Pieskie życie weterynarza

mzdrowie.pl 9 miesięcy temu

Taka sytuacja. Niedawno usłyszałem historię, która wprawiła mnie w zdumienie i zwiększyła poczucie zagrożenia. Czy ktoś, kto ratuje psa lub kota, musi mierzyć się z utratą zdrowia i życia? Ale po kolei.

Do gabinetu gdzieś na obrzeżach Warszawy przyszedł pan z psem, domagając się uśpienia zwierzaka. Lekarka odmówiła, bo nie widziała podstaw. Opiekun zaczął się awanturować, w końcu pobił lekarkę, na domiar złego do awantury włączył się pies. Efekt? Weterynarka wyszła z wizyty mocno poturbowana i pogryziona. Sprawa trafiła do sądu. Dawno czegoś tak przykrego nie słyszałem.

Zacząłem się zastanawiać, o co tu chodzi, czy to incydentalny przypadek, iż ludziom puszczają nerwy, a może lekarz weterynarii to zawód podwyższonego ryzyka? Zgłębiłem temat. Trafiłem na badania naukowe„Mental Health”, jak się okazało jedyne w Polsce (sic!). Dr Agata Jastrzębowska z Akademii Koźmińskiego oraz psycholog Anna Kosater przebadały grupę 700 weterynarzy i weterynarek pod kątem kondycji psychicznej.

„Niezależnie, czy ktoś był technikiem weterynarii czy lekarzem zwierząt egzotycznych, domowych lub hodowlanych, charakteryzował się wysokim ryzykiem depresji, lęku i stresu zawodowego” – powiedziała mi A. Kosater. – „Wskaźniki badawcze, jakie przyjęto, uwidoczniły, iż zagrożenie w tym zawodzie wyniosło 7 w 10-stopniowej skali STEN. Objawia się to złym samopoczuciem, odczuwanym lękiem, nieradzeniem sobie z codziennością. W wielu przypadkach występował pełnoobjawowy lęk i takaż depresja.”

Potwierdziły to moje rozmowy. Bliski mi weterynarz, który leczy nasze zwierzaki, zwierzył się, iż egzystuje na antydepresantach. Jego koleżanka nie wytrzymała presji i odeszła z zawodu, inna zaczęła brać narkotyki i została zwolniona, coraz częściej też docierają wiadomości o samobójstwach. Jak donosił swego czasu „Journal of the American Veterinary”, ryzyko samobójstw w ciągu 30 lat było w tym zawodzie 3,5 krotnie wyższe niż w całej populacji. W Polsce o tym problemie mówi się w środowisku od dawna. A przecież to jedna z grup zawodowych powołanych do pomocy ludziom w przypadku klęski, wojny.

Z czego to wynika, iż lekarze, którzy przeszli trudne studia, otwierają gabinety, później nie dają rady żyć, załamują się psychicznie? Odpowiedź jest złożona. Jak chyba w żadnym innym zawodzie lekarze poddawani są huśtawce nastrojów. Raz do gabinetu przychodzi nowonarodzony szczeniak, a raz kończy życie wiekowy owczarek.

Z takim dorobkiem wkraczają w zawodowe życie, gdzie natrafiają na ścianę biurokracji, tony dokumentacji, częste kontrole gabinetów oraz zaniedbania właścicieli zwierząt domowych. Brakuje im kultury profilaktyki zwierząt, do gabinetów trafiają one często w stanie terminalnym. Nie każde zwierzę da się uratować, a takie doświadczenia zostawiają ślad na psychice. Najczęściej wymieniane przez badanych czynniki, prowadzące do kryzysu wewnętrznego – to długie godziny pracy, zmęczenie współczuciem, wypalenie zawodowe, które częściej dotyczy mężczyzn niż kobiet.

Okazuje się, iż weterynarzy do takich sytuacji nie przygotowują uczelnie medyczne. Studia są trudne, uczą raczej wyzbywania się własnych potrzeb, wymagają maksymalnego zaangażowania, co pokazały badania z niemieckich uczelni, gdzie ok. 46 proc. przyszłych weterynarzy nabawiło się depresji. Po nich trzeba sobie radzić samemu, walczyć o siebie, swoją psychikę, budować odporność na kursach, szkoleniach, zabezpieczać się prawnie. Okręgowe izby lekarsko- weterynaryjne zaczęły dostrzegać problem, organizują szkolenia, spotkania, rozsyłają ankiety. Za mało, za późno? Czas pokaże.

Im bardziej jesteśmy świadomi, im więcej mamy narzędzi, im częściej dbamy o zdrową głowę, tym wykonywanie zawodu staje się łatwiejsze – podsumowuje A. Kosater.

Ryszard Sterczyński

Idź do oryginalnego materiału