coś jest nie tak, będą się utrzymywać, koniecznie skontaktuj się z psychologiem specjalizującym się w leczeniu zaburzeń odżywiania. Za niechęcią do jedzenia może się kryć bardzo poważny problem.